Wyprawa na koniec- początek Polski
: 06 paź 2021, 19:00
Już od dawna za mną chodziło aby wybrać się rowerem na przejażdżkę po Półwyspie Helskim, zawsze jednak brakło czasu lub pogoda była do bani. Jak to mówią radzieccy ...... baletnicy jajca w tańcu mieszaju. No ale taki dzień się zdarzył. Ciepły, słoneczny ostatni dzień tegorocznego urlopu. Początkowo chcieliśmy popłynąć statkiem na Hel a powrót do Redy lub Rumii pokonać na rowerach. Jednak w sezonie statek należy rezerwować z wyprzedzeniem, tak z marszu jest to niemożliwe by popłynąć z rowerami. Bo głównie o rowery tu chodzi. Wybór padł na pociąg z Gdyni. Wieczorem kupiliśmy bilety dla siebie i dla rowerów a na drugi dzień już o 7.10 "pędziliśmy" na koniec Polski. Trzeba powiedzieć, że szlak ten cieszy się dużym powodzeniem wśród rowerzystów. Już w Gdyni przedziały rowerowe były pełne a po drodze jeszcze kolejne osoby dosiadały się z własnymi pojazdami, zapewne turyści spędzający urlopy w nadmorskich miejscowościach.
Dla mnie Hel zawsze kojarzy się z końcem półwyspu ale i też z końcem Polski. Gdy służyłem w Marynarce zawsze powtarzano, że Hel to koniec świata, wygwizdowo, gdzie diabeł mówi dobranoc, z trzech stron morze z czwartej komary. Natomiast włodarze miasta forsują tezę o początku Polski, można i tak.
Wyprawa ta miała być dla mnie takim powrotem do przeszłości prawie po dwudziestu latach, kiedy to regularnie bywałem na półwyspie od strony wody od czasu do czasu zaglądając do portów w Helu, Juracie i Jastarni przy sztormowej pogodzie. Przez dziesięć lat Olo K. przybywał do "sanatorium" w Juracie leczyć się z objawów choroby filipińskiej, a ja wraz z kolegami mieliśmy zapewnić mu spokuj w tym "leczeniu". Choć zdarzało się, że "leczyliśmy" się wraz z Olem w "sanatorium" .
Na Helu bywałem też wcześniej. Pamiętam do dzisiaj gdy pływaliśmy z grupą wędkarzy z całej Polski po Zatoce Gdańskiej podczas odbywających się Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Morskim, niestety roku nie pamiętam, był to na pewno początek lat 90tych. Pływaliśmy "w ta i we w ta" sukcesywnie zbliżając się do portu w Helu. Po kilku godzinach pływania efekty połowów były marne, jedna mała flądra i przypadkiem zaczepiony kotwiczką za ogon diabeł morski który okazał się zwyciężą zawodów. Dobiliśmy do kei w porcie rybackim Hel gdzie wręczono nagrody i pamiątki. Dlaczego o tym wspominam, ano dlatego, że na końcu kei młody chłopak za pomocą bambusowej wędki ciągnął jeden za drugim morskie okonie i to takie po 30-40 deko. Mina "miszcza" Polski bezcenna.
No ale wracając do tematu. Na Hel dotarliśmy około godziny 8.30. Najpierw udaliśmy się do portu pasażerskiego, pokręciliśmy się po centrum by następnie udać się na początek-koniec półwyspu. Pogoda była piękna, słoneczna, na plaży było już sporo wczasowiczów. Postanowiłem wykąpać się w morzu, bez kozery powiem, że była to pierwsza kąpiel od kilku lat w wodach Bałtyku. Powód niechęci do kąpieli w morzu jest prozaiczny, nie cierpię piasku w skarpetach i butach. Gdyby plaże były trawiaste pewnie częściej kąpał bym się w morzu. Gdy wychodziłem z wody Beatka zrobiła mi zdjęcie które wyszło jak scena z filmu "Śmierć nadejdzie jutro", w której dziewczyna Bonda, Hall Berry również wychodziła z wody. Jestem święcie przekonany, iż scenę tę kręcono na Helu.
Po kąpieli udaliśmy się na poszukiwanie magnesu, następnie pojechaliśmy do fokarni. Tu spotkała nas niemiła niespodzianka, kilometrowa kolejka do wejścia, minimum dwie godziny stania. Decyzja, rezygnujemy z wejścia do fokarni. Od fokarni pojechaliśmy w pobliże portu wojennego MW. Z całej floty trałowców Marynarki Wojennej pozostały dwa Stary 266 i jeden Jelcz. Należy dodać, że w porcie rybackim również niewiele pozostało statków. Po jakiś dwóch godzinach pobytu w Helu ruszyliśmy w kierunku Juraty. Jest to najdłuższy odcinek drogi pomiędzy miejscowościami na półwyspie bez infrastruktury turystycznej. W koło znajdują się tereny zmilitaryzowane i Rezerwat Helskie Wydmy z zakazem wchodzenia do lasu. Dodam jeszcze, iż w zeszłym roku odcinek ten połączono ścieżką rowerową, szutrową wzdłuż drogi asfaltowej. Tym samym zakończono od wielu lat wyczekiwany projekt łączący cały półwysep ścieżką rowerową. W Juracie zatrzymaliśmy się na dłużej. Najpierw był kufelek piwa na plaży nad otwartym morzem przy Hotelu Bryza, następnie filiżanka kawy że szwagrem który przywiózł paczki do Baru Polinezja. Po kawie i rozstaniu że szwagrem pospacerowaliśmy z Beatką po promenadzie i molo. Obudziło to we mnie wspomnienia jak drzewiej pilnowaliśmy akwenu wokół ośrodka rządowego ścigając się ze skuterami wodnymi i motorówkami naruszającymi zamkniętą strefę dla żeglugi.
Pojechaliśmy dalej do Jastarni gdzie znowu spotkaliśmy szwagra jadącego w korku. Po zwiedzeniu portu na dłużej zatrzymaliśmy się na kempingu "Sun 4Hel Maszoperia" gdzie zjedliśmy pyszny i niedrogi obiad w sąsiedztwie najprawdziwszych palm rosnących przy plaży. Kemping opanowany jest przez miłośników sportów wodnych: windserfingu i kitesurfingu. Kemping ten oraz kolejne mijane na odcinku Jastarnia - Władysławowo są okropnie brzydkie, przypominają fawele w Rio lub Bangladeszu, budy stoją ciasno jedna przy drugiej. Choć uczciwie trzeba powiedzieć, że zaplecze sanitarne, toalety i prysznice były nowe, czyste i na wysokim poziomie.
Czas i odległość do celu nas goniły i pędziliśmy dalej ścieżką rowerową wzdłuż zatoki delektując się jej pięknem. Po drodze była Kuźnica i kolejny przystanek na lekki posiłek i uzupełnienie płynów. Warto dla porządku przypomnieć, że w Kuźnicy kończy się Zatoka Gdańska a zaczyna Zatoka Pucka. Kolejne były Chałupy, tu niestety nie spotkaliśmy żadnego golasa o których śpiewał niezapomniany Zbyszek Wodecki. Wodeckiego miałem okazję spotkać na Helu na początku wieku gdzie byliśmy zmuszeni schować się przed sztormem. Piosenkarz spędzał wtedy urlop na półwyspie. Kolejne miejscowości które mijaliśmy to Władysławowo, dalej ścieżka wiodła w kierunku Swarzewa. Swarzewo słynie z sanktuarium maryjnego Królowa Polskiego Morza Opiekunka Rybaków, do którego co roku od 5 do 13 września pielgrzymują mieszkańcy Pomorza. Sanktuarium położone jest na wzgórzu z którego rozlega się piękny widok na zatokę. Powoli zaczyna gonić nas brak czasu a do Redy na eskaemkę droga jeszcze daleka. Kolejny był Puck, z Pucka droga wiedzie w kierunku Rzucewa i Rezerwatu Beka. W Bece odbiliśmy w prawo wzdłuż rzeki Reda do miejscowości o tej samej nazwie. Gdy dotarliśmy na dworzec w Redzie zaczynało szarzeć, w domu byliśmy po dwudziestej drugiej. Szybka kolacja, szybka kąpiel, rano pobudka o piątej i biegiem do pracy na szóstą - koniec urlopu.
W sumie pokonaliśmy na rowerach 88 km wg wskazań licznika. Trasa jest bardzo fajna Odcinek Rumia, Beka, Rzucewo, Swarzewo, Puck, Władysławowo do Jastrzębiej Góry miałem okazję pokonać w obu kierunkach dwa lata wcześniej. Trasa z Helu do Redy jest częścią szlaku rowerowego R10 i widząc po ilości mijanych rowerzystów bardzo popularna.
Mam nadzieję, że nie zdradziłem żadnych tajemnic państwowych, zbieżność imion i zdarzeń jest przypadkowa a imiona i nazwiska są fikcyjne.
Dla mnie Hel zawsze kojarzy się z końcem półwyspu ale i też z końcem Polski. Gdy służyłem w Marynarce zawsze powtarzano, że Hel to koniec świata, wygwizdowo, gdzie diabeł mówi dobranoc, z trzech stron morze z czwartej komary. Natomiast włodarze miasta forsują tezę o początku Polski, można i tak.
Wyprawa ta miała być dla mnie takim powrotem do przeszłości prawie po dwudziestu latach, kiedy to regularnie bywałem na półwyspie od strony wody od czasu do czasu zaglądając do portów w Helu, Juracie i Jastarni przy sztormowej pogodzie. Przez dziesięć lat Olo K. przybywał do "sanatorium" w Juracie leczyć się z objawów choroby filipińskiej, a ja wraz z kolegami mieliśmy zapewnić mu spokuj w tym "leczeniu". Choć zdarzało się, że "leczyliśmy" się wraz z Olem w "sanatorium" .
Na Helu bywałem też wcześniej. Pamiętam do dzisiaj gdy pływaliśmy z grupą wędkarzy z całej Polski po Zatoce Gdańskiej podczas odbywających się Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Morskim, niestety roku nie pamiętam, był to na pewno początek lat 90tych. Pływaliśmy "w ta i we w ta" sukcesywnie zbliżając się do portu w Helu. Po kilku godzinach pływania efekty połowów były marne, jedna mała flądra i przypadkiem zaczepiony kotwiczką za ogon diabeł morski który okazał się zwyciężą zawodów. Dobiliśmy do kei w porcie rybackim Hel gdzie wręczono nagrody i pamiątki. Dlaczego o tym wspominam, ano dlatego, że na końcu kei młody chłopak za pomocą bambusowej wędki ciągnął jeden za drugim morskie okonie i to takie po 30-40 deko. Mina "miszcza" Polski bezcenna.
No ale wracając do tematu. Na Hel dotarliśmy około godziny 8.30. Najpierw udaliśmy się do portu pasażerskiego, pokręciliśmy się po centrum by następnie udać się na początek-koniec półwyspu. Pogoda była piękna, słoneczna, na plaży było już sporo wczasowiczów. Postanowiłem wykąpać się w morzu, bez kozery powiem, że była to pierwsza kąpiel od kilku lat w wodach Bałtyku. Powód niechęci do kąpieli w morzu jest prozaiczny, nie cierpię piasku w skarpetach i butach. Gdyby plaże były trawiaste pewnie częściej kąpał bym się w morzu. Gdy wychodziłem z wody Beatka zrobiła mi zdjęcie które wyszło jak scena z filmu "Śmierć nadejdzie jutro", w której dziewczyna Bonda, Hall Berry również wychodziła z wody. Jestem święcie przekonany, iż scenę tę kręcono na Helu.
Po kąpieli udaliśmy się na poszukiwanie magnesu, następnie pojechaliśmy do fokarni. Tu spotkała nas niemiła niespodzianka, kilometrowa kolejka do wejścia, minimum dwie godziny stania. Decyzja, rezygnujemy z wejścia do fokarni. Od fokarni pojechaliśmy w pobliże portu wojennego MW. Z całej floty trałowców Marynarki Wojennej pozostały dwa Stary 266 i jeden Jelcz. Należy dodać, że w porcie rybackim również niewiele pozostało statków. Po jakiś dwóch godzinach pobytu w Helu ruszyliśmy w kierunku Juraty. Jest to najdłuższy odcinek drogi pomiędzy miejscowościami na półwyspie bez infrastruktury turystycznej. W koło znajdują się tereny zmilitaryzowane i Rezerwat Helskie Wydmy z zakazem wchodzenia do lasu. Dodam jeszcze, iż w zeszłym roku odcinek ten połączono ścieżką rowerową, szutrową wzdłuż drogi asfaltowej. Tym samym zakończono od wielu lat wyczekiwany projekt łączący cały półwysep ścieżką rowerową. W Juracie zatrzymaliśmy się na dłużej. Najpierw był kufelek piwa na plaży nad otwartym morzem przy Hotelu Bryza, następnie filiżanka kawy że szwagrem który przywiózł paczki do Baru Polinezja. Po kawie i rozstaniu że szwagrem pospacerowaliśmy z Beatką po promenadzie i molo. Obudziło to we mnie wspomnienia jak drzewiej pilnowaliśmy akwenu wokół ośrodka rządowego ścigając się ze skuterami wodnymi i motorówkami naruszającymi zamkniętą strefę dla żeglugi.
Pojechaliśmy dalej do Jastarni gdzie znowu spotkaliśmy szwagra jadącego w korku. Po zwiedzeniu portu na dłużej zatrzymaliśmy się na kempingu "Sun 4Hel Maszoperia" gdzie zjedliśmy pyszny i niedrogi obiad w sąsiedztwie najprawdziwszych palm rosnących przy plaży. Kemping opanowany jest przez miłośników sportów wodnych: windserfingu i kitesurfingu. Kemping ten oraz kolejne mijane na odcinku Jastarnia - Władysławowo są okropnie brzydkie, przypominają fawele w Rio lub Bangladeszu, budy stoją ciasno jedna przy drugiej. Choć uczciwie trzeba powiedzieć, że zaplecze sanitarne, toalety i prysznice były nowe, czyste i na wysokim poziomie.
Czas i odległość do celu nas goniły i pędziliśmy dalej ścieżką rowerową wzdłuż zatoki delektując się jej pięknem. Po drodze była Kuźnica i kolejny przystanek na lekki posiłek i uzupełnienie płynów. Warto dla porządku przypomnieć, że w Kuźnicy kończy się Zatoka Gdańska a zaczyna Zatoka Pucka. Kolejne były Chałupy, tu niestety nie spotkaliśmy żadnego golasa o których śpiewał niezapomniany Zbyszek Wodecki. Wodeckiego miałem okazję spotkać na Helu na początku wieku gdzie byliśmy zmuszeni schować się przed sztormem. Piosenkarz spędzał wtedy urlop na półwyspie. Kolejne miejscowości które mijaliśmy to Władysławowo, dalej ścieżka wiodła w kierunku Swarzewa. Swarzewo słynie z sanktuarium maryjnego Królowa Polskiego Morza Opiekunka Rybaków, do którego co roku od 5 do 13 września pielgrzymują mieszkańcy Pomorza. Sanktuarium położone jest na wzgórzu z którego rozlega się piękny widok na zatokę. Powoli zaczyna gonić nas brak czasu a do Redy na eskaemkę droga jeszcze daleka. Kolejny był Puck, z Pucka droga wiedzie w kierunku Rzucewa i Rezerwatu Beka. W Bece odbiliśmy w prawo wzdłuż rzeki Reda do miejscowości o tej samej nazwie. Gdy dotarliśmy na dworzec w Redzie zaczynało szarzeć, w domu byliśmy po dwudziestej drugiej. Szybka kolacja, szybka kąpiel, rano pobudka o piątej i biegiem do pracy na szóstą - koniec urlopu.
W sumie pokonaliśmy na rowerach 88 km wg wskazań licznika. Trasa jest bardzo fajna Odcinek Rumia, Beka, Rzucewo, Swarzewo, Puck, Władysławowo do Jastrzębiej Góry miałem okazję pokonać w obu kierunkach dwa lata wcześniej. Trasa z Helu do Redy jest częścią szlaku rowerowego R10 i widząc po ilości mijanych rowerzystów bardzo popularna.
Mam nadzieję, że nie zdradziłem żadnych tajemnic państwowych, zbieżność imion i zdarzeń jest przypadkowa a imiona i nazwiska są fikcyjne.