Na początku listopada 2015r. na forum „Z przygodą na ty” pojawiło się następujące zdanie: „Ruszamy śladami Niewidzialnych w okolice śniardw w weekend Bożego Ciała!!” Od tego momentu nie mogłam doczekać się zlotu. Mimo, że dni strasznie mi się dłużyły to nadeszła ta chwila, gdy spakowałam bagaże i wyruszyłam na samochodzikowe spotkanie z przygodą. Był 25 maj, poranek, gdy w trasę z różnych stron Polski swą podróż rozpoczęli: TomaszK ze zbychowcem z Krakowa, Czesio1 spod Lublina, Mysikrólik z Robertem z Poznania, Yvonne z Adamem i harcerzami z Bydgoszczy oraz moja osoba z Brześcia Kujawskiego. Trochę później na zlot wyruszył johny z Anką, Wilhelmem Tellem i Michałem z Łodzi a jeszcze później bo następnego dnia z samego rana panna Monika i Milady także z Łodzi.
Mimo skupienia na drodze byłam już w myślach w Niedźwiedzim Rogu. Kilometrów do mety ubywało, jeszcze 150, 100, 20 … Już niedaleko.
Wejsuny - znak którego z niecierpliwością wyglądaliśmy fot. Czesio1
Tablicę z napisem Wejsuny przekroczyłam jako pierwsza. W Wejsunach właśnie mieliśmy wszyscy się spotkać, by razem kawalkadą samochodów dotrzeć do wspaniałego gospodarstwa agroturystycznego „Przy Wyspach” w Niedźwiedzim Rogu. Zanim pojawił się kolejny zlotowy wehikuł zdążyłam rozejrzeć się po okolicy. Gdy dojechał Czesio razem postanowiliśmy zwiedzić to urokliwe miejsce.
Hanka nad Jeziorem Wejsunek fot. Czesio1
Czesio1 nad Jeziorem Wejsunek fot. Czesio1
Łabędź na Jeziorze Wejsunek najpierw uważnie
się nam przyglądał... fot. Czesio1
...po czym postanowił poszukać coś na obiad fot. Czesio1
Nacieszyliśmy oczy pięknym krajobrazem nad Jeziorem Wejsunek, po czym skierowaliśmy się w stronę centrum wsi. Tam właśnie wszyscy uczestnicy mazurskiego zlotu mieli zwiedzić Izbę Regionalną.
Izba Regionalna Pana Eugeniusza Bielawskiego w Wejsunach fot. Czesio1
Izba Regionalna Pana Eugeniusza Bielawskiego w Wejsunach fot. Czesio1
Izba Regionalna Pana Eugeniusza Bielawskiego w Wejsunach fot. Czesio1
Znajdowała się ona w jednej z drewnianych, zabytkowych chałup. Założona została przez Eugeniusza Bielawskiego – miejscowego nauczyciela, znanego działacza społeczno–kulturalnego. Przez wiele lat gromadzone były tutaj stare meble, przedmioty codziennego użytku a także rzadkie egzemplarze gazet i druków mazurskich oraz stare fotografie i narzędzia gospodarskie wykorzystywane przez mieszkańców regionu.
„Pan Eugeniusz, gawędziarz mazurski i były nauczyciel, mieszkał w dość dużym murowanym domu w Wejsunach, położonych o siedem kilometrów od Niedźwiedziego Rogu. Obok jego domu znajdowała się mała chata mazurska, gdzie zorganizował Izbę Regionalną, szczególnie latem chętnie odwiedzaną przez młodzież, która z całej Polski ściągała w te przepiękne okolice. Historia powstania tej izby wyglądała bardzo prosto: pewnego dnia pan Eugeniusz chcąc dzieciom szkolnym uzmysłowić, jak wyglądało dawne życie w wiosce i w jaki sposób pracowali ongiś tutejsi rolnicy, poprosił młodzież, aby wyszukała na strychach wszelkie starocie. I tak wkrótce zebrało się tyle przeróżnych starych narzędzi rolniczych i domowego gospodarstwa, że zdecydowano się otworzyć maleńkie muzeum, gdzie znalazło się miejsce na stare radła, brony, naczynia na zboże, żarna, łyżniki, stare dokumenty dotyczące tych okolic, a nawet bardzo starą mapę Wejsun i śniardw.”
Jakież ogromne było nasze rozczarowanie gdy na chacie ujrzeliśmy napis: „Izba nieczynna do odwołania”.
Napis na bramie nie pozostawiał złudzeń. Już na samym początku
odpadł nam jeden punkt programu zlotowego. fot. Czesio1
Rozczarowanie to mało powiedziane. Prawie płakaliśmy z żalu. Czesio przedarł się przez chaszcze wokół domku i sfotografował to, co pozostało po tym wspaniałym miejscu. Próbowaliśmy dociec gdzie podziały się eksponaty z tego muzeum, czemu popada w ruinę i dlaczego jest nieczynne. Niestety, pytani przez nas mieszkańcy Wejsun nie potrafili udzielić nam odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Zasmuceni ruszyliśmy w kierunku restauracji „Wejsunek”. Do mety bowiem zbliżał się kolejny uczestnik zlotu – Mysikrólik z synem Robertem. Postanowiliśmy razem uraczyć się posiłkiem i spędzając czas na restauracyjnym tarasie podziwiać mazurskie krajobrazy. Gdy złożyliśmy już zamówienie zadzwoniła Yvonne z informacją, iż w miejscowości Babięta niedaleko Zgonu, zgonu dokonała ich Honda Civic i dalej nie mogą kontynuować podróży. Czesio zasięgnął języka w bufecie i przekazał informacje o miejscowych naprawiaczach pojazdów mechanicznych. Złośliwa Honda została oddana do naprawy a bydgoscy miłośnicy przygody innymi pojazdami mogli dotrzeć do celu. Gdy dojechaliśmy do Niedźwiedziego Rogu wpadliśmy w zachwyt.
Hanka i Mysikrólik na tle śniardw. Jak tu pięknie! fot. Czesio1
Pierwsza grupa Niewidzialnych: Czesio1, Hanka, Robert i Mysikrólik fot. Czesio1
Rodzinka łabędzi powitała nas w Niedźwiedzim Rogu fot. Czesio1
Chociaż tata łabędź nie był chyba zachwycony naszymi osobami,
czemu dał wyraz fukając na nas i strosząc skrzydła fot. Czesio1
Tak pięknie jak tam nie ma chyba nigdzie na całych Mazurach. Cóż za urokliwe miejsce. W promieniach zachodzącego słońca bezmiar wody w śniardwach wydawał się jeszcze większy.
śniardwy, między drzewami Czarci Ostrów i Wyspa Pajęcza fot. zbychowiec
śniardwy fot. zbychowiec
Mysikrólik z Robasem gotowi do rejsu na Fort Lyck fot. Czesio1
Z ogromnym zachwytem oglądaliśmy także nasze apartamenty. Do dyspozycji wygodne duże pokoje z balkonami i widokiem na jezioro, kuchnia, stołówka, sala kominkowa, duże podwórko, taras, grill i niekrępujące przemiłe towarzystwo właścicieli. Po prostu bajka.
Nasza baza noclegowa "Przy Wyspach" w Niedźwiedzim Rogu fot. Czesio1
Zapadał zmierzch. Postanowiliśmy rozpalić ognisko nad brzegiem jeziora, piec kiełbaski, popijać napoje, cieszyć się swoim towarzystwem i wypatrywać kolejnych Niewidzialnych.
] Nasze miejsce na ognisko nad samymi śniardwami fot. Czesio1
Nasz ogniomistrz Mysikrólik już rozpala ognisko fot. Czesio1
Płonie ognisko, płonie... fot. Czesio1
TomaszK, Czesio1, Hanka, Yvonne, Sokole Oko i Robas fot. zbychowiec
Niewidzialni przy wieczornym ognisku nad samymi śniardwami fot. zbychowiec
Ognisko długo nie gasło nad naszym mazurskim morzem fot. Czesio1
Po męczącej podróży dołączyli wreszcie do nas forowicze z Krakowa oraz Łodzi. Teraz już prawie w komplecie mogliśmy ogłosić rozpoczęcie IX FOROWEGO NIEWIDZIALNEGO ZLOTU W NIED¬WIEDZIM ROGU 2016.
Zaraz po śniadaniu, kawalkadą tylko trzech samochodów wyruszyliśmy realizować pierwszy tego dnia punkt zlotu – zwiedzanie cerkwi pod wezwaniem Zaśnięcia Matki Bożej w Wojnowie.
"Po lewej ręce mignęła nam cerkiew prawosławna w Wojnowie, potem przemknęliśmy między drewnianymi domkami wioski."
Wojnowo wita nas fot. Czesio1
Przed cerkwią prawosławną w Wojnowie fot. johny
Przed cerkwią prawosławną w Wojnowie fot. johny
Przed cerkwią prawosławną w Wojnowie fot. Czesio1
Już na miejscu dołączyły do nas Milady i panna Monika, które przyjechały bezpośrednio z Łodzi.
Pomalowana na biało drewniana cerkiew nie jest stara, bo powstała w latach 20–tych XX wieku.
Cerkiew prawosławna w Wojnowie fot. johny
Cerkiew prawosławna w Wojnowie fot. Czesio1
Wnętrze wygląda zupełnie inaczej niż w cerkwiach z Sanoka, które zwiedzaliśmy na poprzednim zlocie, być może dlatego, że jest bardziej współczesne. Tutejsze wnętrze dzięki licznym oknom jest jaśniejsze, a skromny ikonostas znajduje się tuż przy tylnej ścianie świątyni. Niestety nie wolno było robić zdjęć.
O cerkwi i religii prawosławnej, opowiadała młoda mniszka, wyjaśniając różnice z religią rzymskokatolicką, poczynając od sposobu żegnania się.
W Wojnowie mieści się też monaster czyli klasztor, mniszek jest siedem, niewiele mniej niż wiernych w tutejszej parafii. Monaster jest jeszcze młodszy niż kościół, bo został wybudowany dopiero 20 lat temu.
Cmentarz przy cerkwi fot. Mysikrólik
Cmentarz przy cerkwi fot. Czesio1
Cmentarz przy cerkwi fot. Czesio1
Między klasztorem a cerkwią znajduje się niewielki cmentarz, ze współczesnymi nagrobkami, bardzo podobnymi do nagrobków na innych polskich cmentarzach, z odmiennym jedynie krzyżem.
Pora na zlotową grupówkę. Czesio1 ustawia sprzęt. fot. Mysikrólik
Niewidzialna Ekipa przed cerkwią prawosławną w Wojnowie fot. zbychowiec
Niewidzialna Ekipa przed cerkwią prawosławną w Wojnowie fot. Czesio1
Na koniec robimy jeszcze wspólne zdjęcie na schodach cerkwi (niemieccy turyści cierpliwie czekali aż skończymy) i jedziemy dalej.
Klasztor żeński staroobrzędowców oraz znajdujący się przy nim cmentarz były drugim zwiedzanym przez nas punktem w tejże miejscowości. Kierując się do niego przejeżdżaliśmy obok nowej molenny, którą spostrzegła Panna Monika.
Do klasztoru żeńskiego starowierów proszę tędy fot. Czesio1
Do klasztoru prowadziła niedługa acz bardzo kurząca dróżka. W efekcie po pół minucie drogi wszystkie wehikuły przybrały maskujący kolor szary w postaci, który utrzymywał się już do końca zlotu.
Po dotarciu na miejsce opuściliśmy samochody, minęliśmy stojącą przy parkingu mapę i ruszyliśmy do cerkwi.
Wysiadamy na parkingu przy mapie fot. Czesio1
Niestety w jej wnętrzu znajdowała się akurat grupa turystów z Niemiec. Tak więc po chwili oczekiwania postanowiliśmy przejść się po terenie klasztoru.
Anka wskazuje nam kierunek w którym mamy się udać
na cmentarzyk przy klasztorze fot. Czesio1
W ten sposób trafiliśmy na znajdujący się na małym cypelku cmentarzyk (to znaczy nie wiem czy był to cypelek, ale mnie się tak skojarzyło).
Napisy na drewnianych białych krzyżach prawosławnych napisane były głównie cyrylicą, choć udało mi się odnaleźć także krzyż z nazwiskiem napisanym po polsku. Za to przy samym wejściu na cmentarzyk uwagę przykuwał granitowy podwójny nagrobek. Znajdujące się na nim napisy informują o nie tylko o tożsamości, ale także o zasługach pochowanych.
Granitowy podwójny nagrobek tuż przy wejściu na cmentarz fot. Czesio1
Granitowy podwójny nagrobek tuż przy wejściu na cmentarz fot. Czesio1
Granitowy podwójny nagrobek tuż przy wejściu na cmentarz fot. Czesio1
Drewniane krzyże z napisami cyrylicą fot. johny
Drewniane krzyże z napisami cyrylicą fot. zbychowiec
Drewniane krzyże z napisami cyrylicą fot. zbychowiec
Drewniane krzyże z napisami cyrylicą fot. Czesio1
Drewniane krzyże z napisami cyrylicą fot. Czesio1
Pomiędzy drzewami przy cmentarzu przebija się tafla Jeziora Duś fot. zbychowiec
Milady chce z bliska zobaczyć Jezioro Duś... fot. Czesio1
Po zwiedzeniu cmentarzyka czekaliśmy jeszcze chwilę, aż zwiedzająca grupa opuści klasztor.
Klasztor żeński starowierów w Wojnowie fot. Mysikrólik
W oczekiwaniu aż zwiedzająca grupa opuści klasztor fot. zbychowiec
Do wnętrza zaprosiła nas Pani w różowych pantofelkach (wnioskuję, ze była to właścicielka prowadząca w budynkach na terenie klasztoru gospodarstwo agroturystyczne).
Nasza pani przewodnik w klasztorze starowierów fot. Czesio1
Gdy już wszyscy zajęliśmy miejsca Pani w różowych pantofelkach wprowadziła nas oczami wyobraźni na tereny historii klasztoru.
Ekipa Niewidzialnych wsłuchana w historie klasztoru starowierów fot. johny
Różaniec starowierów fot. Czesio1
Kim właściwie byli staroobrzędowcy? I skąd ten klasztor na Mazurach?
Otóż staroobrzędowcy, zwani byli także filiponami. To oni w XVII w. odrzucili reformy wprowadzone w Rosyjskim Kościele Prawosławnym przez patriarchę Nikona. W efekcie prześladowań za przekonania religijne zmuszeni byli emigrować. W ten sposób staroobrzędowcy pojawili się na Mazurach.
Klasztor w Wojnowie założony został w 1847 roku. Powstał on w ramach przekształcenia założonej w 1836 roku przez Ławrientija Rastropina pustelni. Klasztor w Wojnowie stał się miejscem schronienia dla wielu prześladowanych za przekonania religijne. Po odejściu jednego z kapłanów, Pawła Pruskiego, który przechodzi na jednowierstwo, klasztor nawiedza kryzys, co przyczynia się do upadku klasztoru. W 1885 klasztoru przybywa zakonnica Jelena Pietrowna, wokół której zaczynają skupiać się mniszki. Klasztor nadal funkcjonuje i udaje mu się przetrwać wojenne zawieruchy.
Dopiero 8 kwietnia 2006 roku zmarła ostatnia zakonnica.
Muszę jeszcze wspomnieć koniecznie o olbrzymim, nie pasującym do wnętrza srebrnym żyrandolu. Został on ufundowany w 1910 roku przez bogatego kupca, który opłakiwać śmierć swojej ukochanej żony. Ponoć w żyrandolu znajduje się tyle świec, ile lat miała niewiasta w dniu śmierci czyli 32.
Pani w różowych pantofelkach zakończyła i pozostawiła nas samych byśmy mogli jeszcze spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu świątyni.
Ikonostas klasztoru w Wojnowie fot. zbychowiec
Yvonne wpatrzona w ikonostas klasztoru fot. zbychowiec
Panna Monika również przygląda się z zainteresowaniem
w ikonostas klasztoru fot. zbychowiec
Co te Gracje tam wypatrzyły w tych ikonach - zdaje się myśleć Adam fot. zbychowiec
Nawet mały Wiewiórka zachwycił się ikonostasem fot. zbychowiec
Krótka pamiątkowa wzmianka o naszej wizycie w klasztorze
popełniona przez Czesia w książce wpisów fot. Czesio1
Hanka pomiędzy manekinami ubranymi w stroje mniszek fot. Czesio1
Wracając do wehikułów zatrzymaliśmy się przy mijanej wcześniej mapce. Tak, był na niej zaznaczony Fort Lyck.
Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się mapie przy klasztorze fot. Czesio1
Zobaczcie, tu jest Fort Lyck - johny wskazuje na mały punkt na mapie fot. Czesio1
Tak, to jest Fort Lyck!! fot. Mysikrólik
A my jesteśmy teraz tu - wskazują Yvonne i Mysikrólik fot. zbychowiec
śniardwy i okolice - to teren naszego zlotu fot. zbychowiec
Przygoda wzywa a zatem ruszamy na spotkanie z nią.
„Tu, gdzie się gwiazdy zbiegły
w taką kapelę dużą,
domek z czerwonej cegły
rumieni się na wzgórzu:
to leśniczówka Pranie,
nasze jesienne mieszkanie”
Od wielu lat, czytając ten fragment w „Niewidzialnych” marzyłam o tym, aby choć na chwilę zajrzeć do Leśniczówki Pranie i oczami wyobraźni zobaczyć poetę, który te strofy napisał.
Jak wiele z moich marzeń, to również się spełniło. Odwiedziliśmy Pranie podczas Niewidzialnego Zlotu. Spędziliśmy tam urocze majowe popołudnie.
Ale zanim udaliśmy się do Leśniczówki Pranie, czekała nas jeszcze jedna przygoda, jaką było poznanie tajemniczego forowicza, ukrywającego się pod pięknym pseudonimem „Mazur” oraz jego małżonki.
Mazur wraz z żoną prowadzą uroczy leśny bar znajdujący się po drodze do Leśniczówki Pranie. Zanim przejdę do kwestii kulinarnych, czyli do treści, nie mogę nie wspomnieć o formie. Miejsce to bowiem jest urocze, a dla nas, nałogowych czytelników, tym bardziej; prawie z każdej strony otoczyły nas kąciki z książkami. Już przed wejściem stoi bardzo smakowicie wyglądająca budka.
Kącik z książkami przed leśnym barem fot. Yvonne
W środku natomiast nasze oczy przykuł hamak, obok którego umieszczony jest regał z książkami. Nic, tylko usiąść, wyciągnąć rękę i delektować się lekturą przy wtórze szumu drzew.
Regał z książkami pod dachem leśnego baru fot. zbychowiec
Wiewiórka na hamaku, syn Mysikrólika na ławce a obok wspaniały
regał z książkami fot. zbychowiec
Po wyrażeniu zachwytów, wszelakich „achów” i „ochów”, zasiedliśmy do stołu, aby na świeżym powietrzu nasycić się strawą uwarzoną przez naszych nowych Znajomych. Obiad nasz składał się z zupy krem z brokułów na pierwsze danie oraz pierogów na drugie: z mięsem bądź ruskich. Wyboru dokonaliśmy wcześniej dzięki wspaniałej organizacji niezrównanego Czesia, który na każdym zlocie otrzymuje medal dla „Najlepszego Organizatora Zlotów Forowych”. Ciekawe, czy w swoim wigwamie ma wydzielone miejsce na ścianie na owe odznaczenia…
Wnętrze leśnego baru w Praniu fot. zbychowiec
W oczekiwaniu na zamówione posiłki Yvonne i Czesio wesoło gawędzą z Mazurem fot. zbychowiec
Posiliwszy się i zaprosiwszy na uroczysty sobotni wieczór Mazura wraz z żoną, udaliśmy się do Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Przyjrzyjmy się najpierw tabliczce objaśniającej nazwę tego uroczego miejsca.
Tabliczka objaśniająca nazwę "Pranie" fot. Yvonne
Zanim weszliśmy do muzeum, zajrzeliśmy do ogrodu, aby zrobić pamiątkowe zdjęcia z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, podziwiać wspaniale umajone mury budynku oraz chłonąć widoki, którym kiedyś napawał się poeta.
Yvonne na tle Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu fot. Yvonne
Widok na Jezioro Nidzkie z leśniczówki fot. Milady
Po krótkim spacerze w ogrodzie, weszliśmy do muzeum i udaliśmy się do kasy celem zakupienia biletów. Kasa jest jednocześnie sklepikiem, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątki.
Z wielką przyjemnością zauważyłam, że muzeum pomyślało o dzieciach i oferuje im podczas zwiedzania ciekawą grę, polegającą na rozwiązaniu zagadki metodą kolejnych kroków.
Zakupiłam jeden egzemplarz gry dla Sokolego Oka i zaczęliśmy zwiedzanie.
Gra dla zwiedzających Muzeum w Praniu fot. Yvonne
Wprowadzenie do gry fot. Yvonne
Sokole Oko próbuje rozwiązać kolejne zadanie z gry fot. Yvonne Kolejne zadanie przed Sokole Oko fot. Yvonne
Gra polegała na odgadnięciu hasła, które powstało z niektórych liter odgadniętych wcześniej wyrazów. Zagadki dotyczyły bardzo różnych elementów wystawy muzealnej i niektóre naprawdę nie były łatwe.
Należało odgadnąć między innymi:
– jaką rośliną owinięte są poroża jeleni, które zdobią pierwszy pokój
– z jakiego teatru pochodzi krokodyl wyeksponowany na jednej ze ścian
– jak nazywał się woźnica z „Zaczarowanej dorożki”
– jak nazywa się mała blaszka, którą ma każdy żołnierz
– jaka mitologiczna postać zainspirowała poetę do napisania jednego z najpiękniejszych wierszy
– komu Gałczyński podarował egzemplarz „Wielkiego Testamentu” Villona
– jakiego koloru jest atrament w kałamarzu na biurku poety.
Zadanie w grze fot. Yvonne
Po pomyślnym rozwiązaniu zagadek, wybrane literki oznaczone kleksami, ułożyły się na hasło końcowe.
Rozwiązanie gry fot. Yvonne
Sokole Oko z gotowym rozwiązaniem, uśmiechnięty i zadowolony, udał się do kasy-sklepu, gdzie odebrał gratulacje oraz pamiątkę – Zieloną Gęś.
Zielona Gęś nagrodą dla Sokole Oko za rozwiązanie zadań i odgadnięcie hasła gry fot. Yvonne
Wielkie brawa dla pomysłodawcy zabawy! Dzięki temu lubimy Leśniczówkę Pranie jeszcze bardziej.
A przecież to nie wszystko, co miała nam do zaoferowania. Przed nami jeszcze długi spacer interesującą ścieżką dydaktyczną.
Po zwiedzaniu klasztorów i cerkwi w Wojnowie przyszedł czas udać się do Leśniczówki Pranie, gdzie mieści się muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu fot. Czesio1
Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu fot. Czesio1
Leśniczówka powstała pod koniec XIX wieku. Odwiedzał ją Gałczyński w latach pięćdziesiątych XX wieku (zmarł w 1953, zanim udało mu się zrealizować swoje plany osiądnięcia w tych okolicach na stałe). To tutaj Gałczyński napisał swoje słynne dzieła: "Niobe", "Wit Stwosz", Kronika Olsztyńska", "Rozmowa liryczna", "Ojczyzna" i wiele innych.
Tablica informacyjna na muzeum fot. Czesio1
Poza bogatymi zbiorami związanymi z bytnością w tym miejscu Gałczyńskiego, jego życiem i twórczością, leśniczówka ma także ładny ogród, teatr pod gołym niebem i piękny widok na jezioro Nidzkie.
Ogród przy muzeum fot. Czesio1
Ogród przy muzeum fot. johny
Widok na Jezioro Nidzkie sprzed muzeum fot. Milady
Przystań wodna na Jeziorze Nidzkim przed samym muzeum fot. Czesio1
Konstanty Ildefons Gałczyński siedzący na pieńku w towarzystwie Hanki fot. Czesio1
Konstanty Ildefons Gałczyński siedzący na pieńku w towarzystwie Czesia fot. Czesio1
Konstanty Ildefons Gałczyński siedzący na pieńku w towarzystwie johny'ego fot. johny
Popiersie Fryderyka Chopina w ogrodzie przy muzeum fot. Milady
Zielona gęś, pomnik autorstwa Gracjana Kaji, absolwenta wydziału rzeźby
gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych fot. Milady
Tablica "ostrzegawcza" w leśniczówce Pranie fot. Czesio1
Nasza wesoła gromadka spędziła w leśniczówce dość długi czas, chłonąc informacje podawane przez panią opiekującą się zbiorami.
Mając głowy napakowane wiedzą o wieszczu, trzeba było je trochę przewietrzyć, żeby wiedza się uleżała. Postanowiliśmy udać się na spacer ścieżką dydaktyczną w okolicach leśniczówki.
ścieżka dydaktyczna w leśniczówce Pranie fot. Czesio1
ścieżka początkowo wiedzie wzdłuż Jeziora Nidzkiego fot. johny
Jezioro Nidzkie, widok ze ścieżki dydaktycznej fot. johny
ścieżka jest bardzo urokliwa (w szczególności podobał mi się tam jeden zakątek z otwartym widokiem na jezioro, który uwieczniłem na zdjęciu).
Jezioro Nidzkie przebijające się wśród trzcin fot. zbychowiec
ścieżka dydaktyczna w leśniczówce Pranie fot. Czesio1
Ponadto umieszczono na niej liczne tablice informacyjne dotyczące różnych aspektów wiedzy przyrodniczej, przede wszystkim dotyczącej ekosystemów leśnych i gospodarki leśnej.
Tablica informacyjna przy ścieżce dydaktycznej fot. Czesio1
ścieżka dydaktyczna w leśniczówce Pranie fot. Czesio1
ścieżka dydaktyczna w leśniczówce Pranie fot. Czesio1
Najbardziej przypadła mi do gustu tablica opisująca dawne metody żywicowania drzew.
Mało brakowało, a nie wrócilibyśmy z tej awanturniczej wyprawy, bowiem przewodnik stada (nie będę pokazywał palcem kto) zgubił drogę w środku dzikiej puszczy rojącej się od krwiożerczych bestii (głownie komarów wielkości psów). Sytuacja stała się dość nerwowa, do tego stopnia, że zacząłem snuć wizje konieczności konsumpcji forowiczów, gdyby głód mnie do tego zmusił (a śniadanie tego dnia miałem dość liche, bo składało się zaledwie z jednej dość już starej bułki, i wody). Już dyskretnie zacząłem się rozglądać za osobami z odpowiednią warstewką tłuszczu, kiedy ktoś zakrzyknął "Ląd!". Droga została odnaleziona a nasze forum zostało cudem ocalone od niechybnej zagłady.
Ufff, udało się, droga odnaleziona! Bezpiecznie zbliżamy się do placówki Mazura fot. zbychowiec
Wiewiórka w huśtawce a syn Mysikrólika na ławce w lokalu Mazura fot. zbychowiec
W placówce Mazura na stojaku z książkami nie mogło zabraknąć
książki o przygodach Pana Tomasza fot. Czesio1
Już w niezmąconych niczym wesołych nastrojach dotarliśmy do placówki Mazura, aby zatopić swe zęby w jakże upragnionym obiedzie. Jakież to wspaniałości zaserwowali nam nasi mazurscy gospodarze! Stół uginał się od jadła. Przepyszne pierogi z mięsem, którem sam zamówił i niechaj mnie piorun z jasnego nieba popieści, jeśli nie były to najlepsze pierogi z mięsem jakie jadłem za swego żywota. Zupa brokułowa której nie powstydziłby się sam Wierzynek. Pierogi ruskie tak jędrne i tak powabnym zapachem kuszące, żem nie był w stanie powstrzymać swego łakomstwa i cichaczem podprowadziłem jednego takiego pieroga mojemu sąsiadowi, zaaferowanego rozmową o literaturze: ach, cóż to była za uczta dla mego podniebienia!
Niewidzialni w lokalu Mazura. U góry od lewej: Czesio1, TomaszK,
Adam, Mazur, Ania, Sylwia (żona Mazura), Mysikrólik i johny.
Na ławce od lewej: Yvonne, Hanka, Milady, Sokole Oko, zbychowiec,
panna Monika i Wilhelm Tell. fot. Czesio1
Niewidzialni w lokalu Mazura fot. Czesio1
Byłbym tam został zapewne do dnia następnego delektując się tym kulinarnym rajem, gdyby nie Ojciec Czesław, który zawsze przedkładał był program zlotu nade wszystko inne. Zawołał on, nieubłagany w swej pasji eksploracyjnej: "Czas nam w drogę! Do koni!". Cóż było robić: wie każdy, że oponować Ojcu Prowadzącemu to bardzo niedobry pomysł, i jak skończyli ci nieszczęśnicy, którzy próbowali. Z wielkim bólem w sercu pożegnałem się z tą kulinarną świątynią przyobiecując sobie, że na pewno tu wrócę przy najbliższej sposobności, tym razem sam, aby nikt nie widział, jak łapczywie pochłaniam góry jadła. Dosiadłem żelaznego rumaka i udałem się w drogę, w ślad za Ojcem Prowadzącym.
Takeśmy dotarli do rozdroży, gdzie przyszło nam się z zmierzyć z kolejną zagadką, będącą wytworem przewrotnego umysłu Ojca Czesława. Postanowił on, że musimy za wszelką cenę i bez względu na ofiary w ludziach i dobytku, odnaleźć gospodarstwo postaci z książki, to jest niejakiego Makulskiego. Czym ów Makulski zawinił Czesławowi, tego nie mi dochodzić, bo mój umysł do mniejszych, bardziej przyziemnych rzeczy jest stworzony.
Rozdroże drogi. W lewo szosa prowadzi na przystanek kolejowy,
w prawo droga leśna do zagrody Makulskiego fot. Milady
Krótka dyskusja na temat kierunku drogi do Makulskiego fot. Czesio1
Zostawiliśmy więc swoje żelazne rumaki przy rozdrożu i podążyliśmy ścieżką wskazaną przez Ojca. Była to dość szeroka „ścieżka”, mógłby nią swobodnie iść oddział pijanych zapaśników Sumo bez ryzyka obijania się o drzewa.
Ruszamy na poszukiwanie zagrody Makulskiego fot. Milady
Ruszamy na poszukiwanie zagrody Makulskiego fot. Czesio1
Ruszamy na poszukiwanie zagrody Makulskiego fot. Czesio1
Czesio1 wrócił się po magnetofon, niezbędny do odsłuchania
fragmentów książki pięknie odczytanych przez Brunhildę fot. Czesio1
Nie powiem, żeby droga była krótka. ścieżka ciągnęła się het aż po sam horyzont, końca jej nie było widać. Już opuściła mnie nadzieja, że nasza tułaczka kiedykolwiek się zakończy i poddałem się monotonnemu rytmowi marszu, zadumawszy się nad przemijalnością życia ludzkiego tudzież sprawami kulinarnymi, gdy wtem naszym oczom ukazał się jakiś jaśniejszy prześwit w oddali. Prześwit okazał się być sporą polaną.
Leśna polana fot. Czesio1
Jakże żywiej zabiło mi serce, gdy zrozumiałem, że jest to kres naszej wędrówki. W moje kończyny przypłynęła nagła fala energii i pomknąłem co żyw w kierunku polany, jakby obawiając się, że może to być fatamorgana, którą za chwilę rozwieje wiatr. Jednak polana okazała się być jak najbardziej prawdziwa, na dodatek całkiem pokaźna. Jedynym jej mankamentem był fakt, że nie było na niej gospodarstwa Makulskiego.
Poszukujemy śladów po zagrodzie Makulskiego fot. Milady
Poszukujemy śladów po zagrodzie Makulskiego fot. Milady
"Zagroda Makulskiego wyglądała okazale, duże kwadratowe podwórze obudowane było murowanym domem, długą stajnią, oborą, owczarnią i stodołą. Na podwórze wjeżdżało się przez bramę z daszkiem z czerwonej dachówki. Ale droga do gospodarstwa była zaniedbana, pełna dołów.
Zagroda stała na skraju lasu, dalej rozciągały się pola, aż po widoczny z daleka nasyp kolejowy."
Z tego miejsca widać w oddali nasyp kolejowy... fot. Milady
...więc może w tym miejscu stała kiedyś zagroda Makulskiego? fot. Czesio1
A może w tym miejscu stała kiedyś zagroda Makulskiego? fot. Czesio1
Aby odwieść myśli od tego faktu, postanowiliśmy, że odsłuchamy rozdziały „PS i Niewidzialni” mówiące o gospodarstwie i wyobrazimy sobie, że ono tam jest.
Wiewiórka z synem Mysikrólika fot. zbychowiec
Rozsiedliśmy się na wielkiej polanie próbując wyobrazić sobie
stojącą tu zagrodę Makulskiego fot. zbychowiec
Niewidzialna Ekipa zasłuchana w głos Brunhildy czytającej jeden
z rozdziałów książki "PS i Niewidzialni" fot. zbychowiec
Niewidzialna Ekipa zasłuchana w głos Brunhildy czytającej jeden
z rozdziałów książki "PS i Niewidzialni" fot. zbychowiec
Sokole Oko z uwagą wsłuchuje się w głos Brunhildy próbując wyobrazić
sobie zagrodę Makulskiego fot. zbychowiec
Wilhelm Tell z mamą usiedli najbliżej magnetofonu aby nie uronić
ani jednego słowa Brunhildy fot. zbychowiec
Hanka zasłuchana w głos płynący z magnetofonu korzystała z promieni
słońca by zmienić kolor swojej twarzy fot. Czesio1
Zacisnąłem mocno oczy i wytężyłem wyobraźnię tak, że aż pot wystąpił mi na czoło. Z początku szło opornie, ale już za chwilę dokonał się cud: oto dzięki niezwykłemu talentowi Brunhildy, która to czytała książkę, w umyśle moim, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmaterializowało się gospodarstwo Makulskiego. Ba! Nie tylko gospodarstwo, ale i sam Makulski we własnej osobie, wyskoczył był prosto w kadr mojej wyobraźni, strzelił z obcasa, zakręcił wąsa i wykrzyknął: „Zastawić mi tu stół najlepszym jadłem! A chyżo! Niechaj miód się leje strumieniami, mięsiwo tłuszczem ocieka, a muzyka gra skocznie!” Wnet gospoda zaroiła się od grajków i tancerek, które na stół wyskoczyły i pląsać żywo zaczęły między stertami jadła. Już w akcie kulinarnej ekstazy miałem zatopić swe zęby w cudownie rumianym udźcu baranim, już trzewia me wygięły się w oczekiwaniu na kęs rajskiego przysmaku, już kubki smakowe zaczęły grać „Odę do Radości” a ślinianki toczyć obficie ślinę... gdy ktoś mocno szarpnął mnie za ramię. Wizja prysła natychmiast. Byłem znów na polanie, usianej jedynie kikutami ściętych pni drzew. Ani śladu gospodarstwa Makulskiego, ani śladu jadła, grajków, tancerek.
„Te, wstawaj no, wracamy!” – ktoś rzucił mi lakonicznie i ruszył za oddalającą się grupą. Przez chwilę nie mogłem się pogodzić z takim obrotem sprawy. Bo jakże to, najpierw roztacza się przed nami wizje rajskich rozkoszy kulinarnych, a zaraz potem „wracamy”? Ze smutnym westchnieniem wstałem i powłócząc nogami ruszyłem za pozostałymi.
W drodze powrotnej natknęliśmy się na bryłę solanki na wysokim pniu drzewnym fot. Czesio1
Nawet nie zauważyłem, że po polanie pląta się jeszcze Hanka. Owa nietypowa niewiasta, znana ze swojego zamiłowania do podpalania różnych przedmiotów oraz grzebania w ziemi, nie przepuściła bowiem okazji aby przeczesać polanę w poszukiwaniu... no właśnie, czego? Jednak to pytanie zadałby sobie umysł racjonalny, a przecież wiadomym jest, że poza sferą racjonalną istnieje wiele innych sfer, takich jak duchowa, metafizyczna, eteryczna, spektralna, demoniczna i sam Stwórca raczy wiedzieć, jakie jeszcze.
Czy więc Hanka znalazła coś na polanie? A jakże! Nasz powolny pochód przerwał nagle jej głos, dobiegający z tyłu: „Czekaajcie! Znalazłam! Znalazłam skarb!” Skarbem owym okazał się być pieniążek: pięć centymów.
Jest skarb!! Hanka znalazła na drodze monetę pięć centymów! fot. Czesio1
Skąd u licha się tam wziął, tego nawet nie śmiem przypuszczać. Fakt jest jednak faktem, Hanka odnalazła pięć centymów na polanie, gdzie miało się znajdować gospodarstwo Makulskiego. Może to los postanowił sobie z nas zakpić, i rechocząc zawołał nam na odchodne: „Macie coś na otarcie łez, poszukiwacze od siedmiu boleści!”
I tak kończy się moja opowieść. Wiele przygód tego dnia przeżyliśmy, wiele zapamiętamy do końca swoich dni. I jakkolwiek niemożebnym wszystko to wydać by się mogło, niedowiarkom mówię: klnę się na kiełbasę swojską, że każde słowo w mojej opowieści jest prawdziwe!
Mapa trasy z leśniczówki Pranie do Karwicy Mazurskiej (znowu nie obyło się
bez zbłądzenia, zamiast skręcić w lewo i pojechać prosto, skręciliśmy w prawo źródło: mapy Google
Mapa trasy z Karwicy Mazurskiej (przystanek kolejowy) do rozdroża,
a następnie piesza wędrówka w poszukiwaniu zagrody Makulskiego źródło: mapy Google
Powrót do kwatery po pierwszym dniu poszukiwań. Jeżeli nawet ktoś poczuł jakieś zmęczenie, zrekompensował mu je widok, który roztaczał się sprzed naszego domu.
śniardwy stały przed nami otworem.
śniardwy, w tle Czarci Ostrów (po prawej) i Wyspa Pajęcza fot. zbychowiec
Niektórzy poczuli się jakby całe należały do nich. Johny pobierał energię wprost z jeziora.
Całe śniardwy moje - gest johny'ego mówi wszystko fot. zbychowiec
Ni stąd ni zowąd na kilka dni, staliśmy się właścicielami plaży i mola w jednym z najpiękniejszych zakątków Polski.
Molo na śniardwach fot. zbychowiec
Spokój, szum fal i tylko szkoda, że się nie jest w tym wieku co Sokole Oko i Michał.
Johny z Adamem przyglądają się zabawom Sokolego Oka z Michałem fot. zbychowiec
Pierwsza próba zdobycia Fort Lyck.
Czyżby ci trzej dżentelmeni chcieli dojść na Czarci Ostrów? fot. zbychowiec
- To ta po prawej - instruował zwiad ojciec Czesław - Myszy przepłynęły, to i wam się uda.
- Czesiu, zorganizuj transport na wyspę, bo się potopią - powiedział z troską TomaszK
- No niestety, chyba masz rację, trzeba zamówić kuter - stwierdził zrezygnowany
Pogawędka Czesia z TomaszKiem fot. zbychowiec
Eskapada się nie udała. Konie łby pospuszczać.
Czy konie mnie słyszą?
Byliśmy już tak blisko Czarciego Ostrowu - zdają się mówić
Mysikrólik, Sokole Oko i Adam fot. zbychowiec
Na plażę zaczęli schodzić kolejni uczestnicy zlotu, aby zażyć kąpieli i napawać się zapachem i widokiem śniardw. Wspaniałe popołudnie, po pierwszym udanym dniu.
Nad śniardwami fot. zbychowiec
Wieczorem drugiego dnia zlotu, postanowiliśmy zorganizować posiłek w formie grilla, a w zasadzie jak by powiedziała obecna duchem Brunhilda, barbecue. Najbardziej głodne jednostki w osobach Hanki, johny'ego i Michała brały czynny udział w rozpalaniu.
Dmuchał Pan kiedyś w taką pogodę kolego? Johny chyba dmuchał... fot. zbychowiec
Na ruszcie znalazły się różne wariacje kiełbasy śląskiej, a także kaszanka w dwóch odsłonach, a mianowicie saute, oraz wersja z cebulą i jabłkiem w folii aluminiowej, oraz oscypek na deser.
Nasz Forowy Ogniomistrz Mysikrólik w akcji fot. Czesio1
Tymczasem…
Przy stole oczekujących, poruszenie wywołał Czesio, który postanowił uaktywnić towarzystwo, przed mającym odbyć się konkursem z wiedzy na temat Pana Samochodzika i Niewidzialnych.
Czesio1 tłumaczy zasady rozgrzewkowej zabawy konkursowej fot. zbychowiec
Na wydrukowanych wcześniej kartkach, uczestnicy otrzymali opisy postaci z książki i na tej podstawie mieli dopisać, kto za opisem stoi. Niektóre były banalnie proste, inne wymagały większego zastanowienia, lub też „strzału”, jak np. przystojny brunet.
Ostatecznie zwycięstwo w tej konkurencji odniosła panna Monika dopisując poprawnie wszystkie osoby.
Potem nastąpiła konsumpcja wszystkiego co się nadawało do spożycia. Przyglądał się temu ze smutną miną, będący na diecie pies gospodarzy Misiek. Ostatecznie chyba i jemu coś skapnęło z pańskiego stołu.
Na stole pojawiły się trunki własnej roboty, jak wino z Lubelszczyzny i miód pitny z Małopolski.
Niewidzialna ekipa zlotowa gotowa do konkursu fot. zbychowiec
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Mysikrólik, łącznie zmieniany 5 razy.
Turniej wiedzy o „PS i Niewidzialni” odbywał się zaraz po kolacji. W tym celu przenieśliśmy się do sali kominkowej, która znajdowała się w budynku po dawnych pomieszczeniach gospodarczych. Sala, tak jak cały dom, obwieszona była rogami i skórami dzików, jeleni i innych zwierząt łownych.
Trofea myśliwskie w sali kominkowej fot. Czesio1
Trofea myśliwskie w sali kominkowej fot. Czesio1
Prócz tego znajdowały się tam również skóry krokodyli, czy też kajmanów. Na antresoli, na którą prowadziły drewniane schody przy zachodniej ścianie budynku, zawieszone było kilka wypchanych ptaków. Właściciel zarzekał się, że wszystkie te trofea nabył drogą kupna, czemu zaprzeczyła później jego żona. My zajęliśmy dolną część sali, której umeblowaniem były drewniane stoły i ławy.
Studio konkursowe gotowe na przybycie uczestników fot. Czesio1
Rozgrywka prowadzona była w formule Jeden z dziesięciu”, a raczej z braku uczestników „Jeden z ośmiu”, z dodatkowymi modyfikacjami. Odstąpiliśmy od zasad II tury tego popularnego teleturnieju i nie wyznaczaliśmy kolejnego odpowiadającego. Pytania zadawał Czesio po kolei wszystkim uczestnikom.
Udział wzięli: Czesio – jako Tadeusz Sznuk, oraz Gracze: zbychowiec, Mysikrólik, Milady, panna Monika, Hanka, Yvonne, TomaszK i johny.
Uczestnicy konkursu od lewej: panna Monika, TomaszK, zbychowiec,
Mysikrólik z juniorem, Milady, Yvonne, johny i Hanka fot. Czesio1
Pozostali uczestnicy zlotu, czyli Ania, Adam i młodsza młodzież, zajęli się dopingowaniem.
Gra była zacięta, a pytania tendencyjne. Formuła zawodów powodowała, że niektórzy dostawali trochę trudniejsze pytania, a inni całkiem łatwe, ale raz że o tym decydował ślepy los, a dwa że w końcu liczy się dobra zabawa, a tej nie brakowało.
Wielki finał konkursu a w nim: Milady, Yvonne i johny fot. Czesio1
Trzeba jednak zaznaczyć, że zabawa zabawą, a nagrody były wspaniałe. Finaliści, którymi okazali się ostatecznie Milady, Yvonne i johny otrzymali grawerowane kufle z logo forum, ufundowane przez nieobecnego VdL. Taki sam kufel otrzymał również organizator konkursu czyli Czesio1.
Nagrodą główną dla zwycięzcy był Kacper Ryx i Król Żebraków, polska łotrzykowska gra planszowa, oparta na motywach cyklu powieściowego autorstwa Mariusza Wollnego o XVI–wiecznym krakowskim detektywie Kacprze Ryksie.
O recenzję gry poprosimy Yvonne, bo to właśnie ona została zwycięzcą turnieju, na czym zależało jej szczególnie, gdyż fanką Kacpra Ryxa jest.
Główną nagrodę w konkursie zdobyła Yvonne! fot. Czesio1
Na cześć zwycięzcy: hip hip hurra.
Jako że pytań troszkę zostało, poza konkursem zrobiliśmy jeszcze kilka tur pytań. Z tym że w rolę prowadzącego wcielił się zbychowiec, a Czesio miał okazję przekonać się jak trudne pytania wymyślił.
Pamiątkowa fotka z organizatorem konkursu. fot. Czesio1
Po wszystkim część udała się na spoczynek, pozostali zeszli jeszcze na plażę, posiedzieć przy ognisku.
W piątek rano wraz z Tomaszem udaliśmy się do Olsztyna, do Biblioteki Muzeum Warmii i Mazur. Przed bramą wspaniałego, w przeważającej części gotyckiego Zamku Kapituły Warmińskiej, w którym mieści się siedziba Muzeum, czekał już na nas kolega Nietajenko. Mając w pamięci karty „Niewidzialnych”, na których Pan Samochodzik wspomina chwile, „gdy na kopernikowskim zamku w Olsztynie znowu wciągnięto biało–czerwoną flagę”, przekroczyliśmy próg muzeum.
Zaanonsowani przez TomaszKa spotkaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem Pani Kierownik, która skądinąd okazała żywe zainteresowanie spuścizną po Zbigniewie Nienackim. Już po chwili podała nam do rąk opasłe teczki podpisane: „Wyspa złoczyńców”, „Księga strachów”, itd. Zapał, z jakim Panowie przystąpili do wertowania teczek nie zdziwi z pewnością nikogo z forowiczów, ze swej strony mogę tylko dodać, że nawet na osobie niezaangażowanej naukowo (jak pisząca te słowa), bezpośredni kontakt z maszynopisami, upstrzonymi gdzieniegdzie ręcznie naniesionymi poprawkami, z dopisanymi przez autora tytułami rozdziałów, zrobił duże wrażenie. Po chwili wszyscy troje wertowaliśmy dokumenty, próbując wychwycić miejsca, w których tekst odbiegał od znanej nam ostatecznej wersji powieści.
Pozostawiwszy kolegów (ze skruchą wyznaję, iż miast badać maszynopisy, postanowiłam trochę pozwiedzać) ruszyłam zobaczyć to i owo, a w szczególności gotycki kościół św. Jakuba w Olsztynie.
Gotycki Kościół św. Jakuba w Olsztynie fot. panna Monika
Gotycki Kościół św. Jakuba w Olsztynie fot. panna Monika
Gotycki Kościół św. Jakuba w Olsztynie fot. panna Monika
Gotycki Kościół św. Jakuba w Olsztynie fot. panna Monika
Budowla sprawia niesamowite wrażenie – zarówno ze względu na skalę, urodę, jak i stan zachowania oraz piękne wnętrze, które ominęła, jakże częsta w przypadku innych kościołów, barokizacja. Mimo, iż wyposażenie kościoła uzupełniano przez kilkaset lat (budowę zakończono najprawdopodobniej ok. 1380 roku), tworzy ono harmonijną całość, w której pięknie komponuje się zarówno obraz Ludomira ślendzińskiego z 1947 roku, siedemnastowieczne dzieła sztuki sakralnej oraz gotyckie stalle i tryptyk ołtarzowy.
Gdy wróciłam do biblioteki, zastałam Panią Kierownik zdumioną zaangażowaniem i poziomem wiedzy naszych forowych badaczy. Zapytała mnie tylko, czy ja również jestem „aż tak” zorientowana w twórczości pana Nienackiego. TomaszK i Nietajenko opowiedzieli mi pokrótce o swoich znaleziskach, w szczególności o alternatywnej „Księdze Strachów”, oraz o spotkaniu z Sebastianem Miernickim. Niestety, kilka godzin spędzonych w bibliotece okazało się kroplą w morzu potrzeb i możliwości i nie będę fałszywym prorokiem, przewidując, iż niejeden z forowiczów zechce odwiedzić bibliotekę i zapoznać się z arcyciekawymi zbiorami.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez panna Monika, łącznie zmieniany 4 razy.
Jak ten czas szybko płynie. Dokładnie rok temu pisałam relację ze spływu kajakowego, który odbył się 5 czerwca 2015r. urokliwą rzeką San podczas zlotu w Bieszczadach. Tamta wycieczka wywarła na nas niesamowite wrażenie i na długo pozostała w naszej pamięci. Ledwie wysiedliśmy z kajaków już tęskniliśmy do machania wiosłami, do ciszy i spokoju oraz pięknych krajobrazów. I oczywiście do rywalizacji. Ja bardzo lubię kajakowe wycieczki i wówczas byłam przekonana że w tak doborowym towarzystwie nie uda mi się popływać już nigdy więcej. Czesiowi chyba tez podobała się ta wyprawa bo… zaplanował kolejny kajakowy spływ.
Miało się spełnić moje marzenie sprzed wielu lat. Bardzo chciałam popłynąć rzeką Krutynią. Rzeką legendą, ukochanym szlakiem kajakarzy. Ta 100 kilometrowa rzeka wypływa z jeziora i w jeziorze kończy swój bieg, a po drodze przepływa przez kilkanaście innych zbiorników. Początek naszej kajakowej przygody miał miejsce w samym sercu Puszczy Piskiej we wsi Krutyń. Tam cała ekipa zlotowa (bez TomaszKa i panny Moniki) stawiła się w Stanicy wodnej PTTK.
Przygotowania do spływu Krutynią fot. Czesio1
Niewidzialni gotowi do spływu Krutynią fot. Czesio1
Niewidzialni gotowi do spływu Krutynią fot. Czesio1
Po ustrojeniu się w twarzowe kapoki i pstryknięciu kilku fotek usadowiliśmy się w kajakach. Nasze szacowne grono liczyło 14 osób. Gdy wypłynęliśmy okazało się ze na Krutyni tłok.
Johny z synem Michałem fot. Czesio1
Adam z Wiewiórką fot. Mysikrólik
Hanka i Czesio1 fot. Mysikrólik
Milady i zbychowiec fot. Czesio1
Anka i Wilhelm Tell fot. Mysikrólik
Yvonne i Sokole Oko (kajak z prawej strony) oraz Mysikrólik i Robas
(kajak z lewej strony) fot. Czesio1
Nie tylko nasza ekipa chciała popływać w tym dniu. Do tego rzeka mimo szerokiego koryta ma wiele piaszczystych wysepek i wystających kamieni i jest dość płytka. Trudno manewrowało się wśród tych wszystkich przeszkód.
Miejscami Krutynia rozlewała się szerokim korytem fot. Mysikrólik
Trudna sztuka manewrowania między drugimi kajakami fot. Czesio1
W czasie spływu nie brakowało wesołych pogawędek na rzece fot. Czesio1
Wilhelm Tell, Anka, Mysikrólik i Robas fot. Czesio1
Po 2 kilometrach rzeka zwolniła swój bieg, dopłynęliśmy do rozlewiska tamy młyńskiej w Krutyńskim Piecu. Tam czekała nas tzw. przenoska. Chwilkę odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą wodną drogę. Dalej Krutynia zmieniła swój charakter. Brzegi stały się niskie, łąkowe, porośnięte trzcinami i roślinnością wodną.
Zwalone drzewa przy brzegu fot. Czesio1
Brzegi zarośnięte trzcinami fot. Czesio1
Niski brzeg rzeki fot. Czesio1
Mogliśmy bez pospiechu zachwycać się przyrodą, podglądać rzadkie gatunki ptaków, korzystać ze słonecznej pogody, słuchać plusku wioseł, moczyć dłonie w ciepłej, czystej wodzie.
Kaczka na rzece fot. Mysikrólik
Łabędź w czasie łowów fot. Mysikrólik
Bocian w trzcinach fot. Czesio1
Chwilami rzeka była zatłoczona jak centrum wielkiego miasta
w godzinach szczytu... fot. Czesio1
...a chwilami cała rzeka była tylko nasza fot. Czesio1
Wszystko co dobre… ma swój koniec. Gdy Czesio zauważył most w Wojnowie zarządził koniec trasy.
Czesio1 dostrzegł w oddali kres naszego spływu Krutynią fot. Czesio1
Było rewelacyjnie - gest Sokole Oko mówi wszystko fot. Czesio1
Pokonaliśmy niewielki prawie 11,5–kilometrowy odcinek tej malowniczej rzeki. Kolejne kajaki dobijały do brzegu. Nikt się nie zgubił ani nie utopił o czym świadczy zdjęcie zrobione na mecie.
Ekipa Niewidzialnych w komplecie dotarła do mety spływu fot. Czesio1
Wszyscy zadowoleni wróciliśmy busem do Krutyni, gdzie stały zaparkowane nasze pojazdy. Super atrakcja Czesio! Dziękujemy.
Mapka kajakowego spływu Krutynią źródło: mapy Google
Spływ Krutynią za nami. Zmęczeni kilkugodzinnym machaniem wiosłami ale jednocześnie wypoczęci, orzeźwieni wspaniałymi widokami, ciszą i piękną przyrodą wskoczyliśmy w Krutyni do wehikułów i ruszyliśmy w drogę na spotkanie kolejnej przygody. A droga wiodła nas książkowym szlakiem.
"Za Uktą nie skręciłem na Mikołajki, tylko pojechałem na Mrągowo. Szosa była pusta i biegła bez ostrych zakrętów. Znowu więc dodałem gazu. Dwanaście cylindrów mojego silnika zaczęło napędzać koła wehikułu, dwa gaźniki tłoczyły benzynę.
(…)
Drzewa w lesie, obrastające szosę, zlewały się już w jedną czarno-zieloną ścianę. Samochód zdawał się połykać wstęgę asfaltu, wiatr głośno wył w uchylonych wywietrznikach. Volkswagen oczywiście pozostał w tyle.
Wjechaliśmy między pola, na których rosło zboże, potem znowu zaczął się las. Zwolniłem nagle i skręciłem w pierwszą przesiekę, która rzuciła mi się w oczy. Zatrzymałem wehikuł za kępą krzaków, które osłaniały nas od szosy.
Z naszego miejsca widać było szosę. I chyba z szosy, gdyby jechano po niej wolno, można było nas zauważyć. Ale volkswagen pędził z szybkością co najmniej stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Kierowca musiał patrzeć przed siebie, a nie rozglądać się na boki. Toteż po chwili minął nas w straszliwym pędzie i pojechał na Mrągowo, sądząc, że może zdoła nas dopędzić w Pieckach."
Szosa z Ukty na Mrągowo fot. kadr z filmu
Zaopatrzeni przez Mysikrólika w krótkofalówki jadąc w stronę Piecek próbowaliśmy namierzyć wspólnymi siłami miejsce w którym Tomasz z Moniką ukryli się przed Kędziorkiem. Oto skończył się las, zaczęły się pola uprawne, kilka domów, ale nie dostrzegliśmy nigdzie krzaków, za którymi główny bohater mógł ukryć wehikuł na tyle aby wszystko widzieć na szosie samemu będąc niewidocznym. Może za szybko mknęliśmy pomni wyznaczonej godziny na spotkanie w Piersławku? A może zachłanna cywilizacja sprawiła, że kępę krzaków wycięto by postawić jeszcze jeden budynek mieszkalny? A może to my okazaliśmy się Kędziorkami, którzy pędzili za umykającym wehikułem Tomasza i przegapiliśmy dróżkę w której się ukrył i dojechaliśmy do samych Piecek?
Czy to w tą boczną drogę skręcił Tomasz ukrywając się przed Kędziorkiem? fot. kadr z filmu
A może ta boczna droga skryła wehikuł przed pędzącym Volkswagenem? fot. kadr z filmu
Kędziorek nie ujrzawszy już wehikułu zapewne zawrócił do Rucianego tą samą drogą, my tymczasem skierowaliśmy swoje pojazdy do uroczej wioski na skraju lasu zwanej Piersławkiem. Jadąc od Piecek trzeba uważać by nie zbłądzić, bowiem w pewnym momencie drogowskaz informuje, że do Piersławka trzeba skręcić w prawo w las i jechać pół kilometra. Tymczasem poszukiwane przez nas miejsce jest już za najbliższym zakrętem, na wprost nas.
Cztery lata temu Czesio pojechał zgodnie z drogowskazem i efekt był taki, że szukał Muzeum Wiecherta wśród polnych dróg i łanów zbóż. Tym razem się udało. Dotarliśmy na dość spory parking, gdzie mogliśmy bezpiecznie zostawić nasze wehikuły.
Tablica informacyjna w Piersławku fot. Czesio1
Równocześnie z nami tyle że drogą polną do leśniczówki przyjechała nasza pani przewodnik, z którą byliśmy umówieni. Bo choć muzeum można zwiedzać samemu to zawsze lepiej gdy ktoś kompetentny przybliży nam losy wielkiego piewcy Puszczy Piskiej, Ernsta Wiecherta.
"Piękno Puszczy Piskiej a także zawiła i dramatyczna historia żyjących tu ludzi, pociągały nie tylko pisarzy polskich, ale także niemieckich. Największym z nich, a jednocześnie jednym z największych pisarzy niemieckich naszej doby był Ernst Wiechert, autor książki „Dzieci Jerominów”, którą nie bez racji nazwano epopeją Puszczy Piskiej.
(...)
Wiechert urodził się w leśniczówce w Piersławku. Dom ten istnieje do dzisiaj. Wrażliwy pisarz ukochał lud tej ziemi, obce mu były nienawiść i szowinizm narodowy, dlatego jego opowieść o Puszczy Piskiej stała się nam bliska."
Razem z panią przewodnik udaliśmy się w stronę zabudowań znajdujących się około 50 metrów od szosy. To tu, dzięki staraniom pierwszego przewodniczącego Mazurskiego Towarzystwa Ernsta Wiecherta, pastora Krzysztofa Mutschmanna powstała Izba Pamięci Ernsta Wiecherta. Obecnie jest ona pod opieką Nadleśnictwa Strzałowo.
Na zewnętrznej ścianie budynku znajdują się dwie tablice pamiątkowe, upamiętniające 100 i 110 rocznicę urodzin pisarza.
Izba Pamięci Ernsta Wiecherta w Piersławku fot. Czesio1
Ernst Wiechert fot. Czesio1
W izbie można obejrzeć dzieła pisarza wydane w języku niemieckim i ich polskie tłumaczenia, liczne dokumenty, druki okolicznościowe i fotografie jak również wiele przedmiotów należących niegdyś do Wiecherta.
Wystawa w Izbie Pamięci Ernsta Wiecherta fot. Czesio1
Ernst Wiechert fot. Czesio1
Ernst Wiechert fot. Czesio1
Wystawa w Izbie Pamięci Ernsta Wiecherta fot. Czesio1
Maszyna do pisania fot. Czesio1
Aparat telefoniczny fot. Czesio1
W izbie można również obejrzeć kącik poświęcony leśnictwu, znajdują się tam m.in. narzędzia do naturalnego żywicowania drzew, kubeczek do zbierania żywicy z drzew, stempel do numerowania stosów drzew, grzebień do zbierania jagód, narzędzie do sadzenia drzew.
Od naszej cicerone dowiedzieliśmy się, że Wiechert był synem leśniczego, urodził się właśnie tu, w Piersławku, w budynku obok, gdzie obecnie znajduje się leśniczówka.
Obecna leśniczówka to budynek, w którym urodził się Ernst Wiechert fot. Czesio1 Tablica informacyjna o miejscu urodzin Ernsta Wiecherta fot. Czesio1
Tablica informacyjna o miejscu urodzin Ernsta Wiecherta fot. Czesio1
Tu też spędził swoje dzieciństwo. Kształcił się w gimnazjum w Królewcu, gdzie studiował nauki przyrodnicze. Po studiach został nauczycielem w królewieckim gimnazjum. Ożenił się, niestety małżeństwo nie było udane. Najpierw zmarło dziecko na drugi dzień po narodzinach, a później żona popełniła samobójstwo. W niedalekim Strzałowie znajduje się grób żony Wiecherta i jego syna.
Wiechert ożenił się po raz drugi i razem z żoną przeprowadzili się do Berlina. Lata 30-te uznawane są za jego najlepsze czasy. Wtedy w Niemczech ukazywało się wiele jego utworów. W 1938 roku trafił na kilka miesięcy do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Swoje wspomnienia z tego okresu opisał w książce "Las umarłych".
Pod koniec życia przeprowadził się do Szwajcarii i tam zmarł. Tam też został pochowany.
Wysłuchaliśmy jeszcze nagrania fragmentów prozy Wiecherta czytanej przez Winfrieda Lipschera – urodzonego w Barczewie, niemieckiego dyplomatę i pisarza.
Coś dla wielbicieli Ernsta Wiecherta fot. Czesio1
I na tym zakończyliśmy wizytę w Piersławku. Wskoczyliśmy do naszych wehikułów i dziurawą szosą pośród lasów udaliśmy się w kierunku naszej bazy noclegowej w Niedźwiedzim Rogu, uzupełniając po drodze niedobory w naszych żołądkach.
"Monika spała, a tymczasem coraz wyraźniejsza stawała się czarna plama drzew, rosnących na Czarcim Ostrowie.
(…)
Jakaś wysoka fala uniosła do góry wehikuł, a umieszczona z tyłu śruba napędowa znalazła się w powietrzu i silnik zaczął głośno wyć. (...) Zakołysało nami mocno, potrząsnęło śpiącą Moniką, która raptem otworzyła oczy i ujrzała za szybami wzburzone fale jeziora.
— O Boże! Gdzie my jesteśmy?! — krzyknęła z prawdziwym strachem. — śniło mi się, że płynę statkiem i statek zaczyna tonąć...
— Nie zatoniemy — zapewniłem ją, nadrabiając kierownicą i znowu ustawiając wehikuł tyłem do fali. Boczne uderzenia groziły bowiem silnym kołysaniem, a nawet wywrotką.
(…)
— Zrobił mi pan głupi kawał. Zasnęłam na drodze przez wieś, a obudziłam się na środku jeziora. Jak się ono nazywa?
— To śniardwy.
— Niemożliwe! — przestraszyła się. — I dokąd płyniemy? Na drugi brzeg?
— Na Czarci Ostrów — wyjaśniłem. — O tam, już go widać. Przed nami w wieczornym mroku rysowała się wyraźnie kępa drzew, porastających wysepkę."
W pośpiechu – bo czas naglił, a po przewlekającym się obiedzie byliśmy już spóźnieni – wyjechaliśmy do Głodowa. Po krótkim błądzeniu znaleźliśmy gospodarstwo rybne, z którego właścicielem byliśmy umówieni na rejs w kierunku Czarciego Ostrowa.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Niedźwiedziego Rogu zaledwie kropiło, ale kiedy dojechaliśmy do przystani, rozpadało się na dobre, a co gorsza było słychać odgłosy nadchodzącej burzy. Nasz statek „Sandacz”, był 15-metrową łodzią motorową z niewielką kabiną dla pasażerów i holował za sobą 5-metrową szalupę, bez której podobno nie dałoby się dostać na wyspę suchą nogą.
Niewidzialna Ekipa na "Sandaczu" fot. Czesio1
Niewidzialna Ekipa na "Sandaczu" fot. Czesio1
Szyper, Rudzki jak go nazwaliśmy – od rybaka który w „Niewidzialnych” woził na wyspę tajemniczego Blondyna, czyli Pięknego Lola – sprawnie odbił od pomostu. Płosząc z trzcin czaple, przez zatokę Warnołty wpłynęliśmy na śniardwy.
Milady i zbychowiec fot. Czesio1
TomaszK i Mysikrólik z synem fot. Czesio1
Od lewej: Czesio1, Adam, Wiewiórka, Yvonne, Sokole Oko,
Wilhelm Tell i johny fot. Czesio1
Burza dawała o sobie znać błyskawicami, które rozświetlały zachmurzone niebo nad południowym brzegiem jeziora.
Do deszczu dołączył wiatr, choć na szczęście nie było większych fal.
Bezpieczna kajuta w "Sandaczu" fot. johny
Wypływamy z portu na śniardwy fot. Czesio1
W oddali widać było jakieś błyskające latarnie i okazało się, że słup stojący na brzegu, tuż przy naszej kwaterze w Niedźwiedzim Rogu, obok którego rozpalaliśmy nasze ogniska, jest częścią systemu sygnalizacji ostrzegawczej, którą wybudowano na największych mazurskich jeziorach, po pamiętnym Białym Szkwale z 2007 roku. Uruchomienie sygnalizacji ostrzegającej przed niebezpieczną pogodą, nie nastrajało optymistycznie, ale już wkrótce zobaczyliśmy cel naszej podróży – wyspy Pajęczą i Czarci Ostrów.
W zatoczce do której dopłynęliśmy, przycumowane były trzy niewielkie żaglówki, a ich załogi, po zauważeniu naszego liniowca, schowały się do kabin, zapewne przed deszczem.
Zatoczka na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Trzy jachty cumujące w zatoczce na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Bez szalupy rzeczywiście nie dostalibyśmy się na brzeg, a z taką ilością bagażu i przy takiej liczbie pasażerów, szalupa musiała obrócić dwa razy.
Rudzki szalupą przewozi pierwszą grupę noclegowiczów
na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Rudzki obiecał, że może trochę poczekać, ale nie dłużej niż jednego papierosa.
Czarci Ostrów okazał się wyspą dość wysoką i bagaże musieliśmy wnosić na strome, 10-metrowe wzgórze.
"Wyspa była maleńka. Ze szczytu pagórka znowu widać było jezioro i samotne światełko z Niedźwiedziego Rogu, z willi, przed którą stał „BMW Turbo”."
Wyspa jest całkowicie porośnięta lasem, ale jej wierzchołek jest płaski, umożliwiając założenie obozowiska.
Wzgórze na Czarcim Ostrowie fot. TomaszK
Zlotowicze którzy mieli nocować na wyspie, przy padającym ciągle deszczu przystąpili do rozbijania namiotów.
Rozbijanie obozowiska na Czarcim Ostrowie fot. TomaszK
Rozbijanie obozowiska na Czarcim Ostrowie fot. TomaszK
Rozbijanie obozowiska na Czarcim Ostrowie fot. TomaszK
Rozbijanie obozowiska na Czarcim Ostrowie fot. TomaszK
Pomimo niesprzyjających warunków szło to dość sprawnie, chociaż namioty różniły się stopniem skomplikowania i co za tym idzie – szybkością rozkładania. Obok zbychowca byłem jedyną osobą w tym gronie, która nie zdecydowała się na nocleg, czego w tym momencie zaczynałem żałować. Z jednej strony widok przemokniętych zlotowiczów rozwijających obozowisko przy ciągle padającym deszczu, nie nastrajał optymistycznie. Z drugiej jednak strony, było widać ich zapał, a rzucony przeze mnie mimochodem żart „to kto chce wracać ?”, zawisł w próżni.
Obóz na Czarcim Ostrowie rozbity!! fot. Milady
Nie mogąc patrzeć jak pracują w tych warunkach, oderwałem zbychowca od rozkładania jakiegoś namiotu i zeszliśmy do zatoczki, gdzie czekał na nas właściciel łodzi, wypalający już trzeciego papierosa. Po przepłynięciu jeziora w asyście deszczu, błyskawic i migających latarni ostrzegawczych, przybiliśmy do przystani w Głodowie i umówiliśmy się z Rudzkim na dziewiątą rano następnego dnia.
Kiedy wróciliśmy do Niedźwiedziego Rogu, okazało się, że czeka na nas jeszcze jeden zlotowicz – Nil77.
Nasza trasa z Niedźwiedziego Rogu do Głodowa (samochodami)
i z Głodowa na Czarci Ostrów (kutrem rybackim "Sandacz") źródło: mapy Google
Po szczęśliwym rozbiciu obozowiska wszyscy mieli uśmiechy na ustach. Nikt nie marudził, że pogoda zła, że pada, że mokrzy cali jesteśmy! Co więcej, widać i słychać było satysfakcję z tego, że pogoda był niemal książkowa czyli taka jaką zastali na wyspie Tomasz z Moniką. Nadszedł czas na eksplorację wysepki.
Okazało się, że wcale nie jest ona taka mała. Wszechobecne chaszcze, komary etc etc utrudniały zwiedzanie ale cóż to dla nas takie przeszkody! Bułka z masłem! Odkryliśmy miejsce gdzie Pan Samochodzik prawdopodobnie wjechał wehikułem, to bardzo klimatyczna niewielka polanka, z której podczas naszego pobytu korzystały dwie załogi jachtu.
Zacumowany jacht przy Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Stanęliśmy też w miejscu skąd można było zobaczyć zabudowania mecenasowej Popławskiej w Niedźwiedzim Rogu.
Nota bene z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić można, że te zabudowania to nasza baza noclegowa. Dostrzegliśmy też kępę trzcin, w której ukryty został wehikuł.
Kępa trzcin w której ukryty był wehikuł Pana Tomasza fot. Czesio1
"Wprowadziłem wehikuł w krzaki, aby pozostawał niewidoczny z lądu i wody. Tak kazał mi czynić mój instynkt poszukiwacza przygód — nie wiedziałem bowiem, w jakim celu kazał mi tu przybyć mój przyjaciel. Może i tutaj czekała mnie nowa przygoda?"
Jednak absolutnym numerem 1 naszych poszukiwań było odnalezienie resztek Fortu Lyck! Gdzieś na środku wysepki, nieopodal naszego obozowiska można z łatwością było zauważyć pozostałości po fundamentach fortu. A trzeba pamiętać też o tym, iż to w tym właśnie miejscu stał letni domek doktora Gottlieba, w piwnicach którego ukryty był skarb! Nasza radość była nieopisana!
Pozostałości Fortu Lyck fot. Czesio1
Część Niewidzialnych przy pozostałościach Fortu Lyck fot. Czesio1
Część Niewidzialnych przy pozostałościach Fortu Lyck fot. Czesio1
"Padał wciąż deszcz, wiał wiatr, szumiało jezioro. Od maleńkiej plaży prowadziła w głąb ledwie widoczna ścieżynka, którą latem wydeptali turyści, biwakujący niekiedy w tym miejscu. ścieżka wiła się wśród krzaków i drzew, i pięła się na niewysokie wzgórze. Od czasu do czasu, zszedłszy krok ze ścieżki, wpadało się w wykroty, potykało na starych cegłach, resztkach zburzonej twierdzy.
Wyspa była maleńka."
W czasie gdy cześć z nas eksplorowała wysepkę nasz forowy McGyver czyli Mysikrólik podjął się jakże trudnego zadania rozpalenia ogniska. Wszystko wokół było mokre, osobiście uważałem, że misja ta należała do tych z rodzaju niewykonalnych. A jednak… Jakimś cudem udało się to!!! Gdy zapłonęły pierwsze żwawsze płomyki harcerze zaczęli donosić w miarę suche drewienka, tak że w końcu ognisko rozpaliło się „pełną piersią”.
Mysikrólik dokonał cudu! Ognisko rozpalone!! fot. Czesio1
Kiełbaski już wesoło skwierczą na ognisku fot. Czesio1
Ekipa Niewidzialnych przy ognisku na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Ekipa Niewidzialnych przy ognisku na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Aura łagodniała, przestało padać a my przemoczeni staliśmy wokół i prowadziliśmy rozmowy o tym i owym posiłkując się przywiezionymi ze sobą wiktuałami, piwem a nawet butelką Ballanteinesa, w której jakoś tak szybko pojawiło się dno. Było po prostu magicznie!
Ekipa Niewidzialnych przy ognisku na Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
Yvonne z Adamem, który do zdjęcia przybrał jeden
z licznych skalpów Moniki fot. Czesio1
Johny przy ognisku suszy przemoczoną w trakcie
rozbijania obozu bluzę fot. Czesio1
Płonie ognisko, płonie... fot. Czesio1
Hanka, Mysikrólik i Wilhelm Tell fot. Czesio1
Czesio1 z johny'm fot. Czesio1 Ognisko nie gasło do późnych godzin nocnych fot. Czesio1
W końcu jednak zmęczenie dało się nam we znaki i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek w naszych namiotach.
Mapa penetracji Czarciego Ostrowu przez Niewidzialnych
w poszukiwaniu pozostałości Fortu Lyck źródło: mapy Google[/quote]
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez johny, łącznie zmieniany 3 razy.
Stop PLANDEMII COVID-1984
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Poranek przywiał nas cudowną pogodą, zaczęliśmy przyrządzać śniadanie, którego punktem kulminacyjnym była jajecznica na kiełbasie z cebulą usmażona na ognisku.
Panna Monika przygotowuje podkład pod jajecznicę fot. Czesio1
Kiełbaska już się smaży na ognisku fot. Czesio1
Kiełbaska już się smaży na ognisku fot. Czesio1
Patelnia uratowana ze złomu przez Mysikrólika pomieściła całe dwadzieścia jaj!
Milady i johny wbijają jajka na patelnię fot. Czesio1
Milady i johny wbijają jajka na patelnię fot. Czesio1
Jajecznica zapowiada się niezwykle smakowicie fot. Czesio1
Jajecznica z 20 jaj na kiełbasie gotowa! fot. Czesio1
Niewidzialni z wielką ochotą przypięli się do jajecznicy fot. Czesio1
"Winnetou przyniósł z wehikułu butlę gazową z umieszczonym na niej palnikiem, czajnik z wodą i ekspresową herbatę, którą zawsze zabierałem w drogę."
Woda na gorącą herbatę już się gotuje na turystycznej butli gazowej fot. Czesio1
Mimo, że to był Niewidzialny Zlot to wkradły się weń pewne akcenty z Niesamowitego Dworu – a mianowicie odegraliśmy scenkę budzenia Bigosa, w rolę którego wcielił się Adam.
Napici i posileni nagraliśmy jeszcze jeden rozdział do naszego forowego audiobooka.
Niewidzialni przygotowują się do nagrania rozdziału audiobooka fot. Mysikrólik
Yvonne użyczyła głosu narratorowi, Milady wystąpiła jako Monika,
Wilhelm Tell jako Winnetou a johny został Tomaszem fot. Czesio1
Przy odgłosach wesoło ćwierkającego na wyspie ptactwa naganie rozdziału
audiobooka było wspaniałą przygodą fot. Czesio1
Powoli zabraliśmy się za składanie naszego obozowiska. Zrobiło się tak jakoś niezbyt fajnie…
Obóz już zwinięty, a my wsłuchujemy się w głos Yvonne, która odczytuje
historię Fortu Lyck fot. Czesio1
Ale wkrótce na horyzoncie pojawił się kuter Sandacz, na pokładzie którego płynęli do nas TomaszK, zbychowiec i kolega Nill77, który niestety spóźnił się i nie dane mu było dzielić z nami naszych przygód na wyspie.
"Sandacz" na horyzoncie fot. Czesio1
Nill77 i TomaszK na pokładzie "Sandacza" fot. zbychowiec
"Sandacz zakotwiczony przy Czarcim Ostrowie fot. Czesio1
TomaszK gotowy na zejście do szalupy. fot. zbychowiec
Raz jeszcze pokazaliśmy im wysepkę, ze szczególnym uwzględnieniem pozostałości Fortu Lyck...
Hanka z panną Moniką szukają pozostałości Fortu Lyck fot. Czesio1
Pozostałości Fortu Lyck fot. Czesio1
Pozostałości Fortu Lyck fot. Czesio1
Panna Monika znalazła cegłę która uszła uwadze trzem cwaniaczkom
Makulskiemu, Krostkowi i Wągrowskiemu fot. Czesio1
...i po kilkunastu minutach z ciężkim sercem musieliśmy ruszać w drogę powrotną. Dieslowski silnik naszego kutra ze smutkiem oświadczał, że ta część przygody nieuchronnie zbliża się do końca.
Rudzki odpalił dieslowski silnik "Sandacza" i powoli odpływaliśmy z wyspy fot. Czesio1
Czarci Ostrów z każdą sekundą malał w naszych oczach…
Z każdą chwilą Czarci Ostrów malał w naszych oczach fot. Czesio1
Czarci Ostrów fot. Czesio1
] Jachty przy Wyspie Pajęczej fot. Czesio1
Zadowolenie z przeżytej przygody i smutek, że już odpływamy odbijają
się na naszych twarzach fot. zbychowiec
Od lewej: TomaszK, Nill77, zbychowiec, Wilhelm Tell i panna Monika fot. Czesio1
Milady jak na "Titanicu" fot. zbychowiec
Czesio1 w pamiątkowym zdjęciu z Rudzkim fot. Czesio1
Jeszcze rzut okiem na taflę śniardw... fot. Czesio1
...i pora wysiadać na ląd fot. zbychowiec
Za to w mych osobistych wspomnieniach rósł. Bezapelacyjnie muszę stwierdzić, ze te chwile przeżyte na tej niewielkiej wysepce pozostaną w mej pamięci do końca życia.
Mapa drogi powrotnej z Czarciego Ostrowu źródło: mapy Google[/quote]
Ostatnio zmieniony 10 maja 2020, 07:50 przez johny, łącznie zmieniany 4 razy.
Stop PLANDEMII COVID-1984
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Niezwykła przygoda jaką był nocleg na wyspie Czarci Ostrów znajdującej się na największym polskim jeziorze śniardwach już za nami. Kanu pana Rudzkiego z Głodowa bezpiecznie przywiozła nas z powrotem na stały ląd. Wehikułami powróciliśmy do naszej bazy w Niedźwiedzim Rogu i po krótkiej toalecie ruszyliśmy na spotkanie kolejnej przygody.
W międzyczasie okazało się, że skurczyła nam się ekipa, bowiem Wiewiórka „zabrał” z Czarciego Ostrowu aż dwa kleszcze, a ponieważ jednego nie udało się w całości usunąć, Yvonne zdecydowała że muszą się udać na pogotowie do Pisza.
Lecz raptem wyłoniła się trudność: Sokole Oko ryknął płaczem i oświadczył Yvonne, że jest zachwycony naszą wycieczką, bo przeżywamy ciągle jakieś nowe przygody, a w Piszu czekają go nudy. Yvonne z Adamem i Wiewiórką pójdą do zabiegowego, a on pozostanie sam na korytarzu.
Poruszeni płaczem chłopca poprosiliśmy Yvonne, aby pozostawiła nam Sokole Oko. Chłopcy johny’ego i Mysikrólika okazali się wielkimi dżentelmenami i przyrzekli Yvonne swoją opiekę nad Sokole Oko. Rzecz jasna opiekę zagwarantowaliśmy również i my.
Poinformowałem Yvonne, że wybieramy się do dawnej wsi Sowiróg, a jeśli nasze poszukiwania nie przyniosą rezultatu, powrócimy do Niedźwiedziego Rogu. W każdym razie Yvonne wiedziała, gdzie nas szukać, i gdyby zaszła potrzeba, mogła przyjechać do nas swoim wehikułem.
No, dość tej „Księgi strachów” w moim opowiadaniu, wszak tropimy teraz ślady Niewidzialnych. Ruszamy zatem na poszukiwanie resztek nieistniejącej już dziś wsi Sowiróg.
I znowu przemierzaliśmy naszymi wehikułami przepiękne mazurskie lasy. Poprzez uchylone szyby czuliśmy zapach drzew i jezior, jakże inny to był zapach od tego który mamy na co dzień w naszych zadymionych i zatłoczonych miastach.
„Czterech mężczyzn przybywa ze stolicy prowincji i znaczą coś niecoś w swoim gronie. Na wieczór powinni powrócić, ale muszą długo jechać, nim dotrą do wielkiej szosy, bo droga jest pełna piasku i dziur. A że jadą wolno, wpada im w oczy stary, wykrzywiony drogowskaz, co wyciąga ramiona ku lasowi, ale jest tak krzywy, że zdaje się wskazywać ku niebu. Żarty sobie z niego stroją i dopiero gdy czytają nazwę, wypisaną niezgrabnymi literami na szarym drzewie, zaprzestają żartów. — Aha — mówi człowiek przy kierownicy i ostro naciska dźwignię hamulca. „Do Sowirogu”, jest wypisane na drogowskazie, a potem nieczytelna liczba.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Kierowani GPS–em i mapami, oraz zasięgnąwszy po drodze języka u miejscowej ludności dojechaliśmy do miejsca, gdzie dalszą jazdę uniemożliwiał szlaban odgradzający drogę od lasu. Tu zaparkowaliśmy wehikuły i już pieszo ruszyliśmy ku dawnej wsi Sowiróg. To właśnie wędrówka tą drogą rozpoczyna książkę Ernsta Wiecherta:
„Kobiety z Sowirogu wracały do swojej wsi. Zaniosły były na targ w powiatowym mieście trochę tego, co zbywało w gospodarstwie: nieco masła, śmietany, parę funtów ryb z jeziora, a wesołek Gogun, zwany Żurawcem, powiózł na drabiniastym wozie wymoszczonym słomą ich prosięta. ” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
No, śmiało, śmiało Niewidzialni, tędy wiedzie droga do wioski - zachęcają
panna Monika i Milady fot. Czesio1
Niewidzialni podążają we wskazanym przez dwie Gracje kierunku fot. kadr z filmu
Po pół godzinnym spacerze odnaleźliśmy cmentarz, przy którym ustawiona była tablica informacyjna.
Tablica informacyjna przy cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
TomaszK i na tablicy odkrył coś intrygującego fot. Czesio1
Montaż tablicy to owoc realizacji 3–letniego projektu zawartego pomiędzy Stowarzyszeniem „Sadyba”(pomysłodawcą i inicjatorem projektu), Fundacją „Borussia”, Krajowym Ośrodkiem Badań i Dokumentacji Zabytków w Warszawie oraz Nadleśnictwem Pisz. Celem projektu było:
– „przywrócenie do krajobrazu” czyli uczytelnienie śladów nieistniejących już wiosek, ich inwentaryzację oraz porządkowanie cmentarzy,
– utrwalenie pamięci po zagubionych wsiach, poprzez ich opisanie oraz wydanie mapy turystycznej, folderów i publikacji książkowej,
– upowszechnienie wiedzy na temat krajobrazu kulturowego terenu Puszczy Piskiej poprzez aktywną opiekę nad dziedzictwem kulturowym wraz z jednoczesnym popularyzowaniem idei wolontariatu,
– stworzenie atrakcyjnego, dobrze oznakowanego szlaku turystycznego (źródło: http://worobiec.wm.pl/?p=179).
„Daleko, za granicą dawnego, zagubionego świata znajduje się wioska nazwana przez przodków Sowirogiem, czyli Sowim Zakamarkiem, znajduje się kopczyk z popiołu i ziemi, pod którym spoczywa dziadek. Znajdują się mogiły, w których śpi wiele dzieci i śpią bracia.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Nagrobki na cmentarzu w Sowirogu fot. Czesio1
Na cmentarzu było kilkanaście starych nagrobków z zatartymi przez czas napisami i karpami przewróconych drzew wokoło. Spacerując między tymi zapomnianymi grobami zadumaliśmy się przez chwilę nad historią tej zapomnianej wioski jak również nad przemijaniem życia.
Z cmentarza udaliśmy się na poszukiwanie tego co pozostało z dawnej wioski Sowiróg.
Niewidzialni w drodze do Sowirogu fot. Czesio1
Niewidzialni w drodze do Sowirogu fot. Czesio1
Po drodze natknęliśmy się na drewniany drogowskaz kierujący do miejsca, z którego właśnie szliśmy.
Drogowskaz na cmentarz fot. Czesio1
Po kilku minutach po prawej stronie drogi ujrzeliśmy miejsce, w którym kiedyś był zbiornik wodny. świadczyła o tym rosnąca tu roślinność wodna.
Dawny zbiornik wodny w okolicach Sowirogu fot. Czesio1
W miejscu tym TomaszK znalazł zęby, które jego zdaniem należały do jelenia. A ja już zacząłem podejrzewać, że to zęby konia należącego niegdyś do jakiegoś gospodarza z Sowirogu.
TomaszK prezentuje znalezisko w dawnym zbiorniku
wodnym - to zęby prawdopodobnie jelenia fot. Czesio1
Jeszcze kilkanaście minut i oto za zakrętem drogi ujrzeliśmy w oddali drugą z poszukiwanych tablic.
Tablica informacyjna dawnej wsi Sowiróg fot. Czesio1
Stała ona w pobliżu ogromnego dębu.
Dąb w pobliżu tablicy fot. Czesio1
„Kroniki nie mówią o zagubionych wsiach. Wśród jezior i bagien owej wschodniej krainy położone są te wsie z szarymi dachami i ślepymi oknami, ze studniami z żurawiem i kilkoma dzikimi gruszami na kamienistych miedzach. Otacza je wielki bór, wysklepia nad nimi wysokie niebo z ciężkimi chmurami, między rozpadającymi się płotami biegnie piaszczysta droga. Wychodzi z rozległych lasów i znów wśród nich ginie. Chodzi nią listonosz, jeszcze ciężej żandarm, czasami pochód weselny barwny i hałaśliwy przeciąga po głębokich koleinach.
(…)
Są tak małe, że nazwy ich widnieją tylko na mapach, których używa żołnierz podczas manewrów, a i to nie jest pewne. Nazwy te brzmią obco i smutnie, bywają to nawet dawne nazwy, lecz już poza granicą powiatu nikt ich nie zna. Są niby mogiły z czasów dawno zapomnianych wojen, zapadłe, z zatartymi napisami.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Tak, to właśnie tu była kiedyś wioska Sowiróg. To stąd mały Jons Ehrenreich Jeromin wyruszył do dalekiego miasta by stać się skromnym lekarzem ubogich i wrócić do tej wioski by nieść pomoc potrzebującym. To gdzieś tu, na wzgórzu, ojciec Jonsa Jakub spędzał całe dnie i noce na wypalaniu drewna przy mielerzu. To tu Marta, matka siedmiorga dzieci, żyła niczym niewolnica w szarej codzienności. Życie toczyło się według z góry ustalonego porządku.
„W takich wsiach jak Sowiróg nic szczególnego się nie dzieje. Poza ich granicami kipi świat, gazety piszą o nadchodzącej wojnie, lecz mieszkańcy wsi tyle wojen przetrwali, że nawet nie są w stanie ich zliczyć. Wojna zabiera im synów, ale rodzą się nowi, wiadomo zaś, że i możni tego świata pragną mieć rozrywkę. Wieś nie pyta o wojnę ani o historię. Zwozi mizerne zbiory siana, a w niedzielę mężczyźni rozgniatają ziarna na paznokciu, by sprawdzić, czy już dojrzały. Potem koszą i przypatrują się niebu, po którym płyną pękate obłoki o lśniących bielą obrzeżach. Pan von Balk zasiada znów na granicznym kopcu i przygląda się pracującym. Ramiona jego są jeszcze bardziej pochylone, nos jeszcze ostrzejszy. Wygląda jak człowiek nie znający własnego miejsca. Również Czaja ma swe plony.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Wieś nie pytała o wojnę, ale pewnego dnia ujrzała ją na własne oczy.
„Ludzie stali jeszcze zgromadzeni tak jak szli i patrzyli nieprzychylnymi oczyma na pierwsze czołgi, które trafiły do Sowirogu, na ową rogatą bestię, która wynurzyła się z morza. Dla nich nie było to nic innego, a działa, groźnie wzniesione ku górze, stały się dla nich znakiem, który Bóg dał bestii.
Młodzi ludzie, stojący w wieżyczkach, śmiali się do nich, dumni i pewni potęgi, co pod nimi porusza się niepowstrzymanie na stalowych gąsienicach. Ale twarze ludzi z Sowirogu nie drgnęły. Nie było im do śmiechu. Więc milkły powoli żarty, a młodzi zwycięzcy pomyśleli, z urazą i lekceważeniem, że przyjechali do wsi dzikusów, żyjących z dala od prącego naprzód świata. A niektórzy pomyśleli, że może to już polska wieś, i że spokojnie można by skierować na początek działka na te szare, nieprzyjazne chaty.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Szukaliśmy śladów pozostałości po budynkach. Ząb czasu niemalże skutecznie ukrył je przed nami. Wszystko pozarastało trawą, krzaczorami i nadbrzeżną roślinnością. Nie ma się co dziwić bo przecież już Tomasz przed laty z trudnością odnalazł fundamenty domu Kurta Piontka:
„Zszedłem nad brzeg jeziora, które o tej porze roku miało przejrzystą, niebieską barwę, nieco głębszą i ciemniejszą od czystego nieba. Dopiero w porze kwitnienia traw jeziora mazurskie stają się nieco zielonkawe.
Przybrzeżne trzciny obrastały jezioro rudawym pasmem, ale wyżej już była młoda zieleń krzewów i drzew. Powietrze pachniało wodorostami i czymś nieokreślonym, ale wyczuwalnym — cudownym zapachem wody i lasu.
Przedarłem się przez krzaki młodej wierzby i odnalazłem kamienny prostokąt, pozostałość po fundamentach drewnianej chałupy.
— Tu mieszkał Kurt Piontek — oświadczyłem pani Herbst i Dobeneckowi. — Była to drewniana chałupa, kryta trzciną.”
My również ze wzgórza zeszliśmy nad brzeg jeziora.
Wzgórze nad jeziorem fot. Czesio1
Zejście ze wzgórza nad brzeg jeziora fot. Czesio1
Dotarliśmy do samej tafli jeziora, wykorzystując wrzynający się do wody mały cypelek.
TomaszK nad brzegiem Jeziora Nidzkiego fot. Czesio1
Kilka śladów świadczących o tym, że w tym miejscu mogła być kiedyś wioska udało się nam odnaleźć. Jak choćby dół na wzgórzu, który mógł być pozostałością po dawnej piwnicy, dzikie drzewa owocowe, czy resztki starego domowego sprzętu.
Dół na wzgórzu fot. Czesio1
Dzika jabłoń przy drodze fot. Czesio1
Pozostałości domowego sprzętu fot. Czesio1
„Trzeci tom tej książki ciężkimi i straszliwymi literami napisała historia i żadna twórczość literacka nie ma prawa opromieniać blaskiem tych okropności. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przyjąć z powrotem tych działających i cierpiących do serca, z którego powstali. Piasek spoczywa na ich zagasłych oczach i nie wiemy, jakie Bóg jeszcze ma zamiary wobec tego piasku Sowirogu.
Ale jedno przynajmniej niech będzie ich udziałem:
Odpoczynek wszystkim uśpionym i pokój wszystkim zmarłym.
Hof Gagert, w lipcu 1946 r.” (Ernst Wiechert – „Dzieci Jerominów”)
Ernst Wiechert pisząc swoją piękną książkę nie wiedział jakie Bóg ma zamiary wobec Sowirogu. My patrząc na to co pozostało już wiemy. Smutny to był widok…
Gdy tak staliśmy zadumani nagle u wylotu drogi ujrzeliśmy...wóz Petersenów.
Czyżby i Petersenowie przyjechali szukać zbiorów doktora Gottlieba?
Ruszyliśmy w powrotną drogę ścieżką biegnącą bliżej jeziora.
To chyba Berta von Strachwitz, Alfred von Dobeneck i Tomasz wracają
do obozowiska po odnalezieniu tylko fundamentów domu Kurta Piontka fot. Czesio1
Wkrótce po lewej stronie ukazała się ogromna leśna polana.
Ogromna leśna polana nad Jeziorem Nidzkim fot. Czesio1
To jak nic były łąki Jerominów, Piontków, Gonsiorów, Daidów, Gogunów, Glumeidów i innych rodzin zamieszkujących wiele lat temu nie istniejący już dziś Sowiróg…
Korzystając z pobytu w Piszu, Yvonne wraz z Wiewiórką i Adamem postanowili zwiedzić znajdujące się w ładnym budynku położonym tuż przy ryneczku, Muzeum Ziemi Piskiej.
Po zakupieniu biletów wywiązała się miła pogawędka z Panem z kasy biletowej, który okazał się niezmiernie sympatycznym człowiekiem, wielkim gawędziarzem i nie mniejszym miłośnikiem książek Zbigniewa Nienackiego. Wiewiórka z Adamem zdążyli zwiedzić prawie całą część przyrodniczą Muzeum, a Yvonne jeszcze długo rozmawiała z Panem, który opowiadał o swojej znajomości ze znanym nam ze słyszenia Strumiłłą, z którym z racji swego zawodu (jest leśniczym) ramię w ramię polował przez około 40 lat. Na koniec miłej pogawędki wywiązała się dyskusja na temat dorosłych książek Nienackiego, którą Pracownik Muzeum podsumował niezłomnym oświadczeniem, że z okazji 1050 rocznicy chrztu Polski, powinno ukazać się nowe piękne wydanie książki „Dagome Iudex”, która szczególnie powinna podobać się kobietom (tu Pan puścił oczko do Yvonne) ze względu na tak zwane „momenty”.
Muzeum Ziemi Piskiej składa się z dwóch działów prezentujących dwa różne zagadnienia. Pierwszy z nich to dział przyrodniczy, drugi historyczny.
Dział przyrodniczy to przede wszystkim modele przeróżnych zwierząt i ptaków, a także ptasich jaj:
Wiewiórka na tle ptaków w Muzeum Ziemi Piskiej fot. Yvonne
Wiewiórka na tle ptaków w Muzeum Ziemi Piskiej fot. Yvonne
Adam na tle zwierzyny w Muzeum Ziemi Piskiej fot. Yvonne Ptasie jaja fot. Yvonne
Ptasie jaja fot. Yvonne
W tej części Muzeum spotkaliśmy jednego z bohaterów książek „Pan Samochodzik i Winnetou” oraz „Pan Samochodzik i Niewidzialni”
Bóbr fot. Yvonne
Dział historyczny jest bardzo bogaty i dużo bardziej interesujący. Można w nim obejrzeć między innymi:
– namalowaną scenę pochówku galindzkiego (tak, tak, to na Forcie Lyck czytaliśmy o Galindach)
Scena pochówku galindzkiego fot. Yvonne
– stare wydania gazet, takich jak: Mazur; Poczta Królewiecka; Przyjaciel Ludu:
"Mazur" wydawany w 1910 roku w Szczytnie fot. Yvonne
"Pruski Przyjaciel Ludu" z 1911 roku fot. Yvonne
"Posłusznie wynieśli ze stodoły niedużą skrzynkę. Podnieśli wieczko i zobaczyłem kłąb pożółkłych papierów i kilka starodruków. Zauważyłem „Katechizm” Seklucjana z 1549 roku, „Postyllę” Hieronima Małeckiego z 1574 roku, komplet egzemplarzy „Przyjaciela Ludu Łęckiego” z 1842 roku, komplet gazety „Prawdziwy Ewangelik Polski” z 1859 roku.
Roześmiałem się.
— Z czego się pan śmieje? — zapytał grubas zaniepokojony moim śmiechem.
— Gdybyście zdołali te stare dokumenty przemycić, na przykład do RFN-u, to wasi mocodawcy nie tylko nie daliby wam nagrody, ale po prostu przepędzili.
— A dlaczego?
— Bo to są stare książki i gazety, które świadczą, że na terenie Warmii i Mazur od wieków rozwijała się polska kultura. Spójrzcie! To komplet „Mazura” wydawanego w Ostródzie w 1880 roku. A tu komplet „Mazura” wydawanego w Szczytnie w 1910 roku."
– egzemplarz książki „Staroobrzędowe kalendarium zawierające wykaz odpustów na wszystkie święta”
"Swiatcy" - staroobrzędowe kalendarium z 1860 roku fot. Yvonne
– starą broń i trofea łowieckie
Stara broń i trofea łowieckie fot. Yvonne
Szczególnie sporo uwagi poświęciliśmy honorowej gablocie, w której znajdują się znalezione na polu koło Pisza w roku 2015 szczątki messerschmitta.
Szczątki messerschmitta fot. Yvonne
Miły Bileter i jednocześnie Przewodnik–Gawędziarz opowiedział nam historię odnalezienia części tej maszyny. Według badaczy, musiała ona rozbić się ostro pikując, ponieważ jej szczątki znalezione zostały na kilku metrach w głąb ziemi.
Po obejrzeniu wszystkich eksponatów pożegnaliśmy się miłym Przewodnikiem i udaliśmy się po odbiór tortu. Ale to już zupełnie inna historia i inne pióro opisze ją dla Was.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Yvonne, łącznie zmieniany 2 razy.
Jak dobrze wiecie na zlot dotarłem jak zwykle w trakcie.
Pragnę też wspomnieć, iż było rewelacyjnie choć krócej.
Na wyspie byłem z Wami duchem ale obowiązek wspierania TomaszKa oraz Zbychowca była silniejsza. Prawda jest taka, że komary uwielbiają moją błękitną krew a ja nie znoszę ich ukąszeń.
Ale nie o tym miałem pisać.
Tematem przewodnim jest przyjęcie urodzinowe Wiewiórki, które odbyło się w sobotni wieczór.
Główną organizatorką tej imprezy była Yvonne a żeby nikogo nie pominąć napiszę, że wszyscy inni dzielnie pomagali.
Sami rozumiecie, że nie mogło się tylko skończyć na torcie i soczku (a był to smaczny wypiek).
Urodzinowy tort Wiewiórki fot. Czesio1
Urodzinowy tort Wiewiórki fot. Czesio1
Nasz forowy jubilat Wiewiórka fot. kadr z filmu
Wiewiórka mocno nabrał powietrza... fot. kadr z filmu
..mocno dmuchnął...... fot. kadr z filmu
...i za jednym chuchem zgasły wszystkie świeczki fot. kadr z filmu
Nie zabrakło również gromkiego "Sto lat" dla jubilata fot. kadr z filmu
Yvonne, Yvonne, Yvonne.
Gdy rozsiedliśmy się wygodnie do degustacji okazało się, że to jedynie wierzchołek góry lodowej tego co miało Nas jeszcze spotkać.
Zbychowiec odczytuje list pradziada Wągrowskiego fot. kadr z filmu
Nagle zbychowiec, nasz Szanowny narrator zaczął odczyt znalezionego listu a brzmiał on następująco:
„Wieś Bądze, 28 maja 1976
Moi Drodzy Potomkowie
Zanim wydam ostatnie tchnienie, a aniołowie niebiescy zaniosą mą duszę tam, gdzie uznają za stosowne, chcę powierzyć Wam moją największą tajemnicę. Do dziś jestem w posiadaniu części zbiorów doktora Gottlieba. Części, dodam, najcenniejszej. Ten głupiec Krostek myślał, że oddałem mu swoją część, aby wpadła w chciwe łapy Niewidzialnych. He, he! Krostek myślał, że jest sprytny, a tymczasem był z nas najgłupszy. Tylko dlatego wzięliśmy go z Makulskim do spółki, że miał traktor. Dałem mu stertę makulatury, a zbiory dobrze schowałem. Ten list dotrze do Waszych rąk dokładnie za 40 lat. Czy okażecie się godni i na tyle mądrzy, aby odszukać skarb, który Wam pozostawiam?
Wasz Pradziad Wągrowski
P.S. Pierwszą wskazówkę otrzymacie od urodziwej kobiety, która często zmienia skalpy.”
Pierwszą wskazówkę odczytuje kobieta, która często zmienia skalpy,
czyli panna Monika fot. kadr z filmu
Dowiedzieliśmy się z jego treści, że dla „Naszych” milusińskich zaczęła się nowa przygoda.
Autor listu, pozwala na szukanie swoich skarbów pod warunkiem odszukania sprytnie ukrytych wskazówek oraz wykonania zawartych tam treści lub odpowiedzi na pytania.
Do gry o poszukiwanie zbiorów doktora Gottlieba stanęli:
Wiewiórka, Sokole Oko, Wilhelm Tell, Robas oraz Michałek.
Zadania były różne, podpowiedzi dziwaczne ale cel był szczytny Skarb, skarb, skarb.
Oto kilka przykładów z tajemniczych karteczek:
– według jakiej książki odbywa się nasz zlot?
– zróbcie po 15 przysiadów.
– wymieńcie pięciu harcerzy z serii Pan Samochodzik
– Krzyknijcie 3 razy WIWAT PAN SAMOCHODZIK.
– wymieńcie nicki wszystkich osób obecnych na zlocie.
Wiewiórka odnajduje pierwszą kartkę-podpowiedź fot. kadr z filmu
Yvonne odczytuje kolejne zadanie do wykonania fot. kadr z filmu
Chłopcy wykonują 15 przysiadów fot. kadr z filmu
Kartka z zadaniem fot. kadr z filmu
Wilhelm Tell odnajduje kolejną karteczkę fot. kadr z filmu
"Wiwat Pan Samochodzik" - po trzykroć krzyknęli chłopcy fot. kadr z filmu
Kolejna karta została ukryta w jadalni fot. kadr z filmu
Tym razem kartka z zadaniem została ukryta w łodzi fot. kadr z filmu
TomaszK odczytuje kolejną wskazówkę... fot. kadr z filmu
...której szukać trzeba w sali kominkowej, choćby pod stołem
jak to czyni Wiewiórka fot. kadr z filmu
Chłopcy byli nie strudzeni w poszukiwaniu schowków oraz świetnie poradzili sobie z wszystkimi zagadkami.
Dorośli uczestnicy bawili się również dobrze. Były różne śmieszne podpowiedzi oraz komentarze.
Osobiście słyszałem jak, któryś z uczestników wymyślił dodatkowe zadanie:
„Krzyknijcie 3 razy Wiwat Wujek Nil”
Wybaczcie ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie teraz kto to mógł być
Po wielu gonitwach, odpowiedziach a nawet i fizycznych ćwiczeniach dotarliśmy do ostatniej wskazówki.
Napięcie sięga zenitu gdy Yvonne odczytuje wskazówkę, gdzie
znajduje się skarb fot. kadr z filmu
Ruszamy na poszukiwanie skarbu, ukrytego gdzieś na plaży nad śniardwami fot. kadr z filmu
Okazało się, że trzeba udać się na plaże i tam zakończyć mozolne poszukiwania.
Chłopcy niestrudzenie poszukują skarbu... fot. kadr z filmu
...i wreszcie dopinają celu! Sokole Oko odnalazł skarb! fot. kadr z filmu
Po 40 latach skrzynka Wągrowskiego została odnaleziona! fot. kadr z filmu
Skarb Wągrowskiego jest nasz!! fot. Czesio1
„Nasze” pociechy pod czujnym okiem głównych organizatorów zabawy udali się w wyżej wymienione miejsce by za kilka chwil powrócić z .........
Sokole Oko dumnie prezentuje odnaleziony skarb Wągrowskiego fot. kadr z filmu
SKARB SKARB SKARB
Każda przygoda musi mieć swoją tajemnicę więc mogę jedynie napisać, iż nikt nie spodziewał się aż takich wspaniałości NIECH ZOSTANIE TO NASZ¡ SŁODKA TAJEMNIC¡.
Skarb Wągrowskiego fot. kadr z filmu
Kolejna zagadka odpowie Wam na pytanie kto pierwszy odnalazł skarb?
Kto ma najbardziej ornitologicznego Nicka ??
P. S. Pragnę jeszcze podziękować za wsparcie przy pisaniu tego „dzieła” Yvonne
oraz za część graficzną Czesiowi1.
A późnym wieczorem nad samymi śniardwami znów zapłonęło ognisko...
Płonie ognisko, płonie... fot. Czesio1
Od lewej: zbychowiec, Yvonne, Wilhelm Tell, johny, TomaszK i Sokole Oko fot. Czesio1
Ognisko a w oddali rysuje się Czarci Ostrów fot. Czesio1
Wieczór nad śniardwami fot. Czesio1
Płonie ognisko, płonie... fot. Czesio1
Czarci Ostrów fot. Czesio1
Nad czym rozmyśla zadumana Milady? fot. Czesio1
Piękny wieczór nad śniardwami fot. Czesio1
Cóż tak zaskoczyło Yvonne, Milady i Mysikrólika? Czyżby to... fot. Czesio1
...koszulka, którą z dumą prezentuje Nill77? fot. Czesio1
zbychowiec fot. Czesio1
Nill77 fot. Czesio1
Mysikrólik fot. Czesio1
TomaszK fot. Czesio1
Yvonne fot. Czesio1
U góry od lewej: Nill77, johny, Mysikrólik, TomaszK, zbychowiec i Milady.
U dołu od lewej: Hanka, panna Monika, Yvonne i Czesio1 fot. Czesio1
I tak nastał ostatni dzień naszego zlotu. Dzień najbardziej smutny ze wszystkich. Niestety trzeba się było rozstawać. Po kolei wszyscy pakowali swoje bagaże do wehikułów i szykowali się do drogi powrotnej… Przedtem jednak wręczyliśmy skromny upominek Czesiowi w podzięce za to w jaki sposób przygotował dla nas zlot i jak to wszystko zorganizował. DZIęKUJEMY CI PRZYJACIELU!!!
"Pieśni mazurskie" Michała Kajki to prezent dla Czesia
od uczestników Niewidzialnego Zlotu fot. Czesio1
Pamiątkowy wpis w książce fot. Czesio1
Uczestnicy IX Forowego Niewidzialnego Zlotu w komplecie fot. Czesio1
Ekipa Niewidzialnych nad śniardwami fot. Czesio1
Żegnajcie Zlotowicze fot. kadr z filmu
Powoli część z nas zaczęła się rozjeżdżać a inni korzystali jeszcze z przepięknej pogody i zażywali kąpieli w ciepłej wodzie śniardw. W końcu jednak i oni musieli ruszyć w drogę powrotną.
Żegnaj Niedźwiedzi Rogu... fot. Czesio1
Około południa ostatnie wehikuły opuszczały niewielką wioskę, w której działy się wielkie przygody. Na szczęście na horyzoncie już wkrótce kolejne nasze spotkanie w Brześciu Kujawskim.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez johny, łącznie zmieniany 6 razy.
Stop PLANDEMII COVID-1984
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Trasa powrotna ekipy bydgoskiej wiodła przez Ostródę. Postanowiono zatem zrobić tam krótki postój i zgodnie ze wskazówkami Czesia, udano się na poszukiwania kolejnego „niewidzialnego” miejsca, czyli grobu Gizewiusza.
„Zatrzymaliśmy się przy grobie, na którym leżał pomnik w kształcie otwartej księgi.
(…)
– Urodził się w Piszu – opowiadałem Monice – w rodzinie Giżyckich, którzy ówczesnym zwyczajem zlatynizowali swoje nazwisko na „Gizewiusze”. Z domu wyniósł umiłowanie polskiej mowy, ale jak mówi legenda, ideami niepodległościowymi zaraził się od swej żony, Żydówki, Anny Rebeki Fürst, która była wielką patriotką polską. W 1835 roku został Gustaw Gizewiusz pastorem w Ostródzie i odtąd toczył upartą walkę z pruskimi władzami w obronie szkoły polskiej. Do tego celu wykorzystywał swój talent krasomówczy i pisarski, słał pisma do władz niemieckich, odwoływał się do opinii publicznej w Niemczech. Zbierał źródłowe materiały, udowadniające polskość ludu mazurskiego, słał memoriały do wybitnych osobistości. Do jego przyjaciół zaliczał się Celestyn Mrongowiusz, również urodzony na Mazurach. On także bronił polskiego języka w Prusach, a jego książkami zachwycał się Adam Mickiewicz, który zresztą z Mrongowiuszem korespondował. W 1842 roku Mrongowiusz opracował memoriał do władz niemieckich wskazujący, że odbieranie ludowi mazurskiemu jego ojczystej mowy jest bardzo szkodliwe. A że był to okres nadchodzącej Wiosny Ludów, okres buntów i niepokoju, Gizewiusz, który doręczył władzom ów memoriał osiągnął wielki sukces: odtąd dzieci mazurskie mogły się uczyć po polsku. Ale germanizatorzy nie ulegli, podjęli z Gizewiuszem dalszą walkę. Wtedy Gizewiusz zrozumiał, że batalię o polskość trzeba powiązać z walką o wyzwolenie społeczne i narodowe. Wybuchła właśnie Wiosna Ludów. Gizewiusz, który cieszył się na Mazurach ogromną popularnością, stał się najpoważniejszym kandydatem na posła ludności mazurskiej do parlamentu we Frankfurcie. Niestety, wtedy to zmarł, przeżywszy zaledwie trzydzieści osiem lat. A gdy go nie stało, germanizatorzy znowu zaczęli tępić polskość. Lecz, jak pani wie, nigdy im się to nie udało. Mowa polska na tych ziemiach nie przestała rozbrzmiewać...”
Grób ten znajduje się na starym ostródzkim cmentarzu, który prawie całkowicie znikł pod połaciami trawy i innej szerzącej się tam bujnie roślinności. Cmentarz ten znajduje się na wzgórzu, a jego teren porasta dzisiaj dość gęsty las, w którym trudno wypatrzeć stare nagrobki. Niemało czasu zajęło nam odszukanie grobu, ale nie mogliśmy go przeoczyć, bo jest naprawdę imponujący: duży, o kształcie jakże nam bliskim:
Grób Gustawa Gizewiusza w Ostródzie fot. Yvonne
Grób Gustawa Gizewiusza w Ostródzie fot. Yvonne
Grób Gustawa Gizewiusza w Ostródzie fot. Yvonne
Dość długą chwilę zabawiliśmy w tym miejscu, a refleksje, jakie nam się nasunęły były następujące: Gizewiusz żył zaledwie 38 lat. Ale w czasie tego krótkiego przecież okresu, zrobił tak wiele dla swojej ojczyzny, że zasłużył sobie na piękny, duży i jakże wymowny w swej formie pomnik. To piękny przykład człowieka, który spożytkował swój czas najlepiej, jak to możliwe: w służbie drugiemu człowiekowi.
Słowa, które widnieją na pomniku Gizewiusza, przytoczył Zbigniew Nienacki w „Niewidzialnych”:
„Tu spoczywa Gustaw Gizewiusz. 21.V.1810 – 7.V.1848. Bojownikowi o polskość i ludowładztwo na Mazurach. W setną rocznicę Wiosny Ludów – Rodacy.”
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Yvonne, łącznie zmieniany 2 razy.