Motocyklem po ścianie Wschodniej
: 03 lut 2019, 15:51
Za oknem plucha. Deszcz pracowicie topi resztki śniegu. Zimno i mokro…
A jeszcze pół roku temu było tak przyjemnie i ciepło. I komu to przeszkadzało?
W oczekiwaniu na nadejście bardziej ludzkiej pory roku możemy przy filiżance ciepłej czekolady powspominać ubiegłoroczne lato.
Oto nasza wycieczka “Motorem po ścianie Wschodniej”, którą odbyliśmy w zeszłe wakacje.
Nie był to żaden wyczyn. Jeździliśmy na stosunkowo krótkie dystanse. Są ludzie, którzy wsiadają na motór, robią 900 kilometrów praktycznie jednym ciągiem i są po tym wszystkim świeżutcy jak szczypiorek, ale my do nich nie należymy. Jazdę traktujemy w kategoriach przyjemności, a nie wyczynu. Poza tym zależało nam, żeby o ludzkiej porze przyjeżdżać na miejsce i móc jeszcze gdzieś pójść czy pozwiedzać.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to wiele (pewnie większość) ciekawych miejscówek po drodze po prostu pominęliśmy. Chcąc zobaczyć wszystko, nigdzie dalej nie zdążylibyśmy zajechać. Wybraliśmy sobie po drodze po kilka atrakcji. Do reszty może kiedyś wrócimy. A może nie. Z założenia omijaliśmy też miejsca, w których już kiedyś byliśmy.
Tuż przed wyjazdem okazało się, że padła mi motocyklowa kamerka. Tak się kończy inwestowanie w tanią chińską elektronikę . Dlatego nie mamy żadnych zdjęć z samej trasy.
Dzień pierwszy: Niedziela, 5 sierpnia 2018
Pewnej sierpniowej niedzieli, po powrocie ze spaceru z psem, załadowaliśmy bagażami naszego Bombowca i ruszyliśmy na południe. Wzdłuż Wisły, przez Warszawę i Karczew, dotarliśmy do szosy nr 50 i pod Grójcem wypadliśmy na S7. Do samego Radomia jechało się bardzo przyjemnie, ruch był umiarkowany i Bombowiec ciągnął radośnie ze swoją ulubioną prędkością. W Radomiu skręciliśmy na “dziewiątkę”. I się zaczęło… Dziki tłum obładowanych bagażami osobówek, w dodatku wyjazd z Radomia w kierunku Skaryszewa to jeden nieprzerwany ciąg wioseczek przechodzących płynnie jedna w drugą. Jechaliśmy więc w tłoku, pocieszając się, że to przez niedzielne wyjazdy na wakacje i jutro powinno być lepiej. Ha ha…
Przez Iłżę i Ostrowiec świętokrzyski dojechaliśmy do Opatowa, gdzie zjechaliśmy z głównej trasy i drogą wojewódzką 757 a potem 758, przez Iwaniska dotarliśmy do Ujazdu. Tam bowiem znajdował się nasz dzisiejszy cel, czyli “Instytucja Kultury Zamek Krzyżtopór”, jak to wdzięcznie określa Google.
W Ujeździe zatrzymaliśmy się w zarezerwowanej wcześniej tak zwanej “agroturystyce”. Piszę “tak zwanej”, bo od czasu, gdy to pojęcie stało się modne, wszystko to, co kiedyś było pensjonatami bądź kwaterami prywatnymi, o ile tylko nie znajdowało się w centrum miasta, w magiczny sposób stało się “agroturystyką”. Nasza miejscówka to były właśnie typowe kwatery prywatne, bez szczególnych wygód, a z “agro” było tyle, że 50 metrów dalej zaczynały się pola. Sądząc po wyglądzie obejścia - brak jakichkolwiek zabudowań gospodarskich - nasi gospodarze raczej nie parali się rolnictwem. Ale w końcu przyjechaliśmy tu tylko na jedną noc i nie po to, by zażywać uroków wsi polskiej. Szybko zrzuciliśmy motocyklowe skóry i poszliśmy zwiedzać ruiny największego i najwspanialszego, przynajmniej przed wybudowaniem Wersalu, pałacu w Europie.
O pałacu dużo pisać nie będę. Zainteresowani mogą o nim poczytać na przykład na oficjalnej stronie: https://krzyztopor.org.pl/zamek/index.php/pl/, gdzie na wstępie można obejrzeć piękne lotnicze zdjęcie, oddające wielkość i majestat tej budowli. Z poziomu gruntu wrażenie jest oszałamiające. Ogromna góra jasnego kamienia wyłania się nagle wśród łagodnie pofałdowanych, zielonych pól. Potężne mury, labirynt korytarzy, setki okien… Po prostu kwintesencja potęgi i bogactwa Rzeczypospolitej, a raczej jej magnaterii. I pomyśleć, że przez głupotę Zygmusia, jego synów i ówczesnych elit politycznych wszystko to przepadło. A mogliśmy mieć sojusz ze Szwedami, Bałtyk jako nasze morze wewnętrzne, i razem trząść Europą północno-wschodnią. Ale najwyraźniej unia polsko-szwedzka nie była warta mszy…
Zadziwiające jest, że pomimo tych ponad 300 lat, podczas których leżał w ruinie, zamek jest w fantastycznym stanie. Mury w większości sprawiają wrażenie zdrowych. To tylko świadczy o tym, jak wtedy budowano. W porównaniu do, znanego zapewne niektórym forumowiczom, pałacu Finckensteinów w Kamieńcu, który ruiną jest przecież nieco ponad pół wieku, Krzyżtopór wydaje się trochę tylko zaniedbany. Podejrzewam, że odbudowa tego zamku byłaby absolutnie możliwa. Wiem, to mrzonki, nikt tego nie zrobi. Ale trochę szkoda.
Po kilku godzinach spędzonych na zwiedzaniu wróciliśmy do naszej “agro”, by odkryć kolejne mankamenty tej miejscówki. Po pierwsze, w oknach brak było zasłon, a dom leżał tuż przy drodze. Kawałek dalej było niewielkie wzniesienie i każdy samochód, wyłaniający się zza tego wzniesienia, oświetlał reflektorami cały pokój. Po drugie, łóżko było wąskie i niewygodne. Był to zdecydowanie najgorszy nocleg na tym wyjeździe.
A jeszcze pół roku temu było tak przyjemnie i ciepło. I komu to przeszkadzało?
W oczekiwaniu na nadejście bardziej ludzkiej pory roku możemy przy filiżance ciepłej czekolady powspominać ubiegłoroczne lato.
Oto nasza wycieczka “Motorem po ścianie Wschodniej”, którą odbyliśmy w zeszłe wakacje.
Nie był to żaden wyczyn. Jeździliśmy na stosunkowo krótkie dystanse. Są ludzie, którzy wsiadają na motór, robią 900 kilometrów praktycznie jednym ciągiem i są po tym wszystkim świeżutcy jak szczypiorek, ale my do nich nie należymy. Jazdę traktujemy w kategoriach przyjemności, a nie wyczynu. Poza tym zależało nam, żeby o ludzkiej porze przyjeżdżać na miejsce i móc jeszcze gdzieś pójść czy pozwiedzać.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to wiele (pewnie większość) ciekawych miejscówek po drodze po prostu pominęliśmy. Chcąc zobaczyć wszystko, nigdzie dalej nie zdążylibyśmy zajechać. Wybraliśmy sobie po drodze po kilka atrakcji. Do reszty może kiedyś wrócimy. A może nie. Z założenia omijaliśmy też miejsca, w których już kiedyś byliśmy.
Tuż przed wyjazdem okazało się, że padła mi motocyklowa kamerka. Tak się kończy inwestowanie w tanią chińską elektronikę . Dlatego nie mamy żadnych zdjęć z samej trasy.
Dzień pierwszy: Niedziela, 5 sierpnia 2018
Pewnej sierpniowej niedzieli, po powrocie ze spaceru z psem, załadowaliśmy bagażami naszego Bombowca i ruszyliśmy na południe. Wzdłuż Wisły, przez Warszawę i Karczew, dotarliśmy do szosy nr 50 i pod Grójcem wypadliśmy na S7. Do samego Radomia jechało się bardzo przyjemnie, ruch był umiarkowany i Bombowiec ciągnął radośnie ze swoją ulubioną prędkością. W Radomiu skręciliśmy na “dziewiątkę”. I się zaczęło… Dziki tłum obładowanych bagażami osobówek, w dodatku wyjazd z Radomia w kierunku Skaryszewa to jeden nieprzerwany ciąg wioseczek przechodzących płynnie jedna w drugą. Jechaliśmy więc w tłoku, pocieszając się, że to przez niedzielne wyjazdy na wakacje i jutro powinno być lepiej. Ha ha…
Przez Iłżę i Ostrowiec świętokrzyski dojechaliśmy do Opatowa, gdzie zjechaliśmy z głównej trasy i drogą wojewódzką 757 a potem 758, przez Iwaniska dotarliśmy do Ujazdu. Tam bowiem znajdował się nasz dzisiejszy cel, czyli “Instytucja Kultury Zamek Krzyżtopór”, jak to wdzięcznie określa Google.
W Ujeździe zatrzymaliśmy się w zarezerwowanej wcześniej tak zwanej “agroturystyce”. Piszę “tak zwanej”, bo od czasu, gdy to pojęcie stało się modne, wszystko to, co kiedyś było pensjonatami bądź kwaterami prywatnymi, o ile tylko nie znajdowało się w centrum miasta, w magiczny sposób stało się “agroturystyką”. Nasza miejscówka to były właśnie typowe kwatery prywatne, bez szczególnych wygód, a z “agro” było tyle, że 50 metrów dalej zaczynały się pola. Sądząc po wyglądzie obejścia - brak jakichkolwiek zabudowań gospodarskich - nasi gospodarze raczej nie parali się rolnictwem. Ale w końcu przyjechaliśmy tu tylko na jedną noc i nie po to, by zażywać uroków wsi polskiej. Szybko zrzuciliśmy motocyklowe skóry i poszliśmy zwiedzać ruiny największego i najwspanialszego, przynajmniej przed wybudowaniem Wersalu, pałacu w Europie.
O pałacu dużo pisać nie będę. Zainteresowani mogą o nim poczytać na przykład na oficjalnej stronie: https://krzyztopor.org.pl/zamek/index.php/pl/, gdzie na wstępie można obejrzeć piękne lotnicze zdjęcie, oddające wielkość i majestat tej budowli. Z poziomu gruntu wrażenie jest oszałamiające. Ogromna góra jasnego kamienia wyłania się nagle wśród łagodnie pofałdowanych, zielonych pól. Potężne mury, labirynt korytarzy, setki okien… Po prostu kwintesencja potęgi i bogactwa Rzeczypospolitej, a raczej jej magnaterii. I pomyśleć, że przez głupotę Zygmusia, jego synów i ówczesnych elit politycznych wszystko to przepadło. A mogliśmy mieć sojusz ze Szwedami, Bałtyk jako nasze morze wewnętrzne, i razem trząść Europą północno-wschodnią. Ale najwyraźniej unia polsko-szwedzka nie była warta mszy…
Zadziwiające jest, że pomimo tych ponad 300 lat, podczas których leżał w ruinie, zamek jest w fantastycznym stanie. Mury w większości sprawiają wrażenie zdrowych. To tylko świadczy o tym, jak wtedy budowano. W porównaniu do, znanego zapewne niektórym forumowiczom, pałacu Finckensteinów w Kamieńcu, który ruiną jest przecież nieco ponad pół wieku, Krzyżtopór wydaje się trochę tylko zaniedbany. Podejrzewam, że odbudowa tego zamku byłaby absolutnie możliwa. Wiem, to mrzonki, nikt tego nie zrobi. Ale trochę szkoda.
Po kilku godzinach spędzonych na zwiedzaniu wróciliśmy do naszej “agro”, by odkryć kolejne mankamenty tej miejscówki. Po pierwsze, w oknach brak było zasłon, a dom leżał tuż przy drodze. Kawałek dalej było niewielkie wzniesienie i każdy samochód, wyłaniający się zza tego wzniesienia, oświetlał reflektorami cały pokój. Po drugie, łóżko było wąskie i niewygodne. Był to zdecydowanie najgorszy nocleg na tym wyjeździe.