Ponieważ namierzyłem jeszcze parę innych możliwości posłuchania piosenek z tego okresu, to wrzucę jeden temat.
W niedzielę mieliśmy okazję być na spektaklu "Takie małe nic" organizowanym przez Teatr Witkacego.
Zacznę od tego co uratowało spektakl, czyli orkiestra. Tak jak napisałem - uratowali spektakl, bawili się muzyką i instrumentami, próbowali rozruszać publiczność i poważnie - grali fantastycznie, szczerze mówiąc wolałem przyglądać się jak grali niż temu co się działo (a raczej nie działo) na scenie.
Teraz dalej - wykonawcy: Dorota Ficoń i Jacek Zięba-Jasiński. O ile wokalistka po jakimś czasie zaczęła się rozkręcać o tyle wokalista przez całe przedstawienie wyglądał jakby wyjęto go z trumny (sztywny, prawie bez mimiki) a utwory w jego wykonaniu, mimo że z natury były rozrywkowe, brzmiały jak marsz żałobny, co gorsza wszystkie na jedno kopyto.
Do tego wszystkiego doszedł strój wokalisty. Może się na tym nie znam, ale kremowy garnitur i kapelusz z szerokim rondem bardziej pasował mi do bogatego turysty, który powinien siedzieć i oglądać wykonawców. Panowie na scenie chyba ubierali się trochę inaczej.
I na koniec - organizacja. Gdy przeczytałem, że koncert odbywa się w kawiarni wyobrażałem sobie, że będzie to atmosfera przedwojennej kawiarni z muzyką na żywo. Zakładałem, że będę musiał się wykosztować na picie i deser ekstra. Niestety teatrowi chyba bardzo brakuje managera z prawdziwego zdarzenia. Tłum kłębił się przed wejściem 40 minut przed spektaklem (nie bardzo potrafiłem zrozumieć dlaczego kawiarnia jest zamknięta i musimy stać z kurtkami w dłoniach), wreszcie wpuszczono ludzi, którzy rzucili się zajmować miejsca (nie są numerowane) i do bufetu. Okazało się, że ci drudzy mieli nosa - kolejka do bufetu cały czas się wydłużała, niestety w 15 minut sprzedano całą blachę szarlotki a był to JEDYNY deser sprzedawany w bufecie. Udało nam się kupić herbatę. Niestety bufet w czasie spektaklu był zamknięty więc faktycznie siedzieliśmy półtorej godziny przy filiżance herbaty. Pewnie i słusznie, że był zamknięty bo gdyby ludzie jeszcze chcieli przechodzić do bufetu to by się pozabijali. Bowiem cała sala była dosłownie zapchana krzesłami. Okazało się, że jeszcze donoszono krzesła. Generalnie komfort a raczej jego brak, na poziomie podrzędnego widowiska w remizie a nie w imprezie organizowanej przez mający ambicje teatr. Szkoda.
_________________ Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
Ciekawa opinia, Pawle.
Szkoda, że wokaliści nie sprostali zadaniu, bo pomysł przecież był znakomity!!!
Chętnie bym wybrała się na taki koncert.
PawelK napisał/a:
I na koniec - organizacja. Gdy przeczytałem, że koncert odbywa się w kawiarni wyobrażałem sobie, że będzie to atmosfera przedwojennej kawiarni z muzyką na żywo.
Też tak bym to sobie wyobrażała. Szkoda, szkoda ...
Gdyby ktoś się postarał stworzyć atmosferę takiej przedwojennej kawiarni, to wrażenia byłyby niezapomniane.
kazało się, że ci drudzy mieli nosa - kolejka do bufetu cały czas się wydłużała, niestety w 15 minut sprzedano całą blachę szarlotki a był to JEDYNY deser sprzedawany w bufecie.
Jak oni śmieli wykupić Twoją ulubioną szarlotkę???
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum