04 - Relacja z IV Forowego Zlotu Moryń 2013

Relacje z oficjalnych forowych spotkań Miłośników Samochodzikowej Przygody
Zablokowany
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16377
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 385 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

04 - Relacja z IV Forowego Zlotu Moryń 2013

Post autor: Czesio1 »

IV FOROWY ZLOT SZACHOWNICOWY
MORYŃ 2013

1-5 maja 2013 roku

Rozdział 1 - Jacekxt
Moryń

Wydawało się, że tegoroczna zima ma coś wspólnego z epoką lodowcową i nigdy się nie skończy.
Gdy Jacek z Wienią odbywali rekonesans na Pojezierzu Myśliborskim dokładnie trzy tygodnie przed IV Zlotem Szachownicowym w Moryniu, na jeziorze Morzycko występowała tak gruba kra, że władze Morynia zaczęły się obawiać o życie Wielkiego Raka.
Ale chyba wydarzył się cud, bo prognozy na czas trwania Zlotu nie kłamały, pogoda była iście wiosenna.
Jacek z Wienią przed południem dotarli okrężnymi, ale jakże malowniczymi dróżkami, swoim jednośladem do naszej Bazy, czyli pięknego Schroniska Młodzieżowego przy ul. Dworcowej i zastali już tam Konfiturka i Gienka. Wiadomo, każdy forumowicz (forowicz) jest ważny na Zlocie, ale nie każdy umie tak fotografować jak Konfiturek i Misia. Zaś nikt tak jak Gienek nie umie tak wytrwale targać ciężkich jak kościół w Moryniu statywów i innego sprzętu fotograficznego.
Gdy Wienia, Jacek, Konfiturek i Gienek ściskali się w powitalnym szale, do Schroniska przybył jego Szef, przewspaniały pan Adam - wraz z burmistrzem i księdzem najważniejsza chyba osoba w Moryniu.


Obrazek
Od prawej: burmistrz Morynia Jan Maranda,
gospodarz Schroniska Adam Nowiński, misia i Milady

fot. Konfiturek

Adam jako osoba niezwykle zorganizowana i skrupulatna od razu zabrał się za meldowanie zlotowiczów. Potem wraz z Jackiem zamontowali super profesjonalny grill rodzinno-zlotowy, który był przez czas trwania Zlotu naszą gorąca kuchnią (niezwykle smaczną, mniam, mniam). Gdy grill był gotowy do odpalenia, Jacek wskoczył na swój motocykl, który na czas trwania Zlotu miał nieudolnie symulować Junaka ciotki Zenobii i udał się do pobliskiego sklepu po zakupy.
Powoli zaczęli przybywać inni uczestnicy Zlotu. Trzeba pamiętać, że Pojezierze Myśliborskie leży "na końcu świata" na mapie Polski, więc na przykład Czesio, czy TomaszK przebyli naprawdę szmat drogi.
Powitaniom nie było końca. Gwarno się zrobiło na przytulnym podwóreczku naszej moryńskiej Bazy.
TomaszK, zabrał się za obsługę grilla, bo zlotowicze po tak długiej podróży mieli wilczy apetyt. Po paru minutkach po Moryniu wił się zapach smażonych szaszłyków, kiełbasek i zawijanego boczku. Aromat był tak silny, że na sąsiednim dachu zaczęły się zbierać, ku uciesze Czesia, koty różnej maści.


Obrazek
Wielkie grillowanie przed Schroniskiem.
fot. Konfiturek

Po posiłku Forowicze udali się na luźny spacer po mieście. Jedni sprawdzali stan murów okalających to piękne miasteczko, inni podziwiali malowniczy ryneczek z Rakiem, a jeszcze inni poszli w kierunku jeziora Morzycko sprawdzić stan broni gazowej którą używał Fryderyk. Z braku książkowego Sebastiana użyto pudelka pewnej damy, spacerującej po malowniczej promenadzie. Dama zrazu oburzyła się, gdy padł "szczał" w kierunku jej pudla, ale zlotowicze wytłumaczyli, że postępują zgodnie ze scenariuszem, co zdecydowanie uspokoiło damę z pieskiem.
Zapadała już noc nad malowniczym jeziorem Morzycko. Moryń kładł się do snu, więc nasi Zlotowicze też postanowili złożyć swe utrudzone podróżą ciała w wygodnych łóżeczkach moryńskiego Schroniska Młodzieżowego. Tym bardziej, że następnego dnia czekała ich trasa śladami Tajemniczych Szachownic, a to zapowiadało nie lada przygody...



Rozdział 2 - Szara Sowa
Spotkanie z burmistrzem

I tak nastąpił drugi dzień zlotu, czwartek, drugiego maja roku pańskiego 2013.
Na bardzo wczesny poranek, czyli na godz. 9.30, mieliśmy umówione przez p. Adama, spotkanie z p. Janem Marandą Burmistrzem Miasta i Gminy Moryń, na które udało nam się nie spóźnić! Spotkanie odbyło się w oddanym do użytku raptem rok temu Centrum Geoparku przy Placu Wolności.


Obrazek
Spotkanie z Burmistrzem Morynia
fot. Konfiturek

Podczas spotkania Pan Burmistrz przedstawił nam najważniejsze problemy i osiągnięcia miasta oraz gminy Moryń, w szczególności imponujące rezultaty wykorzystanych funduszy unijnych, a także planowane dalsze przedsięwzięcia.
Najbardziej widocznym osiągnięciem było utworzenie Geoparku, obejmującego krainę polodowcową nad Odrą, który tworzony jest od 2009 roku ok. 80 km na południe od Szczecina, na terenach przygranicznych po obu stronach rzeki, powiązanych wspólnym dziedzictwem kulturowym i historią. Po stronie polskiej Centrum Geoparku znajduje się właśnie w Moryniu, a po stronie niemieckiej w miejscowości Gross-Ziethen k. Joachimstahl. Projekt ten jest finansowany ze środków Unii Europejskiej.
Na miejscu mogliśmy zaopatrzyć się w różne mapki czy też prospekty (w budynku mieści się również informacja turystyczna) oraz zapoznać się z wystawami dostępnymi w sali wystawienniczo-widowiskowej. Podziwialiśmy więc zachwycające malowidła wykonane przez miejscową młodzież szkolną, a także wystawę paleontologiczno-przyrodniczą, dotyczącą tematyki ostatnich zlodowaceń.
Na zakończenie spotkania obdarowaliśmy naszego miłego gospodarza tradycyjnym zlotowym "winem porzeczkowym".


Obrazek
Zlotowicze przed wielkim rakiem
fot. Konfiturek

Po wykonaniu pierwszego zlotowego grupowego zdjęcia - z wielkim rakiem (a nie było to wcale proste przedsięwzięcie), wyruszyliśmy na południe, w liczącą ponad 150 km "objazdówkę".


Rozdział 3 - Unieski
Dargomyśl

Po zakończonym spotkaniu z niezwykle miłym i gościnnym panem burmistrzem Morynia udaliśmy się kawalkadą pojazdów do pierwszego z wielu kościołów znajdujących się na Pojezierzu Myśliborskim - do Dargomyśla. Jak się okazało pierwsze godziny włóczęgi śladem Księgi Strachów, upłynęły nam na zwiedzaniu miejsc związanych z Panem Samochodzikiem i Templariuszami. Nie obyło się bez przygody, po pewnym czasie okazało się, że nie ma z nami Jacka i Wieni. Nikt nie wiedział co się z nimi stało, uznaliśmy więc, że chcą nam zrobić niespodziankę i jadąc inną drogą być na miejscu przed nami. Po fakcie okazało się, że Jacek po prostu zapomniał baterii do kamerki i wracali się do schroniska. Pomimo tego zdarzenia faktycznie dotarli jako pierwsi na miejsce.
A oto i nasz cel: Kościół pw. Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych w Dargomyślu pochodzący z XIII wieku, ufundowany został przez chwarszczańskich Templariuszy.


Obrazek
Kościół w Dargomyślu
fot. Konfiturek

Po pożarze pod koniec XIX wieku dobudowano górną część wieży z cegły i zakończono strzelistą wieżyczką. Zbudowano również nowy drewniany chór i strop. Kościół udało się zwiedzić zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz, nie omieszkaliśmy także dostać się nieco wyżej. Obecności szachownicy ani nawet ruchomej kropielnicy jednak nie stwierdziliśmy.

Obrazek
Kościół w Dargomyślu
fot. Konfiturek

Wizyta została zakończona naklejeniem przez Jacka naklejki forowej na tablicy informacyjnej znajdującej się przed murami kościoła. Po zwiedzaniu ruszyliśmy w dalszą drogę - do Chwarszczan.


Rozdział 4 - Czesio1
Chwarszczany

Opuściliśmy Dargomyśl ufni, że tym razem cała kawalkada pojazdów w całości i bez żadnych przygód dotrze do kolejnego przystanku na naszym myśliborskim szlaku jakim były Chwarszczany. Niewielka osada folwarczna położona nad rzeką Myślą w odległości 15km na północ od Kostrzyna, na starym trakcie wiodącym do Chojny. Nazwa wsi pojawiła się w źródłach po raz pierwszy w 1232 roku. W akcie fundacyjnym książę wielkopolski Władysław Odonic, nadał przybyłym prawdopodobnie z Halberstadt Templariuszom osadę Chwarszczany wraz z tysiącem łanów położonych pomiędzy rzekami: Odrą, Wartą i Myślą.
Korzystając z bogatego uposażenia w latach 1232 - 1280 Templariusze wznieśli założenie obronno-gospodarcze z niezbędną infrastrukturą: kaplica, wielka sala, budynki mieszkalne, stajnie, spichlerze, owczarnie, gołębniki. Całość zabudowy nazwana w dokumentach Curią usytuowana została na wyżynnym, naturalnie obronnym terenie.
Drogą brukowaną, która niegdyś stanowiła prawdopodobnie bramę wjazdową do komandorii Chwarszczany, wjechaliśmy na niewielki parking tuż przy oberży Templum. Widok jaki ukazał się naszym oczom był imponujący. Oto przed nami dumnie prezentowała się kamienna gotycka kaplica z XIII wieku. Jednonawowa, podłużna budowla nakryta dwuspadowym dachem powstała w miejscu dawnej romańskiej kaplicy. Przetrwała ona w stanie nienaruszonym aż do roku 1758, kiedy to, w czasie wojny siedmioletniej, wojska rosyjskie toczące bitwę pod Sarbinowem zniszczyły zabudowania i uszkodziły kaplicę. Odbudowa kaplicy spowodowała zmiany ingerujące w jej pierwotną strukturę. Podniesiono nieznacznie jej elewacje, wprowadzono nowy dach, o zmienionej geometrii. W XIX wieku dokonano kolejnych zmian. Umieszczono w pierwszym przęśle nawy empory muzycznej, dodano do północnej elewacji prostokątnej, dwuprzęsłowej zakrystii, zmieniono zwieńczenie fasady, a także częściowo lub całkowicie wypełniono otwory okienne i drzwiowe.



Obrazek
Kaplica Templariuszy w Chwarszczanach
fot. Konfiturek

W pobliskiej oberży dowiedzieliśmy się kto strzeże wrót do świątyni. Strażnikiem okazała się starsza babcia mieszkająca niedaleko. Wysłaliśmy do niej jednoosobową delegację na motorze wierząc, że już za chwilę będziemy mogli podziwiać wnętrze kaplicy. Och, jakże byliśmy naiwni tak sądząc. Strażniczka świątyni okazała się twardym negocjatorem. Zażądała pozwolenia na piśmie wydanego przez księdza proboszcza. A że proboszcz był aktualnie gdzieś na wyjeździe musieliśmy się obejść smakiem. Nie pomogły prośby ani tłumaczenia jak zacni goście pragną zwiedzić wnętrze kaplicy, kobieta była nieugięta. Stało się dla nas jasne, że wewnątrz świątyni ukryte są skarby Templariuszy a gosposia stała na ich straży. Zwykłych zwiedzających zapewne wpuszczała bez mrugnięcia okiem, lecz gdy usłyszała, że przyjechali ci od Nienackiego natychmiast nabrała podejrzeń że zechcemy wejść w posiadanie ogromnych bogactw Templariuszy. "Nic tu po was" - zapewne myślała w duchu.
Rozczarowani uporem strażniczki skarbów, po pobieżnym tylko zlustrowaniu wnętrza kaplicy przez okratowanie przy bramie wejściowej, postanowiliśmy chwilę odpocząć, zanim udamy się w dalszą podróż. Rozsiedliśmy się przy stolikach przed oberżą i popijając kawę podziwialiśmy piękną obronną kaplicę Templariuszy.


Obrazek
Smutek i rozczarowanie na twarzach Zlotowiczów
fot. Konfiturek

Czas nieubłaganie gonił nas do przodu, zajęliśmy miejsca w naszych wehikułach i ruszyliśmy w stronę Siekierek.


Rozdział 5 - Milady
Siekierki

Kolejnym etapem spotkania było odwiedzenie cmentarza w Siekierkach. Z drogi prowadzącej od Mieszkowic do Cedyni skręciliśmy w prawo obok charakterystycznego czołgu IS-2 znajdującego się przy Muzeum Pamiątek I Armii Wojska Polskiego.

Obrazek
Czołg IS-2 w Siekierkach
fot. Konfiturek

"Pojechaliśmy teraz kilka kilometrów dalej i zatrzymaliśmy się obok wielkiego czołgu stojącego na skrzyżowaniu dróg. Czołg ten przeszedł z Polską armią szlak bojowy od Lenino do Berlina, teraz zaś jako pomnik-pamiątka strzegł drogi na cmentarz wojenny żołnierzy polskich, którzy polegli na wiosnę 1945 roku, forsując Odrę.
Długo zwiedzaliśmy cmentarz wojskowy w Siekierkach. Odczytywaliśmy nazwiska wyryte na nagrobkach.
Nad cmentarzem wznosił się pomnik, bardzo nowoczesny w kształcie. Przypominał wielkiego orła, zrywającego się do lotu. Dla każdego z nas było coś symbolicznego w fakcie, że w najbliższym sąsiedztwie miejsca, gdzie Mieszko I pokonał margrabiego Hodona, w tysiąc lat później żołnierz polski znowu w zwycięskiej bitwie sforsował Odrę i ruszył na Berlin, aby wziąć udział w ostatecznym rozgromieniu hitlerowskich Niemiec."[/i]

Dokładnie tak to wyglądało. Przed wejściem na cmentarz Milady odczytała powyższy fragment "Księgi Strachów". Cmentarz był bardzo zadbany. Wśród białych krzyży rosły tulipany. Zlotowicze pogrążyli się w zadumie odczytując napisy znajdujące się na krzyżach. Zginęło tak wielu ludzi, niejednokrotnie bardzo młodych. W niejednym z nas zapewne zrodził się podziw dla ich odwagi a serce ścisnęło się ze smutku.
Początkowo mówiono o 1984 pochowanych żołnierzach, jednak w wyniku stałej eksploracji tych rejonów przez poszukiwaczy militariów liczba ta wciąż wzrasta.


Obrazek
Cmentarz wojenny w Siekierkach
fot. misia

Po zwiedzeniu cmentarza przeszliśmy do Muzeum Pamiątek I Armii Wojska Polskiego. Samo muzeum było niewielkie, jednakże jego zbiory bardzo nas zaciekawiły. Zgromadzono w nim mapy, ordery, mundury, broń oraz wiele innych pamiątek pochodzących z okresu forsowania Odry.


Rozdział 6 - Jestem Genek
Cedynia

Po zwiedzeniu malutkich, skromnych, ale jakże pięknych świątyń chcieliśmy więcej i więcej i niczym "doktor" z interesującej nas powieści moglibyśmy jeździć bez końca od kościoła do kościoła i tak aż do...końca dnia. Niestety nieubłagane prawa natury oraz fizjologii dały o sobie znać i zdecydowaliśmy się pojechać na obiad. Wybór, jak się później okazało niezwykle trafny, padł na Cedynię. W drodze ogarnęły nas mieszane uczucia, ponieważ szosa prowadząca do Cedyni w dużej części upstrzona była brzydkimi punktami handlowo usługowymi, których szyldy były bardziej zrozumiałe dla potomków Hodona, niż szlachetnego Czcibora. Wszystkie te friseury und tankestelleny jakoś nie współgrały z tak blisko położonymi miejscami polskich zwycięstw i pięknie utrzymanym cmentarzem w Siekierkach.
W Cedyni zjedliśmy obiad, który był bardzo dobry. Nawet Jacek na chwilę przestał mówić, a tylko ocierał łzy, które leciały mu w trakcie jedzenia wyjątkowo świeżej zupy cebulowej. Pospacerowaliśmy chwilę po "malutkich, wąskich uliczkach starego miasta" , ale na małym rynku nie znaleźliśmy żadnej budki z lodami.


Obrazek
Cedynia
fot. Konfiturek

Jakby na pocieszenie, nagle zza zakrętu wypadł piękny 20 letni opel kombi i z piskiem opon i wyciem silnika popędził w kierunku Siekierek. Niewątpliwie była to inscenizacja specjalnie przygotowana dla nas przez władze miasta, które skądś musiały się dowiedzieć o naszym zlocie i skrywanym do ostatniej chwili harmonogramie.

Obrazek
Cedynia
fot. Unieski

Następnie zapakowaliśmy się do samochodów i cała kolumna ruszyła do krainy straszliwej Berty von Strachwitz.


Rozdział 7 - Berta von S.
śluza Niederfinow (Niemcy)

Na wyprawę do śluzy Niederfinow większość uczestników nie miała chyba szczególnej ochoty. Po pierwsze było szaro i ponuro. Po drugie był to ostatni punkt morderczego dnia. Po trzecie - po obfitym obiedzie zdecydowanie bardziej nęcąca wydawała nam się drzemka. Po czwarte - śluza stanowiła element niesamochodzikowy, a więc dziwny i podejrzany. Popędzani przez entuzjastycznego (a bywa inny?) Jacka rozsiedliśmy się jednak posłusznie w samochodach, aby zaliczyć i tę atrakcję...
Granicę udało się przekroczyć bez większych przeszkód. Jedynie Gienio (względnie jego samochód) nie spodobał się panu z lotnej brygady obstawiającej rondo w przygranicznym miasteczku. Pana interesował cel wizyty w Niemczech oraz obecność nielegalnych towarów. Nie chciało mu się jednak niczego sprawdzać (a może z bliska Gienio budził większe zaufanie), więc po krótkim przesłuchaniu ponagleni znudzonym ruchem ręki mogliśmy dołączyć do pozostałych, aby kawalkadą złożoną z czterech samochodów i jednego motoru ruszyć w kierunku wsi Niederfinow (czyli do Dolnego Finowa).
Ciągnąca się serpentynami po (całkiem wysokich!) wzniesieniach droga to biegła przez las to wpadała w malownicze wsie i miasteczka - podobne do tych po naszej stronie, ale inne (dachy domów były z reguły całe, podwórka zadbane, na co drugim budynku wesoło połyskiwał szyld reklamujący jakiś zajazd lub pensjonat i zza żadnego rogu nie wyskakiwał podobny do baraku sklep geesu).
Po kwadransie podróży przez ten sielski krajobraz całkiem z (nomen omen!) nienacka wyrosło przed nami MONSTRUM, czyli gigantyczna metalowa konstrukcja ze stalowych żeber, sięgająca nieba - a przynajmniej najmniej grubo powyżej okolicznych drzew. Ustrojstwo nie robiło bynajmniej wrażenia czegoś, co wybudowano przed blisko wiekiem i napełniło większość widzów szacunkiem (czasem niechętnym) dla osiągnięć niemieckiej sztuki inżynieryjnej. Mimo wcześniejszych ustaleń, że obejrzymy sobie wszystko bez zbędnych wydatków z poziomu ziemi, stwierdziliśmy, że ABSOLUTNIE MUSIMY(!) zwiedzić śluzę dokładnie.


Obrazek
śluza Niederfinow
fot. Konfiturek

Pewnym problemem wydawał się brak euro, ale pokrzepieni zapewnieniami Jacka, że w niemieckich przygranicznych miasteczkach złotówki są w powszechnym obiegu, śmiało ruszyliśmy do dużego nowoczesnego Pawilonu, w którym ulokowano biura obiektu.
Chłopak obsługujący kasy wyglądał na nieco zaskoczonego podobnym pomysłem. Na równie zaskoczonego wyglądał Jacek - który, z wyrzutem (i sporą dozą oburzenia) zakrzyknął - WARUM?! (DLACZEGO?!). A następnie wdał się w dłuższą pogawędkę na temat absurdalności podobnego niedopatrzenia.
- A można płacić kartą? - wtrąciłam (po kilku minutach jackowej tyrady kasjer zaczynał wyglądać na nieco skruszonego).
- Niestety nie ma terminala (mina kasjera jeszcze bardziej się wydłużyła)
- Nie ma terminala?! A jest tu gdzieś kantor?
- Najbliższy w Oderbergu (wyraźnie się przygarbił)
- A my tu specjalnie z taaaaaaak daleka przyjechaliśmy, żeby zobaczyć waszą śluzę - wtrącił z wyrzutem Jacek i zaczął (jak później przyznał) gorączkowo przeszukiwał pamięć w poszukiwaniu co bardziej drastycznych scen z polsko-niemieckiej przeszłości.
Milcząca ponuro grupa (której na bieżąco tłumaczyliśmy konwersację) z rezygnacją zaczęła się przesuwać w kierunku drzwi, kilka osób rzuciło w kierunku kasjera dość nieprzyjazne spojrzenia.
- Chwileczkę! Mają Państwo 2 Euro?
- Ja mam! - na przód wysunął się Johny dumnie dzierżąc w wyciągniętej ręce nieco sfatygowaną pięcioeurówkę.
- To może - rozpromienił się kasjer - sprzedam wam za dwa euro bilet-klucz do wejścia, a ile osób przez nie przejdzie, nie mam pojęcia.
- Czyli mamy wszyscy wejść na jeden bilet? - spytałam, żeby się upewnić.
- Ile osób wejdzie, nie mam pojęcia - powtórzył z naciskiem niemiecki kasjer, który doszedł chyba właśnie do swoich kulturowo-mentalnych granic moralności.
- Ty musisz mieć jakichś polskich przodków! - wrzasnął radośnie Jacek i byłby go uściskał, ale wyraźnie spłoszony (i niezbyt chyba zadowolony z komplementu) kasjer jeszcze bardziej skurczył się w sobie. Obdarowaliśmy go więc radośnie forową naklejką (oraz skróconą informacją na temat Pana Samochodzika) i szybko - zanim się rozmyśli - oddaliliśmy się w kierunku wejścia.
Po tak zgrabnie przeprowadzonej inwazji morale grupy wyraźnie się podniosło, więc nie bacząc na stromizny i ponurą aurę wspięliśmy się (z kilkoma wyjątkami) na wysokie zbocze, aby dostać się na górny poziom śluzy.
Dokładne opisy podnośni znaleźć można w Internecie podobnie jak fachowe wywody na temat zasad jej działania. Ograniczę się więc tylko do bardzo krótkiego opisu. Wyobraźcie sobie średnio szeroki kanał płynący wśród wzgórz środkiem gęstego lasu, który nagle odrywa się od podłoża, aby zawisnąć na ażurowej stalowej konstrukcji, na końcu której znajduje się gigantyczna wanna. Do tej właśnie wanny wpływa barka lub stateczek, aby następnie opaść 36 metrów w dół na niższy pozom kanału i z powrotem zanurzyć się w sielskim krajobrazie.


Obrazek
śluza Niederfinow
fot. Konfiturek

W tym miejscu nieco konfabuluję, bo akurat żaden stateczek nie przepływał, ale dokładnie tak się to odbywa. W każdym razie ze stateczkiem czy bez warto to zobaczyć. Tylko pamiętajcie, żeby będąc na górze nie spojrzeć pod nogi, bo widoczna przez dość szerokie prześwity pomiędzy deskami ziemia wydaje się dość odległa...
Na zakończenie relacji wypada dodać garść informacji na temat zakończenia dnia. Z Niemiec wszyscy powrócili bezpiecznie (nawet Gienia już nikt nie zaczepiał!), a pod schroniskiem czekało na nas ognisko rozpalone przez nieocenionego Pana Adama. Wieczór upłynął wiec zlotowiczom na zasłużonym relaksie, którego części składowe - zależnie od możliwości i upodobań - stanowiły: drzemka, grill, kiełbaski na patyku, owczy ser, piwo, wódeczka i wino (w tym przede wszystkim TomaszKowe porzeczkowe - dwa 4 litrowe baniaki, o ile się nie mylę). Tak więc finał dnia również można ocenić jako udany.



Rozdział 8 - Aldona
Niespodzianka z Australii

Późnym wieczorem, w oczekiwaniu na ostatniego zlotowicza, zasiedliśmy przy ognisku w celu wieczorowej konsumpcji. Jacek podgrzewał atmosferę nie zdradzając nikomu tajemniczej niespodzianki aż do momentu przyjazdu Nietajenki. Na stacje PKP wyruszyła wraz z Gienkiem Milady. Wszyscy w niecierpliwości zaczęli się krzątać i różnymi sposobami chcieli wydrzec tajemnice Jackowi. Ale Jacek, uparciuch, odpowiadał z uśmiechem, że jeszcze chwila, moment i spokojnie. Tymczasem nastała już naprawdę noc i gwiazdy świeciły jak na zamówienie. Na całą trójkę czekaliśmy z niepokojem dośc długo. Okazało się, że żądni przygód nie mogli się powstrzymać od spenetrowania podziemnej piwniczki w Chwarszczanach. Fakt, mieli po drodze a my im oczywiście wybaczyliśmy postępek iście samochodzikowy.
Po gorącym przywitaniu nadszedł moment niespodziankowy. Wszyscy wstrzymali oddech.
Nasza Brunia Kochana wysłała do nas paczkę. Ale nie zwykłą paczkę tylko kosze z australijskim winem, orzeszkami, eukaliptusowymi cukiereczkami i dziwnymi smakołykami z antypodów. A do tego załączyła małe miśki koala. Okrzykom i piskom radości nie było końca.


Obrazek
Niespodzianka z Australii
fot. misia

Próbowaliśmy się z Brunią od razu połaczyć ale połączenie było przerywane z racji słabego zasięgu. Ale Brunia na pewno usłyszała te podziękowania wprost z serc naszych płynące.
Po całym dniu pełnym niesamowitych emocji ciężko było odejść od ogniska i udać się na spoczynek. Nazajutrz czekał nas kolejny dzień atrakcji więc po kolei udawaliśmy się do swoich pokoi. Oczywiście najpierw degustując wszystkich cukiereczków, orzeszków, chipsów....oj czego tam nie było.



Rozdział 9 - johny
Dolsko

Po przeżyciach związanych z pierwszym, pełnym atrakcji i niespodzianek dniem zlotu wszyscy obudziliśmy się w doskonałych nastrojach. Z uśmiechem na ustach chcieliśmy stawić czoła kolejnemu dniu, w którym mieliśmy w końcu dokonać tego po co właściwie tu przyjechaliśmy, a więc zgodnie z oficjalną nazwą zlotu - Szachownicowy - zamierzaliśmy udać się w podróż śladami Związku Tajemniczej Szachownicy. Zatem do wozów Szanowni Państwo! Przygoda czeka! Wolnym tempem kawalkada aut ruszyła w stronę Chojny. Po kilku kilometrach zza zakrętu wyłonił się nam niewielki kościółek, na portalu którego miała znajdować się pierwsza szachownica na naszej drodze.
Zatrzymaliśmy auta i z wypiekami na twarzy udaliśmy się zwiedzić kościółek w Dolsku, ale przede wszystkim chcieliśmy wejść na jego wieżę. Zgodnie z książkowym opisem, bez trudu odnaleźliśmy szachownicę, nie była co prawda idealnie widoczna ale frajda z tego, że w ogóle jest, była duża. Nie obyło się oczywiście bez pamiątkowych zdjęć.


Obrazek
Kościół w Dolsku
fot. Konfiturek

Po krótkiej sesji fotograficznej spojrzeliśmy w górę. To właśnie tam był cel naszej wycieczki! Chwila napięcia i bocznymi drzwiami gęsiego weszliśmy do niewielkiego, kamiennego korytarzyka. Zapanowały egipskie ciemności zatem należało użyć wcześniej zakupionych latarek elektrycznych. W ich świetle kierowaliśmy się do miejsca, w którym osy pogryzły Prezesa Kuryłłę! Było niemalże tak jak przedstawił to nam Nienacki! Znów poczuliśmy, że świat rzeczywisty w tym właśnie miejscu i czasie miesza się z literacką fikcją, i że to właśnie my jesteśmy owym Związkiem Tajemniczej Szachownicy.

Obrazek
To tu Kuryłłę zaatakowały osy
fot. Konfiturek

Po zejściu z cierpliwością czekaliśmy na powrót wszystkich, którzy zawędrowali na kościelną wieżę. Casus Kurylły u nas nie miał prawa się zdarzyć!
W oczekiwaniu na resztę towarzystwa Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewiórka czyli Mateusz, Bartek i Dominik oraz Kasia - Renata odgrywali scenki z Księgi Strachów i skakali po trawie ruchem konika szachowego.
Jeszcze tylko odczytanie przez johny’ego odpowiednich fragmentów książki i w związku z bardzo szybko mijającym czasem należało udać się w dalszą drogę...



Rozdział 10 - Yvonne
Chojna

Będąc jeszcze pod wrażeniem pierwszej wypatrzonej, dotkniętej i uwiecznionej na zdjęciach szachownicy w Dolsku, tuż po uwolnieniu pokąsanego Kuryłły z wieży kościoła oraz po odegraniu scenki polegającej na naśladowaniu harcerzy i Kasi skaczących ruchem konika szachowego, ruszyliśmy w drogę do następnego celu naszej podróży, jaką była miejscowość Chojna. Warto wspomnieć tutaj o dyskusji, jaka wywiązała się w jednym z wehikułów na temat odmiany nazwy tejże miejscowości - mianowicie rozważaliśmy, czy poprawną wersją jest "jedziemy do Chojny" - jak to piszą w przewodnikach, czy też odmiana poprawna gramatycznie "jedziemy do Chojnej"? Jak widać, Forowiczom nieobojętna jest czystość i poprawność mowy ojczystej, co zauważyliśmy z ogromnym zadowoleniem. Zaparkowaliśmy nasze wehikuły na parkingu przy placu ratuszowym. Kiedy wysiedliśmy, od razu zachwycił nas wspaniały widok: po lewej stronie ciekawy i ładny architektonicznie budynek ratusza, a po prawej stronie cel naszej wycieczki: Kościół Mariacki, bez szachownicy wprawdzie, ale jakże piękny, majestatyczny i działający na wyobraźnię.

Obrazek
Kościół w Chojnie
fot. Konfiturek

Urzekła nas ta budowla i długą chwilę smakowaliśmy ten widok, po czym weszliśmy do środka, aby tak samo dać się uwieść wnętrzu. Niestety, okazało się one puste i surowe. Co prawda udało nam się wypatrzyć w surowym wnętrzu ciekawe samochodzikowe elementy, jak chociażby masywną chrzcielnicę, którą niektórzy z nas próbowali przesunąć, aby odkryć zamaskowane wejście do podziemi, ale bez skutku... Co nie znaczy, że ich tam nie ma... Być może kiedyś uda się komuś tego dokonać i spenetrować podziemia... Kto wie...
Ale wracajmy do naszej wycieczki. Z kruchty kościoła boczne wejście prowadziło na wysoką wieżę, z której podziwiać można wspaniały widok na okolicę. Nie oparliśmy się pokusie ujrzenia tego widoku na własne oczy i wspięliśmy się na wieżę. Niektórzy zdołali nawet policzyć ilość schodów - jest ich dokładnie 253.


Obrazek
Chojna - widok z wieży Kościoła
fot. Konfiturek

Kiedy zeszliśmy z wieży, promienie słońca popieściły nas takim blaskiem i ciepłem, że natychmiast urządziliśmy pierwszy piknik na trawniku przy kościele - było błogo i spokojnie; dzieci chrupały ciastka, a dorośli wystawili twarze do słońca. Po krótkim leniuchowaniu nastąpił pierwszy podział grupy zlotowiczów na dwie podgrupy. Jedna podgrupa udała się do włoskiej restauracjo-kawiarnio-lodziarni, aby zadbać o swoje podniebienie i nasycić żołądki różnymi frykasami delektując się nimi w lokalowym ogródku; druga natomiast udała się na spacer, którego zwieńczeniem miało być, śladem harcerzy z "Księgi strachów", złożenie pokłonu "prasłowiańskiemu bóstwu" - platanowi, który swą sylwetką przywiódł nam na myśl staropolskie bory, szumiące, nieprzebyte i tajemnicze. A trzeba przyznać, że jest ów platan naprawdę imponujący i piękny, a także, co ciekawe dla wszystkich miłośników przygód - posiada z boku wielką dziuplę, której wejście zachęca jakby do zagłębienia się w nią i odkrycia nieznanej "platanowej" krainy...
Ale czas już wrócić do rzeczywistości i ruszać w dalszą drogę, ponieważ za zakrętem czeka na nas kolejna przygoda... A więc żegnamy się z tą uroczą miejscowością i ruszamy dalej...
Ostatnio zmieniony 28 cze 2018, 20:48 przez Czesio1, łącznie zmieniany 10 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16377
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 385 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

Rozdział 11 - Konfiturek
Czachów, Lubiechów Górny
Do kościoła p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej w Czachowie dotarliśmy około południa. Chyba nikt nie spodziewał się tak do końca, jakie niespodzianki kryje ta budowla. Kościół powstał w drugiej połowie XIII wieku, później był rozbudowywany (najprawdopodobniej w XVI w.). Nie ominęły go także zniszczenia wojenne. ślady tych zmian można z łatwością zauważyć analizując strukturę jego murów.
Przyglądając się mu z zewnątrz, nie sposób też nie zwrócić uwagi na schludne otoczenie. Rejon budowli otoczony jest kamiennym murem, w którym znajdują się dwa wejścia - bramka od strony wschodniej oraz furta od północy. Cały teren pokrywa zadbany trawnik, który swą świeżością i zapachem niejedną osobę skusił do kontemplacji bryły budowli z pozycji horyzontalnej.


Obrazek
Kościół w Czachowie
fot. Czesio1

Dzięki uprzejmości ks. proboszcza Zbigniewa Stachnika, który przyszedł nam na spotkanie wraz ze swoim "czworonożnym wikarym" mogliśmy w pełni docenić uroki tego miejsca. Bo, o ile zewnętrzna struktura i otoczenie budowli bardzo nas zachwyciło, o tyle widok wnętrza dosłownie zaparł dech w piersiach. Już po kilku sekundach wewnątrz zdajemy sobie sprawę, że jest to miejsce szczególne - inne od setek mu podobnych. A to za sprawą niesamowitych polichromii - podobno jednych z najstarszych na terenie Polski. Historia ich powstania, ich tematyka oraz autorstwo okryte są tajemnicą. Uczeni badający rysunki stwierdzili, że powstały prawdopodobnie w XIV w. Co ciekawe - do ich stworzenia użyto wyłącznie pięciu kolorów farb: czerwonej, czarnej, niebieskiej, brązowej i żółtej.
Tematyka malowideł jest tak różnorodna, że ciężko dopatrzeć się tu jakiejś głębszej wizji artystycznej. Całość sprawia wrażenie, jakby świątynie wzięło w posiadanie dziecko wyposażone w pudełko kredek.
Poszczególne rysunki wydają się przedstawiać głównie ludzkie grzechy. Widzimy więc postać z kielichem w dłoni (symbol pijaństwa), rycerza z mieczem (zabójcę) oraz człowieka z gigantycznymi nożycami przy uchu - najprawdopodobniej symbolizującego złodzieja (w średniowieczu za kradzież karano obcięciem ucha). Widzimy też dwie panny - jedna jest symbolem próżności, druga - pobożności (chyba jedyna postać ukazująca pozytywne cechy człowieka). Całości dopełniają symbole krzyży oraz rzucający się w oczy wizerunek orła z rozpostartymi skrzydłami. Spośród wszystkich elementów "malowideł dekoracyjnych" naszą największą uwagę przykuły dwa: kareta przypominająca wehikuł (namalowana na prawej ścianie, niedaleko ołtarza) oraz SZACHOWNICA znajdująca się w narożniku prawej nawy, tuż przy łuku oddzielającym prezbiterium od głównej części budynku. Na co dzień szachownica jest trudno dostępna, gdyż skrzętnie schowana jest za stojącym w tym miejscu kilkumetrowym krzyżem i parawanem. Symbolowi szachownicy towarzyszy postać diabła - chyba największa spośród wszystkich, które mieliśmy okazję podziwiać w całej okolicy.


Obrazek
Szachownica w Czachowie
fot. Konfiturek

Polichromie odkryto dopiero w 1979 roku. Stało się to za sprawą ówczesnego konserwatora zabytków, pana Stefana Wójcika. Przez setki lat kryły się one pod kilkoma warstwami farby.
Innym skarbem kościoła, mniej rzucającym się w oczy, ale wartym odnotowania, są XVIII-wieczne organy, wykonane przez Joachima Wagnera (1690-1749), określanego jako brandenburski Silbermann. Niestety, stan techniczny budynku nie pozwolił wszystkim na bliższe zapoznanie się z tym wyjątkowym instrumentem.
Jako, że program zwiedzania był dość napięty, już po dwudziestu minutach musieliśmy opuścić Czachów i udaliśmy się w kierunku Lubiechowa Górnego, gdzie znajduje się kolejny kościół "spod znaku szachownicy" - XIII-wieczny Kościół św. Józefa Robotnika.

Około godziny 13:00 byliśmy już w Lubiechowie. Nie udało nam się, niestety, zwiedzić wnętrza obiektu. Na szczęście najbardziej interesujący nas element architektoniczny znajduje się na zewnętrznej fasadzie kościoła, a konkretnie po lewej stronie portalu wejściowego. Jest to chyba najlepiej zachowana szachownica w całym regionie. Nie było innej możliwości - musieliśmy w tym miejscu zrobić foto "grupówkę".


Obrazek
Zlotowicze przed Kościołem z szachownicą
w Lubiechowie Górnym

fot. Konfiturek

Poza samą budowlą, uwagę naszą przykuły m.in. złożone wzdłuż muru otaczającego teren wokół kościoła, kamienne nagrobki w kształcie "krzyża żelaznego" - zebrane zapewne z najbliższych okolic. Pochodzą głównie z okresu I wojny światowej i, oprócz nazwisk i dat, figurują na nich "egzotyczne" już dzisiaj funkcje pełnione przez żołnierzy, jak np. "musketier".
Jako, że nie było możliwości dogłębniejszego zbadania budowli, już po około dziesięciu minutach wsiedliśmy do wehikułów, które poniosły nas w kierunku Cedyni i kolejnej atrakcji na trasie naszej wędrówki, czyli Góry Czcibora.



Rozdział 12 - Karen
Góra Czcibora
Wreszcie dotarliśmy i na Górę Czcibora, która wznosi się na wysokość 54,5 m n.p.m. Na jej szczyt prowadzą 270-stopniowe, strome, kamienne schody. Nie przeszkodziły one dzieciom oraz kilku forowym panom, w składzie Czesio1, Jestem Gienek i johny, w zorganizowaniu sobie wyścigów do pomnika upamiętniającego zwycięską bitwę pod Cedynią, stoczoną w 972r przez Mieszka I i jego brata Czcibora z wojskami margrabiego Hodona. Tym bardziej, że zwycięzcy biegów mieli zostać nagrodzeni nagrodami niespodziankami w ramach zabawy konkursowej organizowanej w czasie całego zlotu przez Szarą Sowę. Dzieci dzielnie ruszyły do przodu. Wraz z wysokością opadały z sił, ale nie dawały tego po sobie poznać. Pierwszy do celu dotarł Mateusz, syn johny'ego, za nim dwójka pociech Beaty: Bartek i Dominik, a na końcu Kasia-Renatka, która widząc, że nie ma żadnych szans z chłopakami, w połowie drogi zrezygnowała z biegu i bez pośpiechu, podziwiając widoczki, pięła się do góry.
Z panów najlepszą kondycją wykazał się nasz Ojciec Prowadzący - Czesio1, który daleko w tyle zostawił swoich "przeciwników".


Obrazek
A teraz biegiem na Górę Czcibora
fot. Konfiturek

Kiedy reszta forowiczów dotarła na szczyt, przyszła pora na odczytanie odpowiedniego fragmentu z książki, co też pięknie uczynił Nietajenko. Następnie wszyscy razem pozowaliśmy do zdjęć misi i Konfiturka oraz zachwycaliśmy się zapierającą dech w piersi panoramą doliny Odry.

Obrazek
Panorama doliny Odry z Góry Czcibora
fot. Konfiturek

Po skończonej sesji zdjęciowej i chwili oddechu, upojeni widokami, udaliśmy się w drogę powrotną. Nie wróciliśmy jednak schodami, a wybraliśmy się na przełaj, zahaczając o pobliski fragment średniowiecznej osady, gdzie nasi fotoreporterzy mieli znowu pole do popisu.
Tym akcentem zakończyliśmy przygodę na Górze Czcibora i ruszyliśmy dalej żądni nowych wrażeń.



Rozdział 13 - misia
Zwiedzanie Morynia
Zaraz jak tylko zjechaliśmy z Góry Czcibora mieliśmy zaplanowane na godz.18.00. zwiedzanie Morynia wraz z bardzo miłym i sympatycznym już z wyglądu przewodnikiem. Okazał się nim być młodzieniec imieniem Patryk i nazwiskiem skądinąd bardzo znanym Matejko, uczeń V klasy tutejszej szkoły podstawowej, który okazał się prawdziwym ekspertem w dziedzinie wszystkich atrakcji Morynia. Patryk jest chyba dość znany w okolicy z uwagi na liczne prelekcje na temat fauny epoki lodowcowej. Nietrudno znaleźć informacje na jego temat w internecie, z czego miasto i sam Patryk pewnie są bardzo dumni ;)
Stawił się u nas punktualnie, ale z uwagi na nieobecność części keszowców, którzy tym razem przygotowywali dla nas atrakcje na wieczór następny, musieliśmy trochę na nich poczekać, więc w tym czasie zorganizowaliśmy zabawę dla dzieci, czyli naszych czterech najmłodszych uczestników zlotu: Kasi (Renaty, córki Karen), Sokolego Oka i Wiewiórki (Bartka i Dominika, synów Beaty) oraz Wilhelma Tella (Mateusza, syna johnego). Do gry zostali wciągnięci emes i misia oraz sama Beata, która włożyła najwięcej trudu w przygotowanie tej zabawy. Było przygotowanych kilka miejsc ze skrytkami na pisemne informacje na temat ukrytego skarbu i drogi do odnalezienia go. Cała akcja działa się w przyschroniskowym ogródku jordanowskim. Droga do skarbu nie była łatwa, trzeba było wykazać się umiejętnością stania na głowie, opowiedzeniem legendy o pechowej trzynastce, znajomością kierunków świata a także matematyką. W końcu trud został nagrodzony, ostatecznie skarb odnalazł Wiewiórka i jako najstarszy dokonał sprawiedliwego podziału „słodkiego łupu” na cztery równe części.
Kto nie był w Moryniu powinien najpierw zabrać się za to miasto „z góry”, czyli obejrzeć zdjęcia lotnicze, które doskonale obrazują co takiego ciekawego jest w tym miejscu nad jeziorem Morzycko. Tak, tak, zachowane prawie w całości mury obronne cudownie otaczają niewielki obszar zabudowań miejskich zamieszkałych zaledwie przez około 1 600 mieszkańców. I właśnie od tych murów miejskich zaczęliśmy zwiedzanie i bramą od strony schroniska udaliśmy się wprost na Rynek Główny, gdzie od roku na odnowionej powierzchni znajduje się fontanna z Rakiem, charakterystycznym obiektem tutejszej legendy.
Dokładnie rok wcześniej, w maju 2012 roku miało miejsce otwarcie Geoparku, czyli projektu związanego z rozbudową miejsc atrakcyjnych turystycznie w miejscowościach Ziethen i Moryń dla intensywnego wykorzystania turystycznego interesujących krajobrazów ukształtowanych przez lodowiec po obu stronach Odry (Geopark Kraina Lodowca nad Odrą)” dofinansowanego z funduszy UE. W wyniku tych działań został zrewitalizowany rynek, powstało Regionalne Biuro Projektu wraz z Informacją Turystyczną, gdzie pracuje „nasz” Pan Adam, zostało wyremontowane „nasze” schronisko, w biurze Geoparku zaistniała stała ekspozycja epoki lodowcowej, nad jeziorem powstała ścieżka pieszo-rowerowa, tzw. Promenada Wielkiego Raka, ścieżka dydaktyczna „Aleja Gwiazd Plejstocenu”, Amfiteatr i Kamienny Ogród.
I po tych wszystkich atrakcjach oprowadzał nas „nasz” przewodnik Patryk. Wykazywał się niebywałą wiedzą na temat fauny ery lodowcowej, na alei gwiazd zatrzymywaliśmy się przy każdej i słuchaliśmy o zwierzakach tamtych czasów. Przed wejściem do parku stoją dwie imitacje mamutów włochatych: mamy Geosi i synka Morynka, aktualne dwie maskotki Morynia.


Obrazek
Geosia z synkiem Morynkiem
fot. Konfiturek

Na wyremontowanym molo zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie w promieniach zachodzącego słońca i udaliśmy się do Kościoła św. Ducha, gdzie nie od razu znaleźliśmy szachownicę na jego zewnętrznym rogu. Jest ona dosyć niewyraźna, ale jest i utwierdziła nas w słuszności przebywania na Pojezierzu Myśliborskim. Mieliśmy również okazję zajrzeć do środka i wysłuchać prelekcji młodego Patryka.

Obrazek
Nasz przewodnik Patryk
fot. Konfiturek

Po opuszczeniu kościoła ekipa „wiadomo jaka” od razu podjęła kesza ze wschodniej ściany muru kościelnego, co zostało uwiecznione i zainteresowało także „nieskażonych” członków naszego zlotu ;)
Po tak interesującej wycieczce udaliśmy się do „domu”, czyli naszego schroniska, gdzie oczekiwaliśmy na zmrok, aby udać się z płaskimi latarkami na dalsze nocne poszukiwanie przygody.



Rozdział 14 - Aldona
Nocne podchody
I nadszedł ciemny wieczór. Dawno już było po zachodzie słońca kiedy Milady wraz z Nietajenką zwołali wszystkich Forowiczów przed Schronisko, w celu objaśnienia regulaminu zabawy nocnej o kryptonimie Nocna Gra Miejska, czyli podchody.
Nie było to łatwe, wszak każdy ze swoją przekorną osobowością i indywidualnością akurat był zupełnie w innym miejscu niż powinien. Część jeszcze przy ognisku, niektórzy w pokojach inni w kuchni, niby wszyscy blisko, ale żeby wszystkich poskładać w jedną grupę okazało się nie lada wyzwaniem. Milady dwoiła się i troiła, aby przywołać niesforną sforę do porządku.
W między czasie Aldona udzielała Wieni porad kulinarnych co do ilości kiełbasek i chlebka, które to miały oczekiwać na nią po powrocie z zabawy miejskiej. Wienia, która wraz z Czesiem i TomaszemK została przy ognisku, aby podtrzymywać ogień do powrotu rozjuszonej braci, chętnie zgodziła się na propozycje wygłodniałej Aldonki, gdyż w ten sposób chociaż przez chwilę mogła sobie odpocząć oraz poczytać Księgę Strachów przy świetle ogniska i rozgwieżdżonego nieba.
Milady przeczytała w końcu pierwszą wskazówkę i tłum ruszył w kierunku murów miejskich Morynia.


Obrazek
Ostatnie wskazówki Milady
fot. Unieski

Aldona wraz z Gienkiem ruszyli biegiem, według wskazówek, w kierunku bluszcza na murze. Zewsząd słychać było głosy – w bluszczu, w bluszczu, szukaj w bluszczu. Nie, nie tu, wyżej, niżej, obok! Przepychanki, piski, nawoływania. I nagle krzyk Kasi – Jest! Znaleziony! Kasia wraz z Karen odnalazły pierwszą skrytkę. Wszyscy ruszyli ku szczęściarkom a Kasia tymczasem wydobyła z pojemnika kolejna wskazówkę. I znowu horda ruszyła, tym razem na poszukiwanie dużego A przy pomniku dr. Kocha. Kolejnym odkrywcą został emes.
Nietajenko, widząc jak Jacek się kręci i nie znajduje rozwiązania kolejnej zagadki, udzielał wszystkim porad i wsparcia, co zaowocowało znalezieniem trzeciej skrytki przez Gienka koło restauracji Pod Rakiem. Wszyscy niebywale rozochoceni, roześmiani i radośni do odnalezienia czwartego schowka nabrali nowych sił a dzieciom odszedł sen i jakiekolwiek zmęczenie. Zabawa się dopiero rozkręcała.
Kryjówka w bratkach zdumiała wszystkich a odnaleziona została przez Kasię i Mateusza równocześnie. Berta szukała mamutów a emes spoglądał na raka. Gienek grzebał pod tablicą. Aldona chciała wejść do Ratusza a Unieskiemu zabrakło miejsca na przeszukiwania więc usiadł na ławce i razem ze Zbychowcem przyglądali się baraszkującym Forowiczom.
Kolejna wskazówka z czwartej skrytki – kościół i dwa kierunki. Który wybrać, żeby iść dobrym tropem – zastanawiał się Szara Sowa i poszedł w drugą stronę dając fory młodzieży. Okazało się jednak, że to on poszedł w kierunku właściwym. Jednakże chwila zawahania zdecydowała o tym, że to Mateusz górą chociaż tuż za nim była już Kasia.
Nietajenko z Milady pilnie przypatrywali się grzebiącym w każdym zakamarku poszukiwaczom. Nasz uśmiech był zarazem ich uśmiechem i ich radością.
Następna skrytka – Czarci Głaz. Serce wszystkim mocniej zabiło. Misia przyspieszyła kroku, Jacek, DeMolay i Nitka oraz Konfiturek zamykali naszą rozpiechrzłą gromadę, żeby nikt się nigdzie nie zapodział i nie zgubił.
Aldona grzebała pod kamykami, w ziemi i za tablicą a skrytkę zlokalizowała Kasia.
Najlepsze dopiero miało nadejść. Wszyscy włączyli latarki (w tym kultowe płaskie) i grupa pomaszerowała do Zamkowej Góry (z XIV wieku). Droga nie była łatwa, brzeg jeziora w niektórych miejscach prawie wdzierał się na ścieżkę, mijaliśmy bagniste i podmokłe tereny. Tylko księżyc i latarki oświecały nam drogę. Szliśmy chwilę w milczeniu i skupieniu, żeby potem ze zdwojoną siłą przywołać wszystkie emocje i dać im upust w głośnych rozmowach niejednokrotnie przekrzykując się. Johny wraz z Mateuszem wprost już nie mogli się doczekać finałowej skrytki. Unieskiemu zaświtała myśl, że tym razem on będzie pierwszy. Ale nie zmienił kroku tylko bacznie przyglądał się murom. Oczom wszystkich ukazały się niesamowite, spowite tajemniczością i historią ruiny murów zamkowych. A w nich schowana przez Milady i Nietajenkę prawdziwa niespodzianka. Do murów przydreptała jako pierwsza Misia, niestety nie mogła sięgnąć tak wysoko do wypatrzonego wcześniej otworu więc wyręczył ją Johny z Mateuszem i to oni dokonali odkrycia ostatniej, finałowej skrytki.


Obrazek
Skarb odnaleziony!!
fot. Unieski

Chwila podniosłego nastroju, ciszy, szelestu liści pod nogami, bicia serc w oczekiwaniu i na koniec wiwaty i okrzyki i race kolorowe i huki wystrzału i... prawdziwe łuski ukryte w murze!!!! Skarb! Każdy otrzymał na pamiątkę właśnie taką łuskę na łańcuszku z kółeczkiem. W międzyczasie okazało się, że po drodze do naszej grupy dołączył się nie kto inny, jak złoty medalista olimpijski w wioślarstwie z Pekinu Marek Kolbowicz, który aktualnie jest współdzierżawcą ośrodka wypoczynkowego na terenie którego znajdują się ruiny zamku. Na koniec Jacek, fajerwerkami z pistoletu uczcił pomyślne odnalezienie skarbu. Trzymając łuskę w dłoni z uśmiechem zagłębiliśmy się w ścieżkę leśną aby powrócić do schroniska do czekających tam na nas przy ognisku Wieni, Czesia i Tomaszka.


Rozdział 15 - Nietajenko
Góra zamkowa w Moryniu
Powitaliśmy nowy dzień w świetnych humorach, co nie jest znowu takie niezwykłe, bo przecież dobry humor to jeden z filarów naszego forum. Każdy miał jeszcze w pamięci nocną wyprawę do powieściowych ruin zamkowych, którą poprzedził trud kilkukilometrowej pieszej wędrówki w ramach forowej gry terenowej. Dzień jednak miał przynieść moc nowych atrakcji, a pierwszą z nich było poznanie za dnia tego co było nam dane poznać nocą a więc miejsce dramatycznych wydarzeń, w których to powieściowy Sebastian padł ofiarą czynu z użyciem broni palnej tj. ruin zamku moryńskiego. Dokonaliśmy porannej toalety każdy jak potrafił najlepiej, popełniliśmy śniadanko tudzież kawkę i ruszyliśmy wehikułami w stronę półwyspu z ruinami. Szara Sowa i Jacek przed wyjazdem sprokurowali jeszcze niespodziankę w postaci kapsuły czasu wykonanej z butelki po winku zamkniętej korkiem, którą mieliśmy zakopać w ruinach.

Obrazek
Kapsuła czasu
fot. Konfiturek

Drogę, odartą już z magii nocy i nocnych wyziewów z mokradeł otaczających półwysep, przebyliśmy bardzo szybko. Zaparkowaliśmy na parkingu ośrodka wypoczynkowego terenem obejmującego również ten fragment, który leżał w strefie naszych zainteresowań. Jako że znaliśmy już drogę (niektórzy przebyli ją w czasie zlotu wielokrotnie) niebawem znaleźliśmy się u szczytu kamiennych schodków prowadzących przez starą suchą fosę do bramy zamkowej, a raczej tego co z niej zostało, tj. fragmentów ościeży w murze wznoszącym się na wysokość czterech metrów, po lewej i po prawej stronie, ze szczerbą wąskiego przejścia, nie zamkniętego u góry. Z ruin niewiele zostało, obszar niegdysiejszego zamku porastają wiekowe dęby, klony i buki otoczone odziomkami resztek murów. Wzgórze zamkowe otacza zarośnięta sucha fosa. To w tej właśnie fosie Fryderyk strzelał z pistoletu gazowego do jamnika Kasi i to w tej fosie znaleziona została tulejka łuski pistoletowej (zupełnie jak wczorajszego dnia).
Po oględzinach zrujnowanych resztek budowli, wykonaniu serii fotografii, zarówno przez naszych nadwornych forowych fotografów misi i Konfiturka, jak i innych forowiczów uzbrojonych w odpowiedni sprzęt, po zakopaniu naszej kapsuły czasu i zapisaniu koordynatów miejsca zakopania ruszyliśmy „tylnym” wejściem w stronę plaży tj. miejsca, gdzie obozowiskiem rozłożyli się członkowie powieściowego Związku Tajemniczej Szachownicy. Słońce pięknie nam przyświecało więc rozłożyliśmy się na drewnianym molo i oddaliśmy się błogiemu nic nierobieniu. Było wprost sielsko i anielsko. Z jackowej Galaxy S3 płynął do naszych uszu dźwięczny głos Wojtka Malajkata odczytującego stosowne do miejsca akapity powieści. Oddaliśmy się bez reszty magii prozy Nienackiego. Każdy z nas jakby przeniósł się w czasie i stał się uczestnikiem zdarzeń, co prawda fikcyjnych ale jakże sugestywnych.


Obrazek
Relaks na drewnianym molo przy dźwiękach
"Księgi strachów"

fot. Konfiturek

Wszyscy bez wyjątku pod przymkniętymi powiekami widzieliśmy rzekomą śmierć Sebastiana i jego cudowne „zmartwychwstanie”, uśmiechaliśmy się do dialogów bohaterów żalących się nad biednym losem pieska, sekundowaliśmy Tomaszowi w pościgu za uciekającym postrachem wrocławskiej gastronomii, panem Kuryłło i wreszcie cieszyliśmy się z triumfu Pana Samochodzika nad współgoniącym również amfibią Fryderykiem. Czas jednak płynął nieubłaganie i wszystko co dobre szybko się kończy. Następną atrakcją zlotu forowego było miasteczko Myślibórz. Rzuciwszy ostatnie tęskne spojrzenie na Jezioro Morzycko skąpane w przedpołudniowym wiosennym słońcu skierowaliśmy się do wehikułów by ponownie ruszyć szlakiem wielkiej przygody. Następną atrakcją zlotu forowego był Chełm Dolny a następnie miasteczko Myślibórz.


Rozdział 16 - Zbychowiec
Chełm Dolny
Do Chełma Dolnego przyjechaliśmy skąpani w promieniach słońca i w doskonałych humorach. Pogoda miała nam dopisywać znakomicie już do samego końca zjazdu. Cicha wioska, położony nieco na uboczu w sąsiedztwie lasu kościół wraz przyległym do niego cmentarzykiem, lapidarium i mauzoleum, stanowiły cieszący oczy i duszę widok. Najpierw oczywiście pobiegliśmy na zwiady wokół kościoła. Ta XIII-wieczna budowla wspaniale się prezentuje na tle zieleni otaczającego lasu. Niestety, nie znaleźliśmy na portalu żadnych szachownic, chociaż niektórzy zlotowicze dopatrywali się jej w paru miejscach. Do środka też nie udało się dostać ponieważ brama była zamknięta na trzy spusty i dobrze zabezpieczona, nie było też żadnych szczelin przez które możnaby wsunąć Nietajenkę.

Obrazek
Kościół w Chełmie Dolnym
fot. Konfiturek

Prawdziwym gwoździem programu była oczywiście stojąca nieopodal kościoła kaplica grobowa rodu von Treskow. Gdy przeszliśmy przez bramę dzielącą ją od terenu kościoła, widok mauzoleum zaparł nam dech w piersiach. Było coś niezwykle urokliwego w tej małej, opuszczonej kapliczce skrytej w cieniu drzew. I ta myśl że to być może tutaj znalazł Nienacki inspirację do Księgi Strachów... W środku zastaliśmy ślady bytności człowieka muzykalnego - stał tam stół ze sprzętem grającym.

Obrazek
Kaplica obok Kościoła w Chełmie Dolnym
fot. Konfiturek

Czyżby jakieś romantyczne dusze kontemplowały tam przemijalność ludzkiego życia przy lampce wina jabłkowego i nieskomplikowanej muzyce? Kapliczkę zbudowano z cegły w XIX wieku. Kiedyś spoczywało w niej ciało Henninga von Tresckow, niedoszłego zamachowca, który planował usunąć Hitlera podczas jego wizyty na Wilczym Szańcu. Zamach, rzecz jasna, nie doszedł do skutku, Henning popełnił samobójstwo lecz zrobił to tak, aby upozorować śmierć z ręki partyzantów. Dlatego na początku pochowano go w kapliczce z wojskowymi honorami. Taki oto psikus spłatał Henning fuhrerowi.. oczywiście potem prawda wyszła na jaw i wódz się oburzył, ale to już inna historia.
Przechadzając się wokół kościoła i kapliczki zauważyliśmy również przepiękne lapidarium utworzone z reliktów nagrobków z pobliskiego cmentarza ewangelickiego. Wrażenie nierealności całej tej okolicy jeszcze się pogłębiło. Rozłożyliśmy się na murku przykościelnym w pobliżu lapidarium i pogrążyli w zadumie pławiąc się leniwie w promieniach słońca. Potem, odczekawszy dłuższą chwilę w tej błogiej bezczynności, niespiesznie zaczęliśmy się zbierać w dalszą drogę. Jedną tylko rzecz przeoczyliśmy podczas naszej wizyty. Gdy odjeżdzaliśmy, w dali widzieliśmy przebijającą się przez las dziwną białą strukturę, jakby górę ale nienaturalnie ukształtowaną. Dopiero później okazało się, że była to kopalnia kruszywa i gdybyśmy przeszli parę kroków w tamtym kierunku, zobaczylibyśmy widoki iście księżycowe, albo wręcz marsjańskie.



Rozdział 17 - TomaszK
Myślibórz, Trzcińsko Zdrój
W godzinach wczesno-popołudniowych nasza kawalkada dotarła do Myśliborza. Zwiedzanie miasta postanowiliśmy zacząć od obiadu, ale tu napotkaliśmy na pierwsze trudności. W pierwszej restauracji do której weszliśmy, nasza 20-osobowa grupa wywołała konsternację - kucharz nie był przygotowany na tak dużą liczbę gości. Kiedy poszliśmy poszukać innej jadłodajni, wystąpiły pierwsze straty w ludziach, zaczął się smutny czas wyjazdów. Po pożegnaniach na ulicy opuścili nas Szara Sowa i Yvonne z chłopcami, a wkrótce dołączyli do nich Aldona, Milady, Czesio i Unieski. Następną atrakcją zlotu forowego był Chełm Dolny a następnie miasteczko Myślibórz.
W okrojonym składzie znaleźliśmy wreszcie przytulną pizzerię, ale na realizację zamówienia musieliśmy czekać ponad godzinę. Jedzenie było co prawda dobre, ale myśliborska gastronomia srodze nam podpadła. Straciliśmy nawet chęć do szukania szachownicy na miejscowym kościele, a mury miejskie okazały się mniej imponujące od murów Morynia.


Obrazek
Mury miejskie w Myśliborzu
fot. Konfiturek

W drodze powrotnej do Morynia, wstąpiliśmy jeszcze go Trzcińska-Zdrój, małego sennego miasteczka z zabytkowym ratuszem stojącym pośrodku zadbanego rynku. Przysiedliśmy w kawiarnianym ogródku, racząc się kawą i lodami, a Karen z Kasią wrzucały monety do fontanny. Na pewno zechcą tu wrócić. Na zakończenie poszliśmy obejrzeć miejscowy kościół i poszukać szachownicy. Kościół XIII-wieczny, z kamienia granitowego, z wyraźnymi późniejszymi przebudowami, okazał się niestety niedostępny. Właśnie trwała uroczystość zaślubin i oszczędziliśmy gościom weselnym widoku gromady zapaleńców pilnie przyglądających się ścianom.

Obrazek
Kościół w Trzcińsku-Zdrój
fot. Konfiturek

Pozachwycaliśmy się tylko ogromnym kapeluszem Pani Młodej i zrobiliśmy sobie serię pamiątkowych zdjęć. Na zakończenie poszliśmy jeszcze nad jezioro (Trzcińsko podobnie jak Moryń położone jest na brzegu jeziora) i po pożegnaniu się z Konfiturkiem i Gienkiem, pojechaliśmy dalej. Nie zwiedzaliśmy co prawda zabytkowych murów ale przejeżdżaliśmy przez dwie imponujące, średniowieczne bramy – Myśliborską przy wjeździe i Chojeńską przy wyjeździe.


Rozdział 18 - TomaszK
Gądno
Wracając z Trzcińska postanowiliśmy odwiedzić kemping odkryty wcześniej przez Szarą Sowę i Jacka, położony na przeciwległym brzegu Jeziora Morzycko, w miejscowości Gądno. Mocno zredukowaną już kawalkadą (trzy samochody i motor) wjechaliśmy za bramę, budząc zainteresowanie nielicznych rozleniwionych gości. Ośrodek rzeczywiście sięga swoimi korzeniami głębokiego peerelu, na co wskazywały stare domy letniskowe, osobny budyneczek z toaletami i prysznicami oraz brak reklam i innych przejawów kapitalizmu. Małżeństwo dzierżawiące kemping (podobno od miesiąca) sterroryzowane tyradą Jacka o Nienackim, Panu Samochodziku i księdze Strachów, zgodziło się zaprowadzić nas do najstarszych domków. Podążając za gospodarzem, któremu szybko udzielił się nasz entuzjazm, przeszliśmy obok większych budyneczków z małą werandą aż dotarliśmy do przedostatniego w szeregu, nieużywanego chyba od lat. Był to malutki domek z dwoma oknami, z drewnianą barierką przy wejściu i firankami w oknach.

Obrazek
Domek letniskowy w Gądnie
fot. misia

Po otwarciu przez gospodarza drzwi, wepchnęliśmy się prawie wszyscy naraz… i cofnęliśmy się w czasie o 30 lat. Ciemne wnętrze, charakterystyczny zapach płyty pilśniowej, radio „ślązak” na półeczce, malutkie leżanki – wszystko żywcem przeniesione z czasów wczesnego Gierka albo nawet Gomółki. Widząc naszą euforię, gospodarz zaproponował jeszcze wizytę w budynku stołówki, zamkniętym na głucho i nie używanym od lat. Duży, parterowy budynek z białej cegły (to już na pewno lata 60-te), z oknami zasłoniętymi dyktą, składa z się z jednej dużej jadalni i kilku mniejszych pomieszczeń kuchennych. Z reliktów peerelu, zauważyliśmy na ścianie jadalni tabliczkę „stolik służbowy”, a w pomieszczeniu magazynu żywności zakratowane okno.

Obrazek
Stołówka w Gądnie
fot. misia

Usiedliśmy przed domkiem Pana Samochodzika aby wysłuchać odnośnego fragmentu prozy Zbigniewa Nienackiego, zaprosiwszy uprzednio sympatyczne starsze małżeństwo ze stojącej obok przyczepy kempingowej, które z zainteresowaniem przyglądało się naszym zachwytom nad zupełnie zwyczajnym domkiem. Aby dopełnić wizyty w historycznym miejscu, zeszliśmy nad jezioro, gdzie znajdowała się malutka, piaszczysta plaża, dokładnie taka jak opisana w książce, a także ciekawostka – obmurowane źródełko z płaskorzeźbą wędkarza, też chyba relikt z czasów peerelu.
Podniosło-sentymentalny nastrój został przerwany przez de_molaeya, który stwierdził, że wizyta w tym miejscu musi zostać dopełniona kąpielą w jeziorze. Przy słabych protestach Nitki i niedowierzaniu innych zlotowiczów, zrzucił z siebie ubranie i zanurzył się w lodowatych odmętach, niepomny na ostrzeżenia Jacka, że jeszcze miesiąc temu fotografował jezioro pokryte krą.
Przy blasku zachodzącego słońca powróciliśmy do samochodów, jednoznacznie przekonani, że to właśnie ten kemping, został uwieczniony przez Mistrza w Księdze Strachów.




Rozdział 19 - Jacekxt

Pożegnanie

Niedzielny poranek przywitał nas słoneczkiem. Nie chciało się wierzyć, że to już ostatni dzień naszego Zlotu . Ale jak mawiał Czesio podczas Zlotu Fromborskiego - „wszystko co dobre kiedyś się kończy”, tak i na Szachownicowy Zlot nadszedł nieubłagalny kres. Po sutym śniadaniu w małej, ale jakże przytulnej kuchni schroniska, zaczęliśmy się pakować. Przed zlotowiczami była daleka droga do domu. Gdy już wehikuły stały gotowe do drogi, przyszedł czas na pożegnanie. Jak zwykle ściskaliśmy się, życząc sobie szybkiego spotkania na następnym Zlocie w Opornej-Tumie. Najbardziej niechętna do rozstania była nasza Karen, która pierwszy raz uczestniczyła w forowym Zlocie, bo rozpłakała się tak rzewnie, że wszystkim się ten stan udzielił i łzy się polały obficie.
Gdy wehikuły nabierały prędkości, mijając znak z przekreślonym napisem MORYń, nie było zlotowicza, który z drżącym sercem by się nie odwrócił w kierunku tego bajkowego średniowiecznego grodu.
Do zobaczenia Moryniu, do zobaczenia Pojezierze Myśliborskie! My tu na pewno wrócimy!


Obrazek
Do zobaczenia wkrótce...
fot. misia
Ostatnio zmieniony 28 cze 2018, 21:04 przez Czesio1, łącznie zmieniany 6 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16377
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 385 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

Postscriptum


Mapka miejsc samochodzikowych na Pojezierzu Myśliborskim


Obrazek

„Księga strachów”
(opis mapki)


1) Gądno (domniemany Jasień)
„Zajrzałem do atlasu samochodowego i zorientowałem się, że droga do Jasienia znajduje się w odległości kilometra. Jest to boczna szosa, pierwsza w prawo.
(…)
Wzdłuż brzegu stało około trzydziestu kolorowych drewnianych domków, a nieco dalej mieścił się podłużny budyneczek świetlicy i stołówki.
Okazało się, że mam trochę szczęścia. Właśnie wczoraj jeden z domków opuścili wczasowicze. Był to przedostatni domek w długim szeregu, najmniejszy i najbrzydszy. Inne miały po dwie izdebki, duże okna, a nawet maleńkie werandy. Mój zaś przypominał ciasny ul z maciupeńkim okienkiem.”


„Położyłem się twarzą w kierunku jeziora. Oparłem brodę na dłoniach i ponad tonią wody patrzyłem w stronę drugiego brzegu, gdzie na tle ciemnej zieleni starych drzew parkowych widniała brunatna sylwetka pałacu Haubitzów. Z tej odległości pałac przypominał sopocki „Grand Hotel”. Wyglądał jak brzydkie pudło zbudowane z brunatnej cegły.”

2) Myślibórz
„Wkrótce przyjechaliśmy do Myśliborza, gdzie zatrzymaliśmy się na krótki czas. Domyślałem się, że doktor pragnął przy okazji wycieczki pokazać chłopcom, a także Hildzie i Fryderykowi, jak bardzo te ziemie związane były z Polską. Wiedziałem, że powinienem mu dopomóc w tym przedsięwzięciu i usłużyć swymi wiadomościami historycznymi.”

3) Chojna
„W Chojnie zatrzymaliśmy się nieco dłużej. Bo też i było tu co oglądać i podziwiać.
Chojna stanowi istny rezerwat średniowiecznych zabytków. Doskonale zachowały się mury miejskie, wały i fosy oraz potężne bramy.
Zwiedziliśmy też ruiny kościoła Mariackiego, bogato dekorowanego, glazurowaną cegłą. I tutaj również nie odkryliśmy tajemniczej szachownicy.”


4) Dolsko
„Słońce przedarło się przez chmury i natychmiast zrobiło się upalnie, a nawet parno. Po kilku kilometrach, za zakrętem drogi, uwidoczniła się przed nami zielona, zwarta kępa drzew. Była to wieś Dolsko. Po lewej stronie na wzgórzu stał otoczony starymi drzewami romański kościółek z XIII wieku.
(…)
Pierwszy zauważył szachownicę Sokole Oko. Nie darmo nosił swoje przezwisko. Należało odejść od portalu na kilka kroków i pod pewnym kątem spojrzeć na kamienne obramowanie. Z tej odległości widziało się po lewej stronie, na trzecim kamieniu od dołu — wyraźny znak szachownicy.
(…)
Zebraliśmy się przed otwartymi drzwiami. Drzwi były wąskie, tak samo wąski okazał się mroczny korytarz ze schodami na górę.
(...)
Korytarz miał dwa załomy i zaraz znaleźliśmy się na widnej platformie pierwszego piętra. Wyżej już schodów nie było. W suficie czerniał ciemny otwór, do którego można było wejść tylko po drabinie, która stała nieco z boku, oparta o ścianę.
Na platformie znajdowało się ogromne okno bez szyb. Właśnie tędy wpadały z dworu osy i niknęły w czarnym otworze. Ich gniazdo mieściło się więc o piętro wyżej.”


5) Chełm Dolny (domniemana Polana)
„Polana to jedno z najwyższych wzniesień na Pojezierzu Myśliborskim.
(…)
Mauzoleum Haubitza mieściło się na szczycie góry, w bukowym lesie. Zatrzymaliśmy więc samochody u wjazdu do kamieniołomu, a sami pomaszerowaliśmy pieszo wąską i ledwo widoczną ścieżka, wspinającą się tuż nad krawędzią kamieniołomu.”


6) Moryń
„Szybkim krokiem maszerowałem nad jeziorem. Krzaki się przerzedziły, trafiłem na aleję wysadzoną starymi grabami, która kończyła się u stóp niewysokiego wzgórza. A więc mimo ciemności zdołałem znaleźć ścieżkę na wzgórze, krętą, prowadzącą wśród krzaków i drzew.
(…)
Raptem krzaki rozstąpiły się i ujrzałem czarny łuk nad swoją głową: resztkę sklepionej bramy obserwatorium. Minąłem ją i wkroczyłem na kamienny podwórzec. Stąd można się było dostać do głównej części obserwatorium.”


„Dochodziła trzecia po południu. Wspiąłem się krętą ścieżką na wzgórze i stanąłem przed sklepioną łukowatą kamienną bramą do obserwatorium. Zobaczyłem na łuku bramy herb Haubitzów, a w herbie dużą szachownicę. Herb wykuty został w kamieniu.”

„Raptem usłyszałem tupot kroków i do obozu wpadł zdyszany Tell. Dojrzał mnie i zatrzymał się. Z trudem opowiadał gwałtownie łapiąc oddech.
— Stało się nieszczęście, panie Tomaszu. (…) Sebastian... zdechł! (…)
— Rany boskie! — złapałem się za głowę. — Biedna Kasia!
I co sił w nogach pobiegłem za Tellem, który wielkimi susami sadził w stronę góry zamkowej.)”


7) Cedynia
„Cedzyna nosi teraz nazwę Cedynia. Jest to nadgraniczne miasteczko, liczące ponad tysiąc mieszkańców. Miejscowe regionalne muzeum prezentuje liczne zabytki znalezione na miejscu dawnego grodu. Oprócz śladów grodziska zobaczyć można w Cedyni ruiny klasztoru cystersek i kościół z wieku XIII oraz XIX-wieczny ratusz. Na wyniosłość, gdzie ongiś stał gród obronny, pną się malutkie, wąskie uliczki starego miasta. Niektóre z nich są przeurocze, stanowią długie, nie kończące się schody.”

8) Góra Czcibora
„— To tam! — doktor wysiadł z wozu i pokazywał ręką na szczyt. — Z tej góry brat Mieszka, Czcibor, uderzył na wojska Hodona. Niemcy przeszli Odrę przez bród w Osinowie i maszerowali do Cedyni. W zasadzkę wciągnął ich Mieszko, który upozorował ucieczkę i schronił się za wałami Cedyni. Rycerze Hodona śpieszyli, aby zdobyć cedyński gród, gdy właśnie z tej góry spadła na nich nawała ukrytych na wzgórzu wojowników Czcibora.
— A więc na górę! Na szczyt! — zakrzyknął Wilhelm Tell.”


9) Siekierki
„Pojechaliśmy teraz o kilka kilometrów dalej i zatrzymaliśmy się obok wielkiego czołgu stojącego na skrzyżowaniu dróg.
(…)
Długo zwiedzaliśmy cmentarz wojskowy w Siekierkach. Odczytywaliśmy nazwiska wyryte na nagrobkach.”


10) Lubiechów Górny
„Po południu, około godziny czwartej, kamienista droga zawiodła nas do Lubiechowa Górnego. W otoczeniu starych drzew stał tam kościół romański z XIII wieku. Na jego portalu, po lewej stronie — znak szachownicy widniał wyraźnie, jak nigdzie dotąd.”

11) Jezioro Żabie
„Pojechaliśmy nad jezioro Żabie, w Puszczę Piaskową nad Odrą
(…)
Na szczęście drogi do Jeziora Żabiego nie strzegł żaden znak zabraniający wjazdu, półwysep głęboko wrzynał się w wodę, a więc ponad sto metrów dzieliło nasze obozowisko od ściany lasu. Można było pozwolić sobie na biwak i na rozpalenie ogniska, które buchnęło wysokim, czerwono-żółtym płomieniem.”


12) Leśniczówka Czarne
„Była druga po południu, gdy dotarliśmy wreszcie do znajdujących się w głębi lasu zabudowań leśniczówki Czarne. Uprzejmy leśniczy pozwolił pozostawić wehikuł na podwórku pod opieką dwóch ogromnych psów i wskazał nam leśną drożynę, która prowadziła do kamienia z szachownicą. Po przejściu około siedmiuset metrów mieliśmy trafić na starą porębę i tam właśnie, na jej skraju, stał wielki głaz granitowy, a na nim wyryta była szachownica.”

13) świecko koło Słubic
„W niespełna godzinę później ruszyliśmy w tę samą stronę, na szosę do świecka, gdzie znajdowało się najbardziej uczęszczane przejście graniczne do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Drugie takie przejście było w Kiełbaskowie pod Szczecinem, ale przeczucie mówiło mi, że Fryderyk wybierze raczej świecko koło Słubic, gdyż tamtędy będzie miał najbliżej do NRF i dalej na Zachód, skąd chyba przyjechał.”




I jeszcze film ze zlotu w Moryniu:

IV Forowy Szachownicowy Zlot Moryń 2013

https://youtu.be/ehjAcPPlyhc

autor: Jacekxt
Ostatnio zmieniony 29 cze 2018, 20:56 przez Czesio1, łącznie zmieniany 5 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Zablokowany