ROZDZIAŁ 1
Rozmowa z kierownikiem. * Czy PKP potrafi jeszcze zaskoczyć? * PKS dba o swój wizerunek * Piechotą na wyspę.
Historia ta ma swój początek piątego czerwca. Był to upalny czwartek. Czekała mnie poważna rozmowa z moim przełożonym, który, jak zawsze, bardzo starannie planował mój czas na zbliżający się weekend (oczywiście miałem go spędzić w dusznym pomieszczeniu biurowym rysując jakieś kreski, z których gdzieś na dalekim wschodzie jakiś wietnamski robotnik wyciosa statek). Ja miałem, oczywiście, odmienne plany na zbliżające się dni. Po cichu gromadziłem niezbędny ekwipunek turystyczny, który pozwoliłby mi w miarę komfortowo przetrwać tych kilkadziesiąt godzin, które zamierzałem spędzić w odludnych zakątkach wyspy Bukowiec. Na drodze realizacji moich marzeń stała już tylko jedna rozmowa...
- Na poniedziałek będziemy potrzebowali rysunków dwóch fundamentów pod pompę i wirówkę w maszynowni. No i kilka dodatkowych powierzchni w modelu kadłuba - zagaił rozmowę z wrodzoną sobie finezją mój kierownik.
- Ale przecież mnie nie ma... - odrzekłem ze stoickim spokojem. Kątem oka zauważyłem, że go nieco wyprowadziłem z równowagi. No cóż... Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- Ale jak to, "nie ma"???
- Normalnie. Nie ma. Wyjeżdżam. Przecież rozmawialiśmy już o tym kilka tygodni temu. Mam bardzo ważne zlecenie.
Ostatnimi czasy dorabiam sobie na tzw. drugim etacie, co skrzętnie wykorzystuję w „walce” o możliwość mojej absencji w biurze. Kierownictwo, oczywiście, wie o moich dziennikarsko-fotograficznych wojażach, ale, z nieznanych mi bliżej powodów, ciągle o tym zapomina. I za każdym razem muszę mu machać przed nosem moją legitymacją dziennikarską tłumacząc, jak ważną misję mam do spełnienia. Także tym razem, po kilkuminutowej słownej potyczce, udało mi się przekonać go swoich racji. Oficjalnie wyjechałem więc w charakterze dziennikarza.
Piątkowe popołudnie nie zaskoczyło - gorące i suche powietrze, typowe o tej porze roku, nie rozpieszczało, co dało mi się szczególnie we znaki ze względu na ponad 20-kilogramowy bagaż niesiony w plecaku i w niewielkiej torbie przewieszonej przez ramię. PKP też zadbało o swój utarty wizerunek. Pociąg relacji Gdynia - Olsztyn przyjechał, oczywiście, opóźniony i tak przeładowany, że ledwo udało mi się wcisnąć do przedsionka wagonu. W ten sposób, już po niecałej godzinie, dotarłem do Malborka. W pociągu się nieco przerzedziło. Udało mi się nawet wywalczyć miejsce siedzące. W tak komfortowych warunkach dojechałem już bezpiecznie do Ostródy. Z radością opuściłem "gościnne" progi pociągu i udałem się w kierunku znajdującego się nieopodal dworca PKS. Byłem ciekawy, jakąż to metamorfozę przeszła ta firma od czasu, kiedy ostatni raz skorzystałem z jej usług (było to kilkanaście lat temu).
No cóż... Pe-Ka-eS też niczym nowym nie zaskoczył. Planowy odjazd ze stacji początkowej Ostróda - godzina 17:00. Kasa biletowa, oczywiście, nieczynna. Stary i zdezelowany, ale poczciwy, bądź co bądź, jelcz marki Jelcz, wtoczył się na stanowisko startowe na 15 minut przed planowym odjazdem. Chętnych na jazdę było niewielu. Oprócz mnie, jakaś para nastolatków wracających na weekend do domu ze szkoły oraz kobieta – prawdopodobnie wracająca z pracy. Wgramoliłem się niezgrabnie do środka i zapłaciłem za kurs do wsi śliwa kwotę w wysokości 9,80 polskich nowych złotych. Przy okazji, jako że w ferworze przygotowań zapomniałem o pewnym drobnym fakcie, a mianowicie o wydrukowaniu sobie rozkładu jazdy w kierunku powrotnym, postanowiłem zasięgnąć informacji w tej materii u kierowcy. Jedyne, co pamiętałem, to fakt, że w niedzielę w godzinach popołudniowych kursuje wyłącznie jeden autobus. I mija on wieś śliwa po godzinie czternastej.
- Przepraszam... Nie mogłem znaleźć tej informacji na żadnej z tablic na dworcu... Czy mógłby mi pan powiedzieć, o której godzinie kursuje w niedziele PKS ze śliwy do Ostródy?
Kierowca jakby nie zauważa mojej obecności. Spokojnie siedzi i czeka na rozpoczęcie kursu.
- O ile pamiętam, jest tylko jedyny kurs. W śliwie jest, bodajże o czternastej z minutami... - kontynuuję swój monolog.
- Taaa... Jest jeden kurs.
A więc słyszał! Odezwał się! Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Muszę się dowiedzieć, o której!
- A o której dokładnie jest w śliwie?
- O czternastej z minutami...
No tak. Chyba jednak nic więcej się nie dowiem. Pokornie udaję się na swoje miejsce i czekam na rozpoczęcie podróży. Do planowego odjazdu zostało jeszcze 10 minut. Ale tylko w teorii. Dokładnie 8 minut przed czasem kierowca uruchomił silnik i dostojnie wyjechał z terenu dworca...
Podróż na odcinku Ostróda - śliwa minęła mi pod znakiem trzęsiawki na nierównościach dróg i charakterystycznego zapachu niemytych od dwudziestu lat siedzeń, na których codziennie pokonują ten dystans umęczeni pracownicy okolicznych zakładów, dojeżdżający do Ostródy z okolicznych wsi. Około godziny 18:00 dotarłem do śliwy.
Na miejscu przywitał mnie charakterystyczny zapach. I bynajmniej nie był to zapach śliwek. To pasące się nieopodal krowy. Nie wiedzieć czemu, cieszy mnie ten fakt. Po latach spędzonych w dusznym mieście wracają wspomnienia wakacji spędzanych na wsi u dziadków. Pod tym względem polska wieś niewiele się zmieniła. I dobrze.
Z ładunkiem zarzuconym na plecy, uzbrojony w dżi-pi-esa, rozpoczynam ostatni etap swojej wędrówki: odcinek śliwa-Wieprz. Jest to dla mnie spore wyzwanie. Trasa liczy ponad 7 km. Jest godzina 18-sta z minutami, więc jeśli nie chcę nocować gdzieś przy drodze, muszę utrzymać tempo marszu.
Gdyby nie ciężar na plecach, można by było uznać ten etap trasy za miły spacer. Powietrze jest, co prawda rozgrzane i suche, ale szlak wiedzie asfaltową szosą, wzdłuż której stoi szpaler drzew chroniących mnie przed promieniami słonecznymi. Po drodze, mniej więcej w połowie drogi, zarządzam krótki postój. Nie wynika on ze zmęczenia. Skłoniły mnie raczej do tego okoliczności przyrody. Około 20:30 docieram do Wieprza.
"Ciekawe, skąd ta nazwa?" - myślę, zbliżając się do tabliczki wyznaczającej granicę wsi. Uderzający w nozdrza ostry zapach szybko wyjaśnia tą zagadkę. Na szczęście ma on charakter bardzo lokalny. Po chwili mogę rozkoszować się widokami przydomowych zadbanych ogródków. Za zakrętem dostrzegam pochylony kierunkowskaz z charakterystycznym symbolem kempingu i wyraźnym napisem "Bukowiec". A więc udało się. Dotarłem!
[gimg small=
http://pansamochodzik.org.pl/przygoda/i ... 359425.jpg medium=
http://s5.postimg.org/jx7c102fb/SJA_01.jpg large=
http://s5.postimg.org/jx7c102fb/SJA_01.jpg group=25048][/gimg]
Fot.1 - Drogowskaz na Bukowiec (wieś Wieprz)