W sobotnie południe dnia 30 maja o godzinie 11:30 z dworca Szczecin Główny odjechał pociąg do Lublina. W jednym z przedziałów pojawił się gentelman objuczony wielkim mandżurem, torbą z aparatem fotograficznym i statywem u boku. Otrzepał kurz z butów, który osiadł w czasie kilkuminutowego marszu na stację kolejową, zrzucił plecak na podłogę i odetchnąwszy spoczął na wyznaczonym siedzisku.
Ufff jak gorąco - pomyślał - pogoda sprzyja wylegiwaniu się na plaży a mi przyjdzie kwitnąć w tym ciasnym pomieszczeniu co najmniej 8 godzin. Czemu ten Lublin jest tak daleko? Na szczęście po drodze nie będzie żadnych przesiadek, prosto do celu mkniemy.
Mija godzina za godziną, za oknem przesuwają się różnorodne krajobrazy, "żelazny koń" bez żadnych przeszkód pokonuje kolejne kilometry tocząc się po rozgrzanych szynach. I kiedy wydawało się, że dobije do celu według rozkładu, nagle wydarzył się niespodziewany postój. Było to już w granicach województwa lubelskiego. Zniecierpliwieni pasażerowie wyglądali przez okno chcąc poznać przyczynę zatrzymania pociągu, jeden tylko gentelman siedział spokojnie stukając w telefonie sms-y. On miał dziś tylko dotrzeć do Lublina, gdzie czekał już na Niego Czesio1. A ów gentelman to nie kto inny jak Konfiturek, nasz forowy paparazzo, który jako pierwszy wyruszył w drogę na VIII Forowy Tajemniczy Zlot Bieszczady 2015r.
Z półgodzinnym opóźnieniem pociąg dotarł na dworzec w Lublinie. W oknie mignęła twarz Konfiturka w przedniej części pociągu. Tam też skierował swe kroki Czesio1. Otworzyły się tylko jedne drzwi, z których wysypywał się sznur pasażerów. Coraz to nowe postacie ukazywały się a Konfiturka nie było. I gdy już Czesio1 zwątpił w nieomylność swojego wzroku w drzwiach ukazała się wreszcie znajoma twarz!
Po krótkim powitaniu obaj udali się wehikułem do Czesiowej bazy. Odświeżenie się po podróży, spożycie kolacji, omówienie bieżących spraw forowych i tak zakończył się ten dzień. Zlotowicze udali się na zasłużony odpoczynek w objęciach Morfeusza.
W niedzielny słoneczny poranek zapakowaliśmy plecaki i torby do wehikułu i ruszyliśmy w drogę na spotkanie przygody. Cel - Komańcza, czas podróży - około 4 godzin. Za oknem świeciło słońce, wehikuł bezpiecznie i bez problemów pokonywał kolejne kilometry asfaltu. Na trasie kontaktowaliśmy się kilkukrotnie z dwoma innymi ekipami, które również zdążały w tym samym kierunku. Ekipa brzeska w osobie Hanki była w trasie od 5-ej rano, tylko nieznacznie później wyruszała w drogę ekipa łódzka w osobie Milady i Mirmiła.
Ponieważ czasu do wyznaczonego w Komańczy spotkania mieliśmy jeszcze sporo, postanowiliśmy zmodyfikować trasę by zobaczyć po drodze cerkiew w Czarnej słusznie mniemając, że w czasie zlotu nie będzie na to czasu. Spirytus movens owego projektu był Konfiturek, któremu bardzo spodobała się owa cerkiew na filmiku, który w internecie wygrzebał Czesio1. W Przeworsku odbiliśmy więc w lewo kierując się na Przemyśl, potem zaś przez Ustrzyki Dolne dotarliśmy do Czarnej.
Konfiturek w akcji w drodze do Ustrzyk Dolnych fot. Czesio1
Czarna to obecnie duża, bieszczadzka wieś, która w latach 1944-51 należała do ZSRR. Po powrocie w granice Polski ludność wysiedlono w głąb obecnej Ukrainy, a tereny te zasiedlili wygnańcy z Sokalszczyzny. Przybyli oni tu wraz z księdzem Edwardem Godlewiczem z Waręża. Głównie dzięki nim ocalała cerkiew, która od roku 1951 pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego pw. Podwyższenia Krzyża świętego.
Cerkiew w Czarnej fot. Czesio1
Obecna, drewniana cerkiew została zbudowana w roku 1834 na miejscu poprzedniej, wzmiankowanej w roku 1795. Pokryta jest dwuspadowymi dachami o zróżnicowanych kalenicach. Sanktuarium, nawa i babiniec równej wysokości, kryte dachami siodłowymi. Oryginalnym i uważanym za najefektowniejszy elementem cerkwi jest klasycystyczna fasada z portykiem zwieńczonym trójkątnym szczytem, który opiera się na 6 kolumnach doryckich - wykonanych z drewna.
Cerkiew w Czarnej fot. Czesio1
Wewnątrz niekompletny, oryginalny ikonostas z 1882 roku.
Ikonostas w cerkwi fot. Czesio1
W nawie poprzecznej znajdują się przywiezione przez przesiedleńców z Sokala rzeźby ukrzyżowanego Chrystusa, Matki Bożej, św. Jana, Piotra i Pawła, ponadto dwa feretrony malowane na blasze, rzeźbiona grupę Pasji. W bocznych ołtarzach wizerunek św. Mikołaja, Matka Boża Pokrow, w antepedium św. Dymitr oraz Chrzest w Jordanie.
Przy cerkwi dzwonnica drewniana z XXw z dzwonem z roku1886.
Drewniana dzwonnica przy cerkwi fot. Czesio1
Kilkanaście zachowanych nagrobków na cmentarzu cerkiewnym, m.in. nagrobek proboszcza Markelija Myhułowicza (1836-1904) oraz proboszcza Iljariona Tuny (1845-1919).
Cmentarz za cerkwią fot. Czesio1
Obok cerkwi współczesny obelisk z pamiątkową tablicą odsłoniętą w roku 2001 w 50 rocznicę przesiedlenia na te tereny ludności polskiej z powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego.
Obelisk obok cerkwi fot. Czesio1
Po przeciwnej stronie drewniana rzeźba-pomnik pamięci ofiar pomordowanych na Ziemi Sokalskiej.
Pamięci pomordowanych w czasie II wojny światowej na Ziemi Sokalskiej fot. Czesio1
Konfiturek korzystając z możliwości rozstawił statyw i robił fotki swoim magicznym aparatem, a Czesio rejestrował pierwszy filmik zlotowy. Nagle z głośników popłynęły dźwięki pieśni poświęconej papieżowi Janowi Pawłowi II - "Polski teolog Karol Wojtyła" w wykonaniu Urszuli Stańczyk. Pusta cerkiew i magiczna muzyka wytworzyły niezwykły klimat tej chwili.
Po krótkim odpoczynku wróciliśmy do Ustrzyk Dolnych skąd przez Lesko i Zagórz dotarliśmy do Komańczy.
W oczekiwaniu na Hankę w Komańczy fot. Czesio1
Kościółek w Komańczy, tuż przy czerwonym szlaku i drodze do Prełuk fot. Czesio1
Tam spotkaliśmy czekającą na nas od godziny Hankę i odnalazłszy drogę do Prełuk ruszyliśmy przez piękny las do naszej pierwszej noclegowej bazy na bieszczadzkiej ziemi.
Prełuki to niewielka osada leżąca w dolinie rzeki Osławy. Znajdują się tam już tylko trzy, leżące obok siebie, zabudowania. Ominęliśmy dwa pierwsze i zajechaliśmy do ostatniej.
Chata w Prełukach fot. Czesio1
Chata w Prełukach fot. Czesio1
Gospodarzami "Chaty w Prełukach" są przemili państwo Kozłowscy, którzy mieszkają w tej oazie ciszy i spokoju wraz ze swoim kilkuletnim synkiem. Sceneria niezwykle klimatyczna, wokół lasy i góry, a tuż obok wartki nurt płytkiej w tym momencie Osławy. Miejsce idealne na wypoczynek.
Ekipy łódzkiej nie zastaliśmy w obejściu. Jak nam wyjaśnili gospodarze pojechali wehikułem do Duszatyna, skąd prowadził szlak nad Jeziora Duszatyńskie. Nie czekali na nas ponieważ my mieliśmy ten fragment szlaku w planach na jutrzejszy dzień.
Rozpakowaliśmy bagaże w pokoju przeznaczonym dla nas i poszliśmy nad rzeczkę.
Osława fot. Czesio1
Cudowne, rześkie powietrze, przesycone wonią lasu i wody sprawiło, że szybko zregenerowaliśmy siły po podróży. Wkrótce powrócili Milady z Mirmiłem. Ekipa Bieszczadzka była w komplecie!
Wieczorem siedząc przy ognisku długo jeszcze rozmawialiśmy na różne tematy.
Wieczorne ognisko fot. Czesio1
Czas płynął jednak nieubłaganie. A ponieważ na dzień jutrzejszy mieliśmy w planach długą drogę do Cisnej, udaliśmy się na spoczynek. Pierwsza noc na bieszczadzkiej ziemi. I do tego w tak wspaniałym, klimatycznym miejscu! Chwilo trwaj!!!
Ostatnio zmieniony 26 cze 2018, 11:21 przez Czesio1, łącznie zmieniany 4 razy.
Nocowaliśmy w Prełukach w niezwykłym, magicznym miejscu, w gospodarstwie agroturystycznym u Państwa Kozłowskich. Ten dom, ci ludzie, to co zobaczyłam na zawsze pozostanie w mej pamięci. Miałam wrażenie że czas się zatrzymał, że nie trzeba nigdzie się spieszyć, że wszystkie kłopoty są gdzieś bardzo, bardzo daleko i nie muszę teraz o nich myśleć. O świcie obudził nas śpiew ptaków, żółta kula słońca wyłaniając się zza gór i ... kolejno włączające się budziki w komórkach. Rozpoczęła się poranna krzątanina i przygotowania do wymarszu. Pakowaliśmy plecaki, podejmowaliśmy ostatnie decyzje co zabrać a co zostawić, co będzie niezbędne podczas kilkudniowego marszu po górach. Były to ważne decyzje, z resztą swoich bagaży rozstawaliśmy się na całe 3 dni. Następnie zeszliśmy do kuchni by przygotować sobie śniadanie. Spożywaliśmy je w rozświetlonej słońcem salce kominkowej, przyglądając się jednocześnie niezwykłemu jej urządzeniu, pięknym zdjęciom, obrazom, meblom, przeglądając płyty winylowe leżące obok starego adapteru.
Salon "Chaty w Prełukach" fot. Czesio1
Rozmawialiśmy o czekającym nas dniu, o tym co nas może spotkać na szlaku, co zobaczymy i ile czasu może zająć nam przemarsz. Przed wymarszem ustawiliśmy się jeszcze do wspólnego zdjęcia z naszymi gospodarzami (Edzią, Kondziem, ich synem Igorkiem oraz pieskami)...
Ekipa Bieszczadzka wraz z gospodarzami "Chaty w Prełukach". Czesio1 z drugiej strony obiektywu. fot. Czesio1
...i wyruszyliśmy w drogę. Na Główny Szlak Beskidzki (czerwony szlak) pierwszego dnia zlotu wybraliśmy się w czwórkę: Konfiturek, Czesio z żoną i ja. Milady z Mirmiłem postanowili poszukać zabytków w tej części Bieszczadów i spotkać się z nami dopiero wieczorem albo w Siekierezadzie lub w Schronisku.
Duszatyn fot. Czesio1
Gdy weszliśmy na szlak zachłysnęliśmy się pięknem przyrody o rzadko spotykanych walorach krajobrazowych i przyrodniczych.
Początek szlaku z Dusztyna na Chryszczatą fot. Czesio1
Piękna pogoda i szum wody w strumyku o nazwie Osława czyniły naszą wędrówkę niezwykle przyjemną. Co prawda kilkakrotne pokonanie strumienia w lesie nie było wcale łatwe, niektórzy po przeskakiwaniu po kamieniach mieli wodę w butach ale z niecierpliwością wyglądaliśmy Rezerwatu Zwiezło.
Przeprawa przez Osławę fot. Czesio1
Przeprawa przez Osławę fot. Czesio1
Dotarliśmy wreszcie do niego i znajdujących się w nim Jeziorek Duszatyńskich. Co za niezwykłe miejsce. Zauroczony nim był także papież Jan Paweł II . Odwiedzał to miejsce czterokrotnie i pisał o nim pięknie w dramacie "Przed sklepem jubilera": "Nie zapomnę nigdy tych jeziorek, co zaskoczyły nas po drodze jakby dwie cysterny niezgłębionego snu. Nam również bardzo się tam podobało i postanowiliśmy odpocząć tam chwilkę. Konfiturek nie odpoczywał tylko uwieczniał to cudo na zdjęciach, rozstawiając statyw i pstrykając setki fotek.
Jeziorko Duszatyńskie fot. Czesio1
Obelisk pamięci 100-lecia powstania jezior Duszatyńskich fot. Czesio1
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak prowadził nas stromo pod górę. Cały czas pod górę ... i cały czas stromo. Nie było to łatwa wspinaczka, często brakowało tchu i trzeba było odpoczywać.
Cmentarz wojenny na Chryszczatej fot. Czesio1
Ale Chryszczata została zdobyta. Rozpoznajemy ją po betonowym słupie wysokim na 7,85m. Usiedliśmy przy stoliku by zjeść zapasy znajdujące się w plecakach. Czesio umilał nam czas czytając fragment samochodzikowej książki o tym, jak harcerze wspinali się na tą niedostępną, porośniętą chaszczami górę. Na szczycie krzyżują się ze sobą szlaki niebieski na Suliłę i zielony do Bystrego, można także żółtym szlakiem dojść do bazy namiotowej w Rabem.
Chryszczata fot. Czesio1
My ruszyliśmy w dalsza drogę obniżającym się grzbietem szlakiem czerwonym.
Szlak z Chryszczatej na Wołosań fot. Czesio1
Po drodze mijaliśmy kilka brzozowych krzyży na odnalezionych mogiłach walczących tu żołnierzy.
Krzyż brzozowy przy szlaku z Chryszczatej fot. Czesio1
Kolejnym naszym przystankiem była Przełęcz Żebrak. (Nazwa ta nawiązuje do mogiły, jaka istniała na przełęczy jeszcze przed I wojną światową. Był to grób nędzarza zbierającego jałmużnę w okolicznych wioskach. Pewnej zimy podczas odpoczynku na przełęczy zasłabł i zmarł. Obecnie przez siodło prowadzi żwirowo-asfaltowa droga z Rabego do Mikowa.) Gdy odpoczywaliśmy w drewnianej chatce Czesiu kusił, by zrezygnować z dalszego marszu, zadzwonić po Pana Kozłowskiego, u którego nocowaliśmy i poprosić Go, by przyjechał po nas samochodem.
Drewniana wiata na Przełęczy Żebrak fot. Czesio1
Mimo zmęczenia i południowego upału stwierdziliśmy, ze skoro zdobyliśmy Chryszczatą to nic strasznego nie spotka nas już po drodze. W jakim wielkim byliśmy błędzie. Ledwie wyruszyliśmy znów na szlak droga zaczęła mocna piąć się znów w górę. Z dużym trudem zdobywamy kolejne wzniesienia: Jaworne następnie Wołosań (1071 m)...
Na Wołosaniu fot. Czesio1
...oraz ostatni szczyt na tym odcinku Hon (820 m). Tu szlak skręca w lewo i prowadzi bardzo ostro w dół, do wyciągu narciarskiego i celu naszej wędrówki czyli bacówki PTTK w Cisnej.
Bacówka pod Honem fot. Czesio1
Przed schroniskiem czekała już na nas kolejna Forowiczka przybyła na zlot Ace79. Po powitaniu marzyliśmy już tylko o bigosie, kąpieli i łóżku. Wszystko to otrzymaliśmy. Podczas posiłku Konfiturek, który miał bardzo fajny zegarek mierzący wszystko informował nas ile przebyliśmy kilometrów, jak strome wzniesienia pokonaliśmy, ile straciliśmy kalorii, normę dzienną wysiłkową oraz ile kroków zrobiliśmy. Byliśmy z siebie bardzo dumni słysząc te cyfry. Wiedzieliśmy jedno: Bieszczady są piękne.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Hanka, łącznie zmieniany 4 razy.
Z Cisnej, gdzie nocowaliśmy, do Wetliny, gdzie mieliśmy rozpocząć naszą dzisiejszą wędrówkę, dostaliśmy się dzięki wehikułowi i sprawnej pani kierowcy?/ kierownik?/ kierownicy?/ kierowczyni?... a może tak - dzięki Milady. Nie opiszę wam tej drogi, z pewnością była malownicza (jak to w Bieszczadach), niestety nie widziałam jej, ponieważ byłam zawalona bagażami, które zostały zabrane w pierwszej turze wraz ze mną i Konfiturkiem. Reszta wycieczki (Hanka, Milady z Mirmiłem oraz Czesio1 z małżonką Agnieszką) dojechała po niedługim czasie.
Pełni zapału - Milady, Mirmił i ja, gdyż ominęła nas wczorajsza 22km trasa i pełni nadziei, że dziś się tak nie umordują - Hanka, Agnieszka, Czesio1 i Konfiturek, wyruszyliśmy ku Połoninie Wetlińskiej i schronisku "Chatka Puchatka", która była naszym dzisiejszym celem.
Ekipa Bieszczadzka gotowa do wyjścia na szlak na Połoninę Wetlińską fot. Czesio1
Dziarsko ruszyliśmy żółtym szlakiem przez bukowy las kierując się do Przełęczy Orłowicza. Droga wiodła, nie wiedzieć czemu pod górę, lecz zamiast wypatrywać szczytu patrzyliśmy raczej pod nogi, coby się nie przewrócić o jakiś wystający korzeń czy kamlot. Co kilkanaście kroków upatrywaliśmy dogodnego miejsca na "zastawkę" (przystanek), aby złapać oddech, ugasić pragnienie i zetrzeć pot z czoła.
Ace79 na kolejnej "zastawce" fot. Czesio1
W końcu, po godzinie lub dłużej, las się skończył i wyszliśmy na smagane wiatrem połoniny.
Połonina Wetlińska fot. Czesio1
Nie wiem jak reszta wycieczki, ale ja jak tylko zobaczyłam szerokie siodło Przełęczy Orłowicza, mimo zmęczenia, pognałam jak na skrzydłach z przygniatającym plecakiem te kilka metrów w górę, po wysokich drewnianych progach i wystających skałkach, żeby jak najszybciej zdjąć to dziadostwo z pleców i dać odpocząć ramionom.
Połonina Wetlińska fot. Czesio1
Reszta wycieczki chyba myślała podobnie, bo jak dotarłam na miejsce już gnietli trawkę własnymi, umęczonymi ciałami. Nie omieszkałam i ja kawałka połoniny wygnieść.
Kiedy serce złapało normalny rytm, oddech wrócił do normy, a oczu nie zalewał pot, rozejrzałam się dokoła i stwierdziłam, że warto było się tak umęczyć, aby ujrzeć taaaakie widoki.
Po drodze, która była teraz całkiem przyjemnym spacerem (prawie, gdyby nie te ciężkie plecaki i sprzęt fotograficzny) mijamy po prawej szczyt Hnatowego Berda, przechodzimy przez szczyt Osadzki Wierch (1253m n.p.m.), skąd mamy piękny widok na najwyższy z wierzchołków Połoniny Wetlińskiej - Roh (1255m n.p.m.) i pomału dotarliśmy do miejsca przeznaczenia - Hasikowej Skały (1228m n.p.m.), gdzie znajduje się słynne schronisko "Chatka Puchatka".
Szlak Połoniną Wetlińską fot. Czesio1
Schronisko "Chatka Puchatka" fot. Czesio1
Tu byliśmy świadkami akcji ratunkowej śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który zgarnął ze szlaku osłabione dziewczę - mam nadzieję, że nic poważnego jej się nie stało, ale za to jaka przygoda!
Helikopter nad Połoniną Wetlińską fot. Czesio1
Jeśli chodzi o samo schronisko, to warunki w nim były spartańskie. To, że nie będzie bieżącej wody - wiedzieliśmy, że nie będzie prądu - wiedzieliśmy, że wychodek na zewnątrz - wiedzieliśmy, mimo wszystko spodziewaliśmy się czegoś lepszego i milszej obsługi, niż ekscentryczna pani Dorotka.
Schronisko "Chatka Puchatka" fot. Czesio1
Schronisko "Chatka Puchatka" fot. Czesio1
Zbiorowa sala sypialna mieściła się na poddaszu przytulnie z zewnątrz wyglądającej chatki. Pomieszczenie: ok. 3,5m x 3,5m, przy lewej i prawej ścianie prycze (na dole 2-osobowe, na górze 1-osobowe) w sumie 11 miejsc noclegowych, w szczycie okienko, środek salki prawie cały zajęty przez biegnący z dołu do góry komin, który skutecznie utrudniał dostęp światła do połowy pomieszczenia, na podłodze nie pierwszej świeżości linoleum i to wszystko.
Noclegownia w "Chatce Puchatka" fot. Czesio1
Noclegownia w "Chatce Puchatka" fot. Czesio1
Z drugiej strony, cóż więcej potrzeba strudzonym (i przepoconym) po górskich wędrówkach turystom? Właśnie, chociażby prysznica. I tu żeby podnieść się na duchu, przytoczyliśmy sobie pare starych, polskich porzekadeł: "Mądrzy ludzie żyją w brudzie", "Częste mycie skraca życie", "Mycie nóg to Twój wróg" i w końcu "Gdzie śmierdzą wszyscy, nie czuć nikogo" i poszliśmy spać. Spaliśmy niedługo lub wcale, gdyż do naszej sali wpadło kilka osób świecąc latarkami po oczach i szukając wolnych pryczy, a ulokowawszy się smacznie zaczęli chrapać, co skutecznie spędziło sen z powiek niektórym z nas.
Ja, pomimo tego, że zajmowałam pryczę, na której spał Tony Halik i należałam do tych co się wyspali, z wielką radością opuszczałam Chatkę Puchatka. Nie zauważyłam też, żeby reszta się ociągała, ale coś czuję, że Czesio1 jeszcze tam wróci... po czapkę
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Ace79, łącznie zmieniany 5 razy.
Wyspani, wypoczęci i umyci z żalem opuszczaliśmy przytułek, to znaczy schronisko PTTK Chatka Puchatka ".
Ekipa Bieszczadzka gotowa do wyjścia na szlak na Połoninę Caryńską fot. Czesio1
Przed Nami malownicza Połonina Caryńska (1297 m. n.p.m). Wytęsknieni za zdobyczami cywilizacji równym i stanowczym krokiem ruszyliśmy czerwonym szlakiem do przodu.
Czerwony szlak do Brzegów Górnych fot. Czesio1
Przewidywany czas przejścia to około 5 godzin, ale nikt nie myślał ani o czasie ani o wysiłku jaki mieliśmy włożyć w wędrówkę. Widoki rekompensowały wszystkie dotychczasowe niedogodności i Panią Dorotkę.
Widok z Połoniny Wetlińskiej fot. Czesio1
Dzięki temu, że wyruszyliśmy z Chatki Puchatka wcześnie rano mieliśmy praktycznie szlak cały dla siebie spotykając po drodze nieliczne grupki koneserów bieszczadzkich krajobrazów.
Pewnie spytacie się, czy nie baliśmy się Bieszczadzkich Zakapiorów. Otóż nie! Był z Nami superbohater Bieszczad, Człowiek Energia - pół człowiek pół panel słoneczny, w którego na czas marszu wcielił się Konfiturek, wywołujący żywe dyskusje swoim niecodziennym wyglądem (obwieszony panelami słonecznymi+aparatem+stelażem) wśród gawiedzi na szlaku.
Objuczony sprzętem Konfiturek dzielnie mknie do przodu fot. Czesio1
Szlak na Połoninę Caryńską fot. Czesio1
Widok z Połoniny Caryńskiej fot. Czesio1
Częste postoje pozytywnie wpływały na nasze samopoczucie, tak więc bez problemów doszliśmy do Ustrzyk Górnych. Ace79 oraz ja poznaliśmy po drodze nowych przyjaciół (kleszcze), których zabraliśmy do schroniska /baru "Kremenaros" (ciekawostka z wikipedii: W dwóch rankingach schronisk górskich PTTK ogłoszonych w sierpniu 2009 i 2011 przez pismo N.p.m., "Kremenaros" znalazł się w piątce najniżej ocenionych. Określono go jako "chyba najmniej schroniskowy ze wszystkich obiektów PTTK").
"Kremenaros" w Ustrzykach Górnych fot. Czesio1
Dla wszystkich poza mną "Kremenaros" był końcem podróży na ten dzień, ja musiałem pokonać jeszcze trasę 17 kilometrów do Wetliny po samochód. Reszta wesołej ferajny mogła skorzystać z prysznica, zjeść ciepłą strawę i ugasić pragnienie zimnym piwem.
Bieszczadzkie Anioły mi jednak sprzyjały i już po kilku kilometrach marszu udało mi się złapać stopa do Wetliny. To był dobry dzień dla Nas wszystkich.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Mirmił, łącznie zmieniany 3 razy.
Czwartek powitał nas orzeźwiającym porankiem. Po kilku upalnych dniach w nocy spadł deszcz, a nawet zagrzmiało. Rano jeszcze siąpił delikatny kapuśniaczek, ale miejscami przejaśniało się co zapowiadało niewątpliwą poprawę pogody.
Ekipa bieszczadzka, przed dotarciem do bazy noclegowej głównej części zlotu, miała dziś do zdobycia na deser najwyższy szczyt pasma górskiego po polskiej stronie granicy leżącego czyli Tarnicę (1346m n.p.m.). Plan był bowiem nakreślony jeszcze długopisem Baśki na kartach książki "PS i Tajemnica tajemnic". Pozwolę sobie zacytować:
"Wędrowaliśmy więc po Bieszczadach naszymi długopisami. Baśka prowadził go po górskich pasmach, zaczynając od Chryszczatej i Wołosania, poprzez Habkowce (...).
Był to szlak przez niemal bezludne okolice, wspaniałe lasy, dzikie ustronia pełne zwierza i górskich strumyków o przeczystej wodzie.
Szlak dla wytrwałych i silnych, bo trzeba przecież przez te górskie ostępy nieść na plecach namioty, śpiwory, kuchnię polową i żywność.
- A z Ustrzyk Górnych, panie Tomaszu - kontynuował Baśka swój trudny marsz - zrobimy jeszcze wycieczkę na Szeroki Wierch, Tarnicę(...)"
Zdobyliśmy Chryszczatą, przeszliśmy dalej czerwonym szlakiem na Wołosań i dalej do Cisnej. Stało się dokładnie tak jak opisał w swoim dzienniku Baśka:
"Przebyliśmy szmat drogi. Przez Połoninę Wetlińską i Połoninę Caryńską dostaliśmy się do Ustrzyk Górnych".
I kiedy wszyscy spoczywali w objęciach Morfeusza, śniąc o zdobyciu dachu Bieszczad czyli Tarnicy, bies z czadów postanowił popsuć zlotowiczów plany. On to a nie kto inny sprawił, że w nocy lunął deszcz a zza okna co chwilę słychać było grzmoty. W szeregi ekipy bieszczadzkiej wdarło się po przebudzeniu zniechęcenie. Z powątpiewaniem spoglądaliśmy w zachmurzone niebo, niektórzy narzekali na zmęczenie, na ból nóg, czy też na kiepskie na wędrówkę w taką pogodę buty. Koniec końcem zapadła decyzja, że odpuszczamy Tarnicę.
Bies z czadów osiągnął zamierzony cel. Ale czy aby na pewno? Przecież w książce wyraźnie było napisane:
"(...) a potem wzdłuż szosy, rezygnując ze zdobycia (...) Tarnicy - bo okazało się, że nie wszyscy z nas nadają się do wędrówki po górach (...)"
I Czesio tak sporządził plan bieszczadzkiej eskapady, żeby słowo stało się ciałem. Od samego początku wiedział, że Tarnicy nie zdobędziemy ale nie chciał psuć zabawy pozostałym uczestnikom wędrówki, nie wyprowadzał ich z błędu. Niech myślą, że plan nie został wykonany, niech trwają w przekonaniu, że Czesiowi żal Tarnicy, że smutno z powodu fiaska ostatniego dnia. Niech mają pretekst by jeszcze tu kiedyś wrócić i zdobyć najwyższy szczyt.
Spakowaliśmy nasz dobytek i opuściliśmy pokój w schronisku PTTK Kremenaros w Ustrzykach Górnych. Przed wyjazdem postanowiliśmy jeszcze posilić się w barze i dokonać zakupu zakapslowanych pamiątek miejscowej produkcji.
Bar "Kremenaros" fot. Czesio1
Następnie podzieliliśmy się na dwie grupy. Ace79, Agnieszka i Konfiturek zostali w barze by oczekiwać na pozostałych, a Milady z Mirmiłem zabrali do swojego wehikułu Hankę i Czesia by podwieźć ich do Prełuk, gdzie zostały ich samochody.
Budynek nieczynnego schroniska ekologicznego w Komańczy fot. Czesio1
Po około godzinie jazdy znowu mieliśmy okazję spotkać się z naszymi przemiłymi gospodarzami naszego pierwszego noclegu na bieszczadzkiej ziemi.
Ekipa Bieszczadzka z gospodarzami "Chaty w Prełukach" fot. Czesio1
Tu znowu rozdzieliliśmy się. Milady z Mirmiłem ruszyli na poszukiwanie kolejnych zapomnianych miejsc w okolicy, Hanka wyruszyła do naszej głównej bazy noclegowej w Myczkowcach a Czesio1 udał się w powrotną drogę do Ustrzyk Górnych by zabrać oczekujących tam przyjaciół.
Gospodarstwo Agroturystyczne "Na Górce" w Myczkowcach fot. Czesio1
Opuściliśmy Ustrzyki Górne kierując się w stronę Ustrzyk Dolnych. W miejscowości Czarne skręciliśmy w lewo i najkrótszą drogą dojechaliśmy do bazy w Myczkowcach. Zastaliśmy tam już wypoczywająca Hankę i po zakwaterowaniu się oczekiwaliśmy na przyjazd pozostałych Zlotowiczów.
Gospodarstwo Agroturystyczne "Na Górce" w Myczkowcach fot. Czesio1
Gospodarstwo Agroturystyczne "Na Górce" w Myczkowcach fot. Czesio1
Gospodarstwo Agroturystyczne "Na Górce" w Myczkowcach fot. Czesio1
Gospodarstwo Agroturystyczne "Na Górce" w Myczkowcach fot. Czesio1
Ostatnio zmieniony 26 cze 2018, 13:06 przez Czesio1, łącznie zmieniany 4 razy.
Nadeszła wreszcie ta chwila, w której "dwa obozy" zlotowiczów miały spotkać się razem w Myczkowcach. Ekipa górska dziarsko zameldowała się z rana w miejscu docelowego pobytu, gospodarstwie agroturystycznym "Na górce" a następnie dojeżdżały sukcesywnie kolejne ekipy. Po serdecznych uściskach i powitaniach zlotowicze w jakże dobrych nastrojach udali się na krótki rekonesans Myczkowców przy okazji chcąc posilić swoje nadwątlone nieco żołądki.
Czas na pierwszy wspólny posiłek fot. johny
Wybór jadłodajni nie był chyba zbyt fortunny bo cała procedura zamawiania, oczekiwania i spożywania wiktuałów zamknęła się w sumie bodajże 2 godzin.
W oczekiwaniu na wiktuały fot. johny
Ale wszystko dobre co się dobrze kończy. Najedzeni i napojeni trunkami wszelakimi ekipa forowa udała się na koronę zapory myczkowieckiej...
Zapora w Myczkowcach fot. Czesio1
Zapora w Myczkowcach fot. Czesio1
Zapora w Myczkowcach fot. Czesio1
...a następnie do cudownego źródełka w Zwierzyniu.
Drogowskaz do cudownego źródełka fot. Czesio1
Jeszcze jedna mała górka... fot. Czesio1
...i dotarliśmy do cudownego źródełka fot. Czesio1
Przy cudownym źródełku w Zwierzyniu fot. Czesio1
Przy cudownym źródełku w Zwierzyniu fot. Czesio1
Przy cudownym źródełku w Zwierzyniu fot. Czesio1
Athenais, Ace79 i Milady fot. Czesio1
Agnieszka, Konfiturek, johny i Hanka fot. Czesio1
Pogoda i humory dopisywały, jednak na niektórych facjatach widać było trudy przemierzania bieszczadzkich szlaków i połonin. Dlatego bez zbędnej już zwłoki wrócili wszyscy razem do bazy noclegowej, aby po primo, przywitać ostatnich zlotowiczów w postaci Vdl z rodziną, a po secundo, zacząć pracę przy przygotowaniu rzeczy niezbędnej dla każdego zlotu a mianowicie ogniska.
Pewne problemy z tym były ale jak to się mówi dla chcącego nie ma nic trudnego i już wkrótce wesoło zaskwierczało palące się na ognisku drewno...
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez johny, łącznie zmieniany 2 razy.
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Nie ma prawdziwego zlotu bez ogniska. W myśl tej zasady postanowiliśmy się zebrać pierwszego wspólnego wieczoru pod wiatą specjalnie przygotowaną i wyposażoną do tego typu spotkań. Okazało się jednak, że ktoś był szybszy... Rodzina wczasowiczów z sąsiedztwa skorzystała z tego, że niewystarczająco skutecznie czatowaliśmy na wiatę wieczorową porą i rozłożyła się tam z własnymi mięsiwami do upieczenia. Wyglądaliśmy jednak na tyle sympatycznie (lub ludzie Ci byli nieświadomi, że zejdzie się nas taka chmara), że odstąpiono nam połowę wiaty, tudzież miejsca na metalowym ruszcie. Grillowanie przebiegało więc w idealnej zgodzie, zresztą mili sąsiedzi dość szybko (jak na nasze standardy) postanowili wracać do swoich kwater i mieliśmy całą wiatę wyłącznie dla siebie. Możliwe, że wystraszył ich nocny chłód, który mocno dawał się we znaki, potęgowany wilgotną mgłą unoszącą się nad pobliskimi stawami rybnymi. Gdzieś w oddali słychać było przeraźliwy krzyk pawia, a w stawie usłyszeć można było głośny chlupot, nie wiadomo, czy rybiego ogona, czy wydry polującej na smakowitą ościstą ofiarę...
Rozmowy przy ognisku fot. Czesio1
Rozmowy przy ognisku fot. Czesio1
Ace79 i Athenais fot. Czesio1
TomaszK fot. Czesio1
Nam jednak nie udzieliła się ta niesamowita atmosfera, gdyż rozmawialiśmy w najlepsze na wszystkie możliwe tematy, w większości oczywiście samochodzikowe, aż nadszedł czas na niespodziankę Czesia, czyli znany nam już doskonale ze zlotu w Kościelisku konkurs "Jeden z dziesięciu".
Konkurs "Jeden z dziesięciu" fot. Czesio1
Tym razem jednak pytania dotyczyły ściśle treści "Tajemnicy Tajemnic", a mimo, że Czesio zrezygnował z "uwielbianej" przez wszystkich kategorii "czas", nie było łatwo. Tym razem organizator upodobał sobie szczególnie wątki motoryzacyjne, które dominowały (albo tak mi się przynajmniej wydawało).
Konkurs "Jeden z dziesięciu" fot. Czesio1
Poziom grupy był bardzo wyrównany, mimo iż prawie wszyscy tłumaczyli, że "Tajemnicę" czytali dawno i już nic nie pamiętają. Walka była naprawdę zacięta, podczas wskazywania kolejnych osób do odpowiedzi odrzucono sympatie i sentymenty, tak więc powoli zaczęła wyłaniać się grupa walcząca o finał.
Konkurs "Jeden z dziesięciu" fot. Czesio1
świetną znajomością książki zaskoczył wszystkich Lolo i tylko o włos nie znalazł się w finale, w którym w końcu ujrzeliśmy Hankę, TomaszKa i moja skromną osobę.
Czas na finał! fot. Czesio1
Tam dopiero zostaliśmy zasypani gradem pytań, aż w końcu, nie chwaląc się, jedynie obok mnie pozostała leżąca na stole szansa, co oznaczało wygraną.
Athenais zwyciężczynią konkursu fot. Czesio1
Brawa od finalistów fot. Czesio1
Gratulacje od organizatora fot. Czesio1
Później zrobiliśmy jeszcze rundkę pytań na zasadzie, kto zna odpowiedź, ten odpowiada, żeby nie zmarnowały się niewykorzystane pytania, tak pracowicie przygotowane przez Czesia.
Na zakończenie pozostały nam już tylko luźne rozmowy i dojadanie kiełbasek, które przez ten czas jeszcze zdążyły się upiec, a potem uwędzeni dymem z ogniska, kuląc się z chłodu, wróciliśmy do swoich domków, aby zregenerować siły przed kolejnym pełnym przygód dniem.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Athenais, łącznie zmieniany 3 razy.
Piątek zaczęliśmy od spotkania z przedstawicielami władz Leska, umówionego na godzinę dziesiątą. Kawalkadą czterech samochodów dotarliśmy do miasta i po krótkim błądzeniu (władze miejskie rozlokowane są w dwóch, oddalonych od siebie budynkach) dotarliśmy do Urzędu Miasta i Gminy Lesko, przy ul. Parkowej. Tak jak rok temu w Brześciu, zostaliśmy zaproszeni do Sali Obrad Rady Miejskiej, gdzie zasiedliśmy wokół długiego stołu, przy którym zapewne zapadają najważniejsze decyzje.
Zlotowicze przy stole w Sali Obrad Rady Miejskiej w Lesku fot. Czesio1
Od lewej: Wilhelm Tell, Hanka, Milady, johny i Konfiturek fot. Czesio1
Od lewej: Czesio1, TomaszK, Mirmił, Agnieszka i Athenais fot. Czesio1
Jako przedstawiciel władz miasta, spotkała się z nami pani Magdalena Mazurkiewicz, Sekretarz Gminy Lesko oraz pani Maria Latusek z Bieszczadzkiego Centrum Informacji Turystycznej.
Pani Magdalena Mazurkiewicz (z lewej) i pani Maria Latusek fot. Czesio1
Opowiedzieliśmy o naszym forum, o wcześniejszych zlotach i o przygodach Pana Samochodzika w Ziemi Leskiej. Obydwie panie oczywiście czytały kiedyś książki Nienackiego, ale przyznały, że w Lesku nie jest znana rola miasta w książce o Tajemnicy Tajemnic.
Czesio1 czyta fragment książki opisujący Lesko fot. Czesio1
Rozmowy o Lesku fot. Czesio1
Rozmowy o Lesku fot. Czesio1
Obiecaliśmy opracować tablicę miejsc samochodzikowych, taką jak przygotowane wcześniej dla innych miast zlotowych, co będzie można wykorzystać przy promocji miasta. Po przyjacielskiej rozmowie na tematy bieszczadzkie (np. o rozpoczynającym się tego dnia Biegu Rzeźnika), otrzymaliśmy propozycję zwiedzenia miasta z panią Marią Latusek z BCIT jako przewodnikiem.
Pani Maria Latusek, nasz przewodnik po Lesku fot. Czesio1
Dzięki temu uzyskaliśmy możliwość do dawnego Zamku Kmitów, pomimo że jest to miejsce niedostępne dla turystów.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez TomaszK, łącznie zmieniany 3 razy.
Po opuszczeniu Urzędu Miasta, nasza Cicerone zaprowadziła nas do Zamku Kmitów.
W towarzystwie pani Marii Latusek ruszamy na zwiedzanie Leska fot. Czesio1
Zamek zlokalizowany nieopodal centrum miasta, znajduje się na skraju niewysokiego ale stromego zbocza, spadającego w dół do Sanu. Od strony miasta nie sprawiał wrażenia zamku, raczej pensjonatu, ale od strony rzeki ujawniał się jego średniowieczny charakter - mury z surowego kamienia, małe okna, baszta, resztki fosy.
Zamek Kmitów w Lesku fot. Czesio1
Zamek Kmitów w Lesku fot. Czesio1
Zamek pełni wyłącznie funkcje hotelowe i nie jest przeznaczony do zwiedzania, ale dzięki wstawiennictwu naszych leskich gospodarzy, mogliśmy zajrzeć do wnętrza. Zaraz po wejściu na portiernię cofnęliśmy się w czasie. Co prawda nie aż do średniowiecza, ale do czasów akcji "Tajemnicy tajemnic". Na ścianie znajduje się bowiem wielkie socrealistyczne malowidło, co prawda bez daty, ale pokazujące zarys województwa rzeszowskiego, jeszcze sprzed reformy administracyjnej, która miała miejsce w roku 1975.
Korytarz w zamku Kmitów fot. Czesio1
Mapa w zamku Kmitów w Lesku fot. Czesio1
Z portierni wąskie, spiralne schody prowadzą w dół do Sali Rycerskiej, obecnie jadalni hotelowej, o jednoznacznie gotyckiej architekturze.
Kręte schody prowadzące do dawnej Sali Rycerskiej fot. Czesio1
Dawna Sala Rycerska fot. Czesio1
Dawna Sala Rycerska fot. Czesio1
Podobno z Sali Rycerskiej wychodzą jeszcze jedne schody, prowadzące do dawnych lochów. Znaleźliśmy jakieś zamknięte drzwi, ale nie udało nam się ich sforsować.
TomaszK przed tajemniczymi drzwiami w Sali Rycerskiej fot. Czesio1
Po wykonaniu zbiorowego zdjęcia przed głównym wejściem do zamku...
Zdjęcie grupowe przed Zamkiem Kmitów fot. Czesio1
...poszliśmy szukać pola namiotowego, na którym rozbili się kiedyś harcerze, a w domkach campingowych zamieszkali pozostali bohaterowie książki. Pole namiotowe mieszczące się niemal u podnóża wzgórza zamkowego, tuż nad Sanem, nie funkcjonuje już w tym charakterze, ale pozostała jeszcze zabudowa z tamtych czasów.
Zabudowa z czasów książkowych fot. Czesio1
Budynek dawnej stołówki, jakkolwiek pomalowany na sposób współczesny, okazuje cechy architektury z lat 70-tych, a nawet 60-tych, podobnie budynek z małymi okienkami, w którym zapewne mieściły się campingowe prysznice i toalety.
Dawna stołówka nad Sanem fot. Czesio1
Małych domków campingowych już nie ma, ale miejsce nadal pełni swoją funkcję - na środku pola namiotowego stoi ogromny wigwam indiański. Wigwam na dawnym polu namiotowym nad Sanem fot. Czesio1
W drodze do kolejnego punktu, zahaczyliśmy do miejscowej cukierni, znanej z najlepszych lodów w okolicy. Rzeczywiście smaczne, zresztą najlepszą reklama była długa kolejka, w której musieliśmy odstać.
Kolejnym punktem zwiedzania była leska Synagoga, przypominająca bardziej średniowieczny zamek niż obiekt kultu.
Synagoga w Lesku fot. Czesio1
Synagoga w Lesku fot. Czesio1
Synagoga wykorzystywana w czasach Nienackiego jako siedziba PTTK, obecnie służy jako galeria, prezentująca sztukę bieszczadzkich artystów.
Budynek w środku nie miał niestety żadnego zabytkowego wyposażenia, ale w rogu wypatrzyliśmy malutki loch, do którego prowadziły wąskie kamienne schodki. Podobno w czasach świetności synagogi była to cela więzienna.
Malutki loch w synagodze fot. Czesio1
Wypatrzyliśmy też, że schody prowadzące na basztę nie są zamknięte, ale wbrew naszym zwyczajom nie weszliśmy tam, bo czas gonił.
Ostatnim, ale najważniejszym miejscem, które odwiedziliśmy w Lesku, był cmentarz żydowski, na którym ma spoczywać leski czarnoksiężnik, Dawid Katz.
Cmentarz żydowski w Lesku fot. Czesio1
Cmentarz położony jest na stromym zboczu, tak że ceremonie pogrzebowe, musiały być dość trudne.
Cmentarz żydowski w Lesku fot. Czesio1
Cmentarz jest zamknięty, zwiedzanie tylko za biletami, ale dysponent kluczy był podatny na targowanie. Zachowało się kilkadziesiąt zabytkowych nagrobków, niektóre nawet czytelne.
Cmentarz żydowski w Lesku fot. Czesio1
Wbrew pierwszemu wrażeniu cmentarz jest zadbany, raz do roku oczyszczany z chwastów przez Gminę Żydowską. Szukaliśmy nagrobka z rysunkiem dwóch postaci pod drzewem, niestety bezskutecznie.
Znaleźliśmy natomiast połówkę talizmanu Kelleya, która przypadła Athenais, jako nagroda za wygranie wczorajszego konkursu z "Tajemnicy tajemnic".
Athenais dumnie prezentuje nagrodę za zwycięstwo w turnieju "Jeden z dziesięciu" fot. Czesio1
Na zakończenie odegraliśmy krótką scenkę z poszukiwań grobu Dawida Katza przez Helenkę Dohnalową i Tomasza. Helenka-Ace79 poszukuje grobu Dawida Katza fot. Czesio1
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez TomaszK, łącznie zmieniany 3 razy.
Bieszczady to dziewicze lasy, połoniny, góry, splątane chaszcze nietknięte ludzką ręką a także strumienie i potoki. Wśród nich San - urokliwa, pełna zakoli, meandrująca między wzgórzami rzeka przepełniona dzikością, stanowiąca atrakcyjny szlak turystyki kajakowej. Jej górny odcinek to wprost wymarzone miejsce do zorganizowania spływów. Podróż po jednej z najpiękniejszych rzek w Polsce, wijącej się w obrębie gór i pogórzy, podnosi poziom adrenaliny i pozwala obcować z przyrodą. To prawdziwy raj dla szukających niezapomnianych wrażeń.
W piątkowe południe po przyjeździe do Sanoka takich wrażeń postanowili poszukać i przeżyć niezapomnianą przygodę cztery (najodważniejsze) duety: Czesio1 z Agnieszką, Milady z Mirmiłem, Konfiturek z Wilhelmem Tellem oraz Athenais ze mną (jedyny żeński skład kajakowy).
Ekipa kajakowa w oczekiwaniu na spływ Sanem fot. Czesio1
Wynajęliśmy sprzęt pływający i po przeszkoleniu oraz ustrojeniu się w piękne kapoki usadowiliśmy się w kajakach. Niektórzy siedzieli w tego typu środku lokomocji po raz pierwszy w życiu, trochę się obawiali czy nie posiadając umiejętności wiosłowania dotrą do celu. Przed nami do pokonania był 12 kilometrowy odcinek tej malowniczej rzeki.
Malowniczy San niestraszny dla ekipy kajakowej fot. Czesio1
Spływ rozpoczęliśmy przy moście znajdującym się obok sanockiego skansenu. Rzeka miała po ostatniej burzy dość wysoki stan i wartki nurt, przez kilkaset metrów zmagaliśmy się więc z tzw. bałwankami. Do tego musieliśmy uważać na wystające z wody głazy, które mogły wywrócić lub zniszczyć kajak. Mijając ten odcinek, czułam się jak Meryl Streep, bohaterka mojego ulubionego filmu "Dzika rzeka", która pokonywała niebezpieczną rzekę Kolorado. Machanie wiosłami szło nam coraz lepiej, już nie płynęliśmy od lewego brzegu do prawego i z powrotem. Powoli, nie spiesząc się pokonywaliśmy kolejne zakola podziwiając krajobraz zapierający dech w piersiach.
Piękny krajobraz widziany z pokładu kajaków fot. Czesio1
Piękny krajobraz widziany z pokładu kajaków fot. Czesio1
Po ok. 2 kilometrach po lewej stronie minęliśmy przystań Trepcza i dalej ujście rzeki Sanoczek. Po prawej zaś stronie nad skałą ujrzeliśmy kościółek w Miedzybrodziu. Od początku naszych zmagań z rzeką towarzyszyła nam para ptaków, którą co kawałek płoszył plusk wioseł i nasza obecność. Nie odlatywały jednak daleko, za kolejnym zakrętem znów mogliśmy podziwiać ich wzbijanie się w powietrze. Rzeka podmywała brzegi góry i odsłaniała ławice piaskowców i łupków, które wystawały niczym grzebienie, podkreślając jeszcze bardziej dzikość okolicy. Dzień był bardzo ciepły, rozglądaliśmy się wypatrując Eskulapa, który bardzo lubi wylegiwać się na rozgrzanych słońcem kamieniach.
Hanka i Athenais fot. Czesio1
Agnieszka i Czesio1 fot. Czesio1
Mirmił i Milady fot. Czesio1
Wilhelm Tell i Konfiturek fot. Czesio1
Moglibyśmy jeszcze tak płynąć i płynąć bo było bardzo przyjemnie. Niestety, za kolejnym zakrętem ujrzeliśmy most w Tyrawie Solnej, gdzie na plaży za mostem przy OW Diabla Góra kończył się nasz spływ.
Ośrodek "Diabla Góra" metą 12-kilometrowego spływu fot. Czesio1
Ośrodek "Diabla Góra" metą 12-kilometrowego spływu fot. Czesio1
Nie wiem jak my z Atenais to uczyniłyśmy, ale zamiast nasz kajak skierować na plażę, wypłynęłyśmy wprost na środkowe przęsło mostu. Tylko niezwykły refleks i roztropność mojej towarzyszki, która nogą zaparła się o wystający konar, nie doszło do nieszczęścia i wywrotki na tej, jak się okazało, niebezpiecznej rzece. Uniknęłyśmy przymusowej kąpieli i kilkadziesiąt metrów za plażą dobiłyśmy do brzegu. Wszyscy więc cali i niezwykle zadowoleni zakończyliśmy naszą kajakową przygodę. Niezwykle trafnie podsumował nas wysiłek Konfiturek stwierdzając, że bardzo się cieszy, gdy płynąc kajakiem tym razem zmęczyły mu się ręce a nie nogi (Konfiturek wraz z innymi Forowiczami pokonywał czerwony szlak w Bieszczadach).
Czas na odpoczynek po wspaniałej kajakowej przygodzie fot. Czesio1
Ta wycieczka na bardzo długo pozostanie w naszej pamięci. Myślę, że wszyscy będziemy tęsknić za bieszczadzkim krajobrazem, za ciszą i spokojem. Na spływ kajakowy możemy kiedyś wrócić ale w tak doborowym towarzystwie nie pokonamy już tej rzeki pewnie nigdy. A szkoda.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Hanka, łącznie zmieniany 3 razy.
W czasie, gdy zdecydowana większość zlotowiczów sprawdzała nurt Sanu podczas spływu kajakowego, TomaszK i ja udaliśmy się do Muzeum Historycznego.
I tu przytoczę tekst z folderu promocyjnego wydanego przez Podkarpacką Regionalną Organizację Turystyczną z 2012r.: "Muzeum Historyczne w Sanoku
W XVI-wiecznym renesansowym zamku królewskim wznoszącym się na wysokiej skarpie nad Sanem ma od 1934 r. siedzibę Muzeum Historyczne. Sale zamkowe mieszczą dziś wystawy prezentujące bogate kolekcje muzealne."
Muzeum Historyczne w Sanoku fot. Ace79
Najważniejszą z nich jest znakomita ekspozycja ikon i sztuki cerkiewnej XV-XIX w., zawierająca ikony o największej w polskich zbiorach wartości artystycznej i historycznej. Sztuka cerkiewna fot. Ace79
Sztuka cerkiewna fot. Ace79
Pozostałe wystawy muzealne poświęcone są: sztuce sakralnej Kościoła katolickiego XV-XIX w., portretowi sarmackiemu XVII-XIX w. i ceramice pokuckiej. W salach na poddaszu zamku mieszczą się bogate zbiory sztuki współczesnej, głównie dzieła artystów polskich tworzących na emigracji we Francji, wystawiane na ekspozycji nazwanej Wokół École de Paris, oraz słynna Galeria Zdzisława Beksińskiego, sanoczanina zmarłego w 2005 r., jednego z najgłośniejszych polskich artystów współczesnych. Na tej samej kondygnacji mieści się niewielka Galeria Mariana Kruczka, artysty pochodzącego z okolic Sanoka."
Układ ikonostasu z przełomu XVII-XVIII wieku fot. Ace79
Układ ikonostasu z przełomu XVII-XVIII wieku fot. Ace79
Cóż, jeśli mam być szczera, to albo nie trafiłam do sali z ceramiką, albo wystawa zawarta była w jednej gablocie, bo nijak nie mogę sobie przypomnieć, żebym ceramikę oglądała (albo tak mnie powaliła wystawa Beksińskiego, że już nic innego nie pamiętam).
Oboje z TomaszKiem znawcami sztuki nie jesteśmy, jednakże znamy się na tyle, żeby stwierdzić, co nam się podoba, a co nie . Ikony mnie nie zachwyciły, ot pomalowane (a właściwie pisane) stare deski (oczywiście żartuję, wiem że to kawał cennej sztuki), sztukę sakralną Kościoła katolickiego, portrety sarmackie i dzieła artystów polskich smyrnęłam okiem, ale nad żadnym się dłużej nie zatrzymałam, natomiast na niektóre obrazy Beksińskiego, zwłaszcza te z okresu fantastycznego i na niektóre szkice mogłabym patrzeć i patrzeć, i patrzeć, i patrzeć... i się zachwycać, i zastanawiać, co tam temu artyście w głowie siedziało.
Kto nie widział, polecam zobaczyć i własną opinię na ten temat wyrobić.
Rynek w Sanoku fot. Ace79
Rynek w Sanoku fot. Ace79
Ukryci w cieniu drzew oczekujemy nad Sanem na ekipę kajakową fot. Ace79
San fot. Ace79
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Ace79, łącznie zmieniany 1 raz.
Lekko ochłodzeni i orzeźwieni po spływie kajakowym połączyliśmy się z częścią ekipy zlotowej, która nie brała udziały w spływie i udaliśmy się na zwiedzanie Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.
Po uiszczeniu wszystkich koniecznych opłat zwołał nas miły starszy Pan pełen werwy, który to okazał się naszym przewodnikiem.
Przewodnik po Skansenie w Sanoku fot. Czesio1
Ekipa Zlotowa z uwagą przysłuchuje się opowieściom przewodnika fot. Czesio1
Pan przewodnik mimo swojego wieku i faktu używania przez niego laski miał mnóstwo energii - ciągle pospieszał nas mówiąc, że czas goni trzeba się spieszyć bo nie zdążymy.
Po krótkim wprowadzeniu przy tablicy przedstawiającej mapę skansenu
przewodnik poprowadził nas na imponujący pod względem oddania rzeczywistych wymiarów oraz odwzorowania szczegółów rynku galicyjskiego.
Na rynku w Skansenie fot. Czesio1
Szybkim krokiem przemaszerowaliśmy przez rynek zatrzymując się jedynie na dłuższą chwilę przy budynku dawnej remizy strażackiej...
W remizie strażackiej fot. Czesio1
...oraz na krócej przy zakładzie zegarmistrza.
Zegarmistrz fot. Czesio1
Po minięciu rynku weszliśmy w węższą uliczkę, przy której znajdowały się zagrody ogrodzone drewnianym płotem, który bardzo zaciekawił TomaszaK. Był to płot z desek ułożonych pionowo w taki sposób, iż po próbie odchylenia deski wydawała ona z siebie huk, który miał na celu płoszenie nieproszonej zwierzyny.
Drewniany płot przystosowany do płoszenia zwierzyny fot. Czesio1
W trakcie naszego spaceru po skansenie udało nam się odnaleźć wiele z miejsc wyszczególnionych w książce Pan Samochodzik i Tajemnica Tajemnic. Między innymi zobaczyliśmy:
- chałupę bojkowską ze wsi Skorodne w powiecie ustrzyckim,
- cerkiew z Grąziowej,
Chałupa bojkowska ze wsi Skorodne fot. Czesio1
Wnętrze chałupy bojkowskiej ze wsi Skorodne fot. Czesio1
Wnętrze chałupy bojkowskiej ze wsi Skorodne fot. Czesio1
Wnętrze chałupy bojkowskiej ze wsi Skorodne fot. Czesio1
Wnętrze chałupy bojkowskiej ze wsi Skorodne fot. Czesio1
Cerkiew z Grąziowej fot. Czesio1
W cerkwi z Grąziowej fot. Czesio1
W cerkwi z Grąziowej fot. Czesio1
W cerkwi z Grąziowej fot. Czesio1
Następnie zwiedzając po drodze inną zabudowę przeszliśmy do cerkwi z nie istniejącej już dziś wsi Rosolin. Tu okazało się, że od wejścia do skansenu przebyliśmy już drogę 3 km. "Gdybym Wam powiedział od razu ile będziemy iść to byście narzekali, że daleko. A tak to nawet nie wiecie kiedy tyle przeszliście" - mówił Pan przewodnik.
Cerkiew ze wsi Rosolin fot. Czesio1
Cerkiew ze wsi Rosolin fot. Czesio1
Wnętrze cerkwi ze wsi Rosolin fot. Czesio1
Podczas zwiedzania cerkwi z Grąziowej a następnie cerkwi ze wsi Rosolin można było dojść do wnioski, iż Pan przewodnik bardzo nas polubił, ponieważ podczas zwiedzania wymienionych świątyń dostarczył nam dodatkowych atrakcji w postaci przejścia przez wejścia diakońskie.
"Nigdy wcześniej tam nie byliście i nigdy później nie będziecie" - mówił.
Po obejrzeniu cerkwi z Rosolina udaliśmy się do kurnej chaty łemkowskiej z Komańczy, zwanej "chyża".
Kurna chata łemkowska z Komańczy, tzw. "chyża" fot. Czesio1
Wnętrze kurnej chaty łemkowskiej fot. Czesio1
Wnętrze kurnej chaty łemkowskiej fot. Czesio1
Stajnia przy kurnej chacie łemkowskiej z Komańczy fot. Czesio1
Stare ule zrobione z pni drzewnych fot. Czesio1
Stare ule zrobione z pni drzewnych fot. Czesio1
Z kolei o ciekawej historii usłyszeliśmy siedząc w drewnianych ławkach budynku dawnej szkoły wiejskiej z Wydrnej.
Zlotowicze w drewnianych ławkach dawnej szkoły wiejskiej w Wydrnej fot. Czesio1
Hanka w roli nauczycielki dawnej szkoły wiejskiej fot. Czesio1
Otóż przewodnik opowiedział nam jak pewnego razu oprowadzał zwiedzających po budynku szkoły i do środka wszedł mężczyzna, z pytaniem czy może nie przeszkadzając zrobić kilka zdjęć. Pan przewodnik zezwolił, pod warunkiem że nie będzie oślepiany fleszem. Jednak mężczyzna był wyraźnie zainteresowany jedynie małym pokoikiem przylegającym do sali klasowej, w którym to niegdyś mieszkała nauczycielka. W pewnym momencie przewodnik dostrzegł, iż mężczyźnie spływają łzy po policzkach. Zapytał co się stało i usłyszał, że mężczyzna przyleciał tu z Kanady a jego matka była kiedyś nauczycielką w tejże szkole. I tu w tym pokoiku w tej właśnie szkole on się urodził. Jego mama już nie żyje, ale on pragnął odszukać to miejsce i je zobaczyć. Cieszył się, że szkoła się zachowała i jest obecnie w skansenie.
Pokój mieszkalny nauczycielki przy szkole wiejskiej fot. Czesio1
Pokój mieszkalny nauczycielki przy szkole wiejskiej fot. Czesio1
Zmierzając ku wyjściu moją uwagę przykuła jeszcze chata obudowana z zewnątrz jakby krużgankiem, który po ochłodzeniu klimatu miał pozwolić mieszkańcom na przedostanie się do innych części gospodarstwa nie narażając się na działanie siarczystego mrozu. Jednocześnie taka obudowa stanowiła dodatkowe zabezpieczenie przed wychłodzeniem chałupy.
Następnie wróciliśmy na rynek galicyjski gdzie udało nam się jeszcze zobaczyć chałupę żydowską...
Chałupa żydowska fot. Czesio1
Chałupa żydowska fot. Czesio1
Chałupa żydowska fot. Czesio1
...po czym podziękowaliśmy przewodnikowi i zrobiliśmy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.
Pamiątkowe zdjęcie z przewodnikiem po Skansenie fot. Czesio1
O skansenie na pewno można by napisać jeszcze wiele słów, jednak przy tak wielkiej ilości atrakcji pamięć trochę się zaciera i chętnie wrócę tam ponownie by tym razem jeszcze dokładniej go zwiedzić.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Milady, łącznie zmieniany 7 razy.
Lubimy towarzystwo, ale nie mo?emy znie?? ludzi ca?y czas ko?o siebie. Wi?c gdzie? si? gubimy, potem wracamy i znów znikamy w diab?y.
Dzień rozpoczął się jak co dzień. Ci którzy mnie już poznali wiedzą, że ze mnie ranny ptaszek. Korzystając z takich pięknych okoliczności przyrody i pogody udałem się sfocić naszą miejscówę, poza wrzaskunami wszyscy jeszcze spali.
Nasza baza w Myczkowcach o świcie fot. VdL
Nasza baza w Myczkowcach o świcie fot. VdL
Nasza baza w Myczkowcach o świcie fot. VdL
Wrzaskuni myczkowieccy fot. VdL
Podczas porannego obchodu okazało się, że był z nami Pan Samochodzik.
Jak przygoda to przygoda! Czesio1 w objęciach Morfeusza na rozkładanych
siedzeniach wehikułu fot. VdL
Czas było zrobić poranną kawę i śniadanie.
Poranna kawa i śniadanie fot. VdL
Po śniadaniu wszyscy zebraliśmy przy samochodach i ruszyliśmy razem przez Lesko do Hoczwi to był nasz pierwszy przystanek.
Zbigniew Nienacki pisał na kartach książki "Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic": "W Hoczwi zwiedziliśmy stary kościół zbudowany w 1510 roku i staropolską karczmę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Hoczew opisuje Fredro w utworze "Trzy po trzy"."
Zajechaliśmy na parking pod kościół.
Kościół w Hoczwi fot. Czesio1
Kościół w Hoczwi fot. Czesio1
Trochę historii:
W XVIII w. właścicielem wsi Hoczew został Jacek Fredro - ojciec komediopisarza Aleksandra Fredry. W 1774 r. rodzina Fredrów wybudowała tu m.in. murowany barokowy kościół św. Anny, który służy wiernym do dziś oraz dwór, całkowicie spalony pod koniec II wojny światowej.
Korzystając z tego, że był otwarty zwiedziliśmy go wewnątrz.
Kościół w Hoczwi fot. Czesio1
Chór kościelny fot. Czesio1
święty Walenty fot. Czesio1
Konfiturek w akcji fot. VdL
Następnie udaliśmy się w poszukiwaniu karczmy. Z informacji jakiej uzyskaliśmy od mieszkańca wsi dowiedzieliśmy się, że jeszcze w ubiegłym roku ruiny karczmy stały. Teraz został tylko pusty plac.
W tym miejscu stała kiedyś staropolska karczma w Hoczwi fot. Czesio1
Miejsce po dawnej staropolskiej karczmie w Hoczwi fot. Czesio1
Fredro pisał: "W dolinie nad brzegiem rzeki płynącej do Sanu ujrzeliśmy szczątki niewielkiego zamku. Obok biały dworek i gospodarskie, dość porządne zabudowania. Dalej kościółek, karczma i chaty wzdłuż łęgu rozsypane. To była Hoczew".
W drodze powrotnej Czesio1 uchwycił moment zbierania kwiatów przez harcerzy . W głównej roli Athenais zbierająca kwiaty.
Athenais zrywa polne kwiaty fot. Czesio1
W miejscowości zachowały się także ruiny starej karczmy, kiedyś nazywanej Kazimierzówką, bo, jak twierdzili mieszkańcy, gościł tu kiedyś sam Kazimierz Wielki! Budynek jest wprawdzie objęty ochroną konserwatorską, ale brakuje środków na jego rekonstrukcję.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez VdL, łącznie zmieniany 6 razy.
"Obiad zjedliśmy w gospodzie, a następnie zwiedziliśmy miasteczko. Narwaliśmy polnych kwiatów i złożyliśmy je na cmentarzu 34 pułku piechoty, który szczególnie odznaczył się w walce z oddziałami UPA."
Obiadu co prawda w gospodzie nie zjedliśmy, ponieważ niestety jej już nie ma. Został tylko pusty plac. Pogoda dopisywała, robiło się upalnie w tym przypadku lepsze były lody.
Z Hoczwi ruszyliśmy do Baligrodu zwiedzić cmentarz.
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Jak głosi tablica informacyjna przed cmentarzem: "Początki cmentarza wojennego w Baligrodzie datuje się na lata 1945-1947. Założony został przez żołnierzy i oficerów 34 Pułku Strzelców Budziszyńskich stacjonujących w tym czasie w Baligrodzie. Na cmentarzy chowano żołnierzy wymienionego pułku i Dywizji KBW, Grupy Manewrowej WOP oraz 16 pułku Piechoty, którzy zginęli w tym czasie w walkach z bandami UPA.
W roku 1953 poszerzono cmentarz w wyniku ekshumacji zwłok żołnierzy Armii Radzieckiej poległych w czasie walk z hitlerowskim okupantem w powiatach leskim, ustrzyckim i krośnieńskim.
Przy wejściu na brzozowym krzyżu widnieje napis: "Przechodniu, spójrz na ten krzyż, żołnierze polscy wznieśli go wzwyż, ściągając faszystów, przez lasy, góry i skały, dla Ciebie Polsko i dla twojej chwały".
Drewniany krzyż przed wejściem na cmentarz fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Cmentarz wojenny w Baligrodzie fot. Czesio1
Odgrywając scenę w imieniu harcerzy złożyliśmy kwiaty pod pomnikiem poległych żołnierzy.
Książkowa scena złożenia kwiatów pod pomnikiem poległych żołnierzy fot. Czesio1
Następnie skierowaliśmy się w stronę Rabego, miejsca z którego pochodził Aleksander Fredro.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Lolo, łącznie zmieniany 3 razy.
Odtwarzając szlak harcerzy, w dalszej drodze na południe, przejechaliśmy przez Bystre i skręciliśmy w prawo do nieistniejącej wsi Rabe. Zaraz za zjazdem stoi niewielki obelisk poświecony rodzicom Aleksandra Fredry, którzy mieli to swoje posiadłości.
Obelisk pamięci Aleksandra Fredo w Rabe fot. Czesio1
"Teraz zacytuję słowa Fredry, które znalazł w przewodniku po Bieszczadach profesor Hilary:
"Za Baligrodem, tam granica świata. Wjeżdża się jak w czarne gardło. Droga i rzeka to jedno i to samo, a od rzeki z jednej i drugiej strony wznoszą się czarne ściany jodeł i smreków".
I tak samo jest jeszcze dzisiaj. Te same czarne ściany jodeł i smreków, tylko że droga teraz jest wygodna, asfaltowa. Dolina rzeki Hoczewki, zwanej tu Jabłonką, zwęża się, co daje wrażenie, jakby wchodziło się w czarną gardziel.
Lecz oto przystanek PKS-u o nazwie Bystre. Odgałęzia się stąd droga w prawo do Rabego, prowadząca wzdłuż potoku o tej samej nazwie. Rabe — to była kiedyś duża wieś, gdzie mieli swój piękny dwór rodzice Aleksandra Fredry. Teraz jednak wieś ta już nie istnieje."
Potok Rabego płynący wzdłuż drogi fot. Czesio1
Lolo i VdL na tle potoku Rabego fot. Czesio1
Po krótkim postoju na którym dołączył do nad Johny z rodziną, pojechaliśmy w głąb Rabego. Droga była tak sucha, że samochody wzniecały tuman pyłu osiadającego na karoseriach i wnętrzach samochodów. Jadąc przez las, mijaliśmy rozrzucone co kilkaset metrów pojedyncze zabudowania - stanicę harcerską, leśniczówkę, ośrodek wypoczynkowy.
Po kilku kilometrach dojechaliśmy do miejsca w którym miało być gołoborze wspomniane w książce. Tuż przy drodze znajduje się studnia z żeliwną pompą, wspomniana przez Nienackiego jako źródło arsenowe, które miało stać się zalążkiem uzdrowiska.
"Droga wzdłuż potoku Rabego jest bardzo malownicza. Za zakrętem doliny otwiera się widok na gołoborze, stok usłany głazami, wśród których kurczowo trzymają się urwiska karłowate świerki, jarzębiny i osiki. Tutaj też — jak dowiedzieliśmy się od profesora Hilarego — znajduje się rezerwat geologiczny, stanowiący ochronę dla źródeł mineralnych arsenowo-żelazistych. Być może kiedyś w tym miejscu zbudowane zostanie jakieś sanatorium dla chorych na serce."
¬ródło arsenowe fot. Czesio1
Pomimo upływu czterdziestu lat uzdrowiska nadal nie ma, ale woda rzeczywiście musi mieć właściwości zdrowotne, bo jest słona i zalatuje siarką. Skorzystaliśmy zatem z okazji żeby podreperować zdrowie, nadwyrężone wdychaniem bieszczadzkiego pyłu.
Degustacja wody z arsenowego źródła fot. Czesio1
Degustacja wody z arsenowego źródła fot. Czesio1
Tuż obok, za potokiem Rabe zaczyna się zbocze, na którym znajduje się gołoborze, niewidoczne z drogi i w większości porośnięte lasem. Gołoborze nie jest tak imponujące jak w Tatrach czy Górach świętokrzyskich, ale jak na Bieszczady jest ewenementem.
Rezerwat geologiczny w Dolinie Rabego fot. Czesio1
TomaszK na tle gołoborza fot. Czesio1
Gołoborze fot. Czesio1
Zlotowicze przy gołoborzu fot. Czesio1
Po powrocie do samochodów zauważyliśmy po przeciwnej stronie drogi coś w rodzaju jaskini, co okazało się być starą kopalnią, w której próbowano przed wojną wydobywać rudy arsenu - realgar i arsenopiryt.
TomaszK przy jaskini u wylotu starej kopalni fot. Czesio1
Wejście do kopalni fot. Czesio1
Korytarz starej kopalni fot. Czesio1
Według mapy, w pobliżu powinien znajdować się duży czynny kamieniołom, w którym można znaleźć kryształy górskie, ale prawdopodobnie i tak by nas nie wpuszczono. Pojechaliśmy więc dalej.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez TomaszK, łącznie zmieniany 4 razy.
Po obejrzeniu Gołobrza ekipa zlotowa wyruszyła na poszukiwania drogi w stronę Hucisk. Zostawiliśmy wehikuły obok świętego źródełka i skierowaliśmy się w stronę skrzyżowania, na którym znajdował się mały domek.
Chatka studencka na rozstaju dróg fot. Czesio1
W międzyczasie TomaszK oraz Konfiturek zniknęli na poszukiwaniach z tego co zrozumiałam kryształu bądź innego kobietolubnego kruszcu.
Athenais przygląda się poszukiwaniom kryształów przez Konfiturka fot. Czesio1
W domku zastaliśmy Pana, który udzielił nam informacji, że drogą w stronę Hucisk nie dostaniemy się wehikułami, ponieważ widnieje na niej zakaz wjazdu, natomiast piechotą wędrówka zajmie nam prawdopodobnie około 40 minut.
Szlako-wskaz nie pozostawił złudzeń. Huciska są w połowie drogi do bazy Rabe. fot. Czesio1
Wróciliśmy więc do wehikułów i skierowaliśmy się do głównej drogi numer 893 nazywaną Wielką Pętlą Bieszczadzką.
Po drodze udało nam się jeszcze zlokalizować leśniczówkę drwali.
Leśniczówka drwali fot. Czesio1
Teren wokół (i prawdopodobnie również w środku) był chwilowo opuszczony i idealnie pasował do opisu z książki.
"W Bystrym skręciłem w dolinę Rabego Potoku i pojechałem wyboistą drogą wzdłuż rzeczki. Minąłem zabudowania leśnictwa, gdzie to w swoim czasie Baśka pytał drwala o drogę do Gnatów. Tym jednak razem przy leśniczówce nikogo nie było, nikt chyba nie widział naszego samochodu, więc w miejscu zaznaczonym na planie skręciłem w krzaki. Niewidoczny z drogi, mój wehikuł mógł oczekiwać bezpiecznie naszego powrotu."
Korzystając z okazji odegraliśmy tu książkową scenę, w której harcerze pytają drwali o drogę do zagrody Gnata.
Drwale pracujący przy leśniczówce fot. Czesio1
Harcerze pytają drwali o drogę do Gnata fot. Czesio1
Nieuchronnie zbliżała się pora obiadowa więc udaliśmy się w stronę Cisnej w poszukiwaniu jakiejś jadłodajni.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Jabłonkach, gdzie tuż przy szosie dumnie prężył się pomnik generała Karola Świerczewskiego.
Pomnik pamięci gen. Karola Świerczewskiego fot. Czesio1
Pomnik pamięci gen. Karola Świerczewskiego fot. Czesio1
Pomnik pamięci gen. Karola Świerczewskiego fot. Czesio1
Miejsce w którym zginął gen. Karol Świerczewski fot. Czesio1
W pobliskim kiosku (nomen omen przypominającym kiosk Gnata w Cisnej) odegraliśmy jeszcze jedną książkową scenę. Tym razem Athenais "ubrała się" w strój Baśki i zakupiła kilka widokówek z Bieszczadów...
Baśka-Athenais kupuje widokówki w kiosku Gnata fot. Czesio1
...a następnie w roli Czwartka zbeształa kioskarza, że sprzedaje niedźwiedzio-borsuki.
"Niedźwiedzio-borsuk" z kiosku Gnata fot. Czesio1
Po tych przygodach zasiedliśmy w wehikułach i ruszyliśmy ku Cisnej wierząc, że w jakiejś przytulnej knajpce zaspokoimy nasz głód (o jakże byliśmy naiwni!).
W Cisnej nie tylko nie znaleźliśmy wolnej jadłodajni ale nawet utknąwszy w korku nie mogliśmy znaleźć miejsca, żeby wycofać się i wyjechać jak najszybciej z miasteczka. A wszystko przez to, że właśnie tego dnia miał miejsce Bieg Rzeźnika i w Cisnej zebrały się nieprzebrane tłumy ludzi. Nawet karetka na sygnale miała problem żeby dojechać do potrzebującego pomocy.
Wreszcie jakimś cudem udało nam się wyrwać z korka i powróciliśmy do Myczkowców, gdzie wreszcie mogliśmy się posilić.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Milady, łącznie zmieniany 3 razy.
Lubimy towarzystwo, ale nie mo?emy znie?? ludzi ca?y czas ko?o siebie. Wi?c gdzie? si? gubimy, potem wracamy i znów znikamy w diab?y.
Posiliwszy się w myczkowieckiej restauracji powróciliśmy na kilka chwil do naszej bazy noclegowej. Tu nadszedł smutny czas pierwszych pożegnań. Do miejsca swojego przeznaczenia zwanego "Łodziownią" odjeżdżali bowiem Milady z Mirmiłem. Rozstanie to zawsze najtrudniejszy moment każdego zlotu. To co nas pociesza w takich chwilach to fakt, że jeszcze nie raz spotkamy się na szlaku samochodzikowej przygody. Wyściskaliśmy naszych forowych Łodziaków wierząc, że już niedługo znowu się spotkamy.
Pożegnanie Łodziaków fot. Czesio1
Gdy opadł kurz wzniesiony przez ich wehikuł postanowiliśmy wybrać się na solińską zaporę.
Zapora na Solinie fot. Czesio1
Zaparkowaliśmy wehikuły na parkingu nieopodal targowiska przy zaporze. W drodze na zaporę minęliśmy stragany, kramy dające okazję do mniej lub bardziej sensownego (czy jak ktoś woli bezsensownego) wydania pieniędzy.
Stragany przy zaporze fot. Czesio1
Na końcu targowiska znajduje się słup informacyjny z kilkoma tablicami. Na jednej z nich możemy zapoznać się danymi zapory jak również zbiornika wodnego w Solinie.
Athenais przed wejściem na zaporę fot. Athenais
Tablica informacyjna przed wejściem na zaporę fot. Czesio1
Po przekroczeniu bramki wejściowej naszym oczom ukazał się niesamowity,m zapierający dech w piersiach widok:
Jezioro Solińskie fot. Czesio1
Piękna pogoda sprawiła że nad zaporę ściągnęły tłumy zwiedzających. Mimo popołudniowej już pory słońce wciąż mocno przygrzewało. Od dołu, znad jeziora bił przyjemny chłód, wolno przespacerowaliśmy się po zaporze.
Spacer po zaporze fot. Czesio1
Korzystając z chwilowych przebłysków wolnego miejsca "szczelaliśmy" sobie pamiątkowe fotki.
Athenais, Hanka i Agnieszka na tle Jeziora Solińskiego fot. Czesio1
Athenais na zaporze solińskiej fot. Athenais
Zaraz, zaraz, co tam płynie po jeziorze za plecami Athenais? Ależ tak, to wehikuł Pana Tomasza! A za sterami nie kto inny tylko sam Pan Tomasz!! A obok to jak nic panna Helenka, Ludmiła i chyba Baśka.
Pan Samochodzik płynie wehikułem fot. Czesio1
W drodze powrotnej do wehikułów przemknął przed nami Bieszczadzki Ekspres, kursujący na trasie Solina - Polańczyk. Podobno przejażdżka tą kolejką to najszybszy sposób na poznanie Soliny i jej okolic (Myczków, Polańczyk). A podczas podróży można zaobserwować piękno przyrody, oraz malownicze i jedyne w swoim rodzaju widoki na góry. Można także zobaczyć całe Jezioro Solińskie oraz przylegające zatoczki.
Bieszczadzki ekspres mknie do Polańczyka fot. Czesio1
Tym razem nie dane nam było się przekonać czy to prawda. Podobnie jak nie udało się w czasie zlotu przejechać Bieszczadzką Kolejką Wąskotorową. Ale może nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo będzie pretekst żeby przyjechać w Bieszczady raz jeszcze.
Wracając do naszej bazy w Myczkowcach przejechaliśmy przez wieś Bóbrka.
Bóbrka fot. Czesio1
"Jeździłem dzisiaj w teren w pewnych ważnych sprawach — tu mrugnął ku mnie znacząco, bo ja wiedziałem, czego szukał w terenie pan Skwarek — i na drodze zobaczyłem budę na kółkach ciągnioną przez konia. Na budzie widniał napis: "Skupuję butelki, pierze, makulaturę, szmaty i złom". Tknięty przeczuciem, zatrzymałem właściciela furgonu i zapytałem, czy skupując przeróżne stare rupiecie nie trafił na małą srebrną blaszkę. Opisałem mu połówkę talizmanu. Chłop zastanawiał się długo, wreszcie powiedział mi, że chyba coś takiego u niego rzeczywiście leży w skrzyni w komórce. Człowiek ten nazywa się Pókijaniec i mieszka w starej chałupie koło wsi Bóbrka nad Jeziorem Myczkowskim. Obiecał, że na wieczór dotrze do swego domu."
Z uwagi na późną już porę odpuściliśmy sobie poszukiwania domu Pókijańca. Zresztą, czy mieliśmy na to jakąkolwiek szansę skoro już w czasie pisania książki "Pan Samochodzik i Tajemnicy Tajemnic":
"Chałupa Pókijańca, stojąca tuż nad brzegiem jeziora, była właśnie obiektem przeznaczonym do rozbiórki, na tym terenie miał wkrótce stanąć rząd domków campingowych. Gdyby ją pozostawiono, szpeciłaby bardzo tę okolicę. Była to już bowiem rudera."
Bardzo prawdopodobne, że po chałupie Pókijańca nie zostały już nawet resztki fundamentów. Smutnie popatrzyliśmy tylko na znak drogowy z nazwą "Bóbrka" i wróciliśmy do naszej noclegowni.
Ostatnio zmieniony 01 lip 2018, 20:15 przez Czesio1, łącznie zmieniany 4 razy.
6 czerwca o godzinie 20.45 miał odbyć się finał Ligi Mistrzów Barcelona-Juventus, podczas którego trwał zlotowy grill. Byłem bardzo podekscytowany, ponieważ to najważniejsze wydarzenie sportowe w tym roku. Tuż przed meczem postanowiłem jeszcze posiedzieć w towarzystwie i coś zjeść.
Przekąska na wieczór fot. Czesio1
Przekąska na wieczór fot. Czesio1
W końcu poszedłem na górę i właśnie wtedy zaczął się mecz rozpoczęty hymnem Ligi Mistrzów tak zwaną "kaszanką". Emocje były ogromne ja gdy tylko padł gol wychodziłem na balkon i mówiłem obecny wynik. Podczas drugiej połowy przyszedł do mnie Lolo, który miał oglądać mecz od początku, ale wolał posiedzieć przy grillu. Ja kibicowałem Juventusowi tak jak Lolo i można było przypuszczać, że tylko nas interesuje wynik meczu, ale tak nie było, bo Czesio kibicował Barcelonie i też chciał wiedzieć czy jego drużyna wygrała, czy nie. Podczas finału i w przerwie wychodziłem też na dwór, aby zjeść coś i porozmawiać na różne tematy z innymi. Niestety (dla mnie) Barcelona wygrała Ligę Mistrzów, ale atmosfera przy grillu jak i mecz były niesamowite!
Hanka fot. Czesio1
Athenais fot. Czesio1
Ace79 fot. Czesio1
Marzena fot. Czesio1
Konfiturek fot. Czesio1
TomaszK fot. Czesio1
VdL fot. Czesio1
Lolo fot. Czesio1
Żur łyżki VdL fot. Czesio1
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Wilhelm Tell, łącznie zmieniany 2 razy.
Niedziela to ostatni dzień naszego Tajemniczego Zlotu. Dzień najsmutniejszy bo to dzień pożegnań. Dopiero co zjeżdżaliśmy się do naszej bazy, witaliśmy się z radosnymi uśmiechami na twarzy a już nadszedł czas rozstania.
Wydarzenie to postanowił uświetnić swoją obecnością dość niezwykły gość. Najpierw usłyszeliśmy jak coś wielkiego łupnęło na dach domku numer 4. A potem naszym oczom ukazał się w całej okazałości bocian.
Niezwykły gość na dachu domku numer 4 fot. Czesio1
Nie zważywszy na naszą obecność dumnie, wolno kroczył sobie po dachu. Czyżby przyniósł komuś niespodziankę? Zaraz, zaraz, kto nocował w domku numer 4? Czesio1 z Agnieszką oraz trzy Gracje: Ace79, Athenais i Hanka.
Dumnie kroczący po dachu domku numer 4 bocian fot. Czesio1
Pożegnania nadszedł czas fot. Czesio1
VdL i Czesio1 fot. Czesio1
johny i Czesio1 fot. Czesio1
TomaszK i Czesio1 fot. Czesio1
Ace79 i johny fot. Czesio1
Ace79 i TomaszK fot. Czesio1
Agnieszka i Konfiturek fot. Czesio1
Agnieszka i johny fot. Czesio1
Agnieszka i TomaszK fot. Czesio1
Niejednemu z nas łza się zakręciła w oku. I choć smutno się zrobiło to wiemy jednak, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie. Miną dni, tygodnie czy choćby nawet miesiące a znowu spotkamy się na szlaku przygody.
Do zobaczenia... fot. Czesio1
Jeszcze rzut oka z góry na naszą bazę w Myczkowcach...
Pożegnalny rzut okiem na bazę w Myczkowcach fot. Czesio1
... i pierwsze wehikuły ruszają w powrotną drogę do domów. Pozostał po nas tylko kurz na drodze i wspomnienia przeżytych przygód na bieszczadzkiej ziemi.
Do zobaczenia Drodzy Zlotowicze...
Ostatnio zmieniony 26 cze 2018, 16:58 przez Czesio1, łącznie zmieniany 3 razy.