Kulinarna wyprawa na Daleki Wschód
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Kulinarna wyprawa na Daleki Wschód
To może nietypowy tytuł jak na relację z podróży, ale prawdę mówiąc głównym celem wyjazdu (przynajmniej z mojej strony), było zakosztowanie tajskiej kuchni. Oczywiście były też zabytki, świątynie buddyjskie, plaże i jaskinie, ale moim marzeniem była wyprawa kulinarna.
Kuchnia dalekowschodnia to nie robaki ani inne dziwactwa, ale swoisty zestaw składników i przypraw. Ze wszystkiego co tam jadłem najbardziej smakowała mi zupa występująca pod różnymi nazwami, ale której podstawą smaku, jest pasta curry i mleczko kokosowe.
Jedliśmy ją wielokrotnie pod różnymi nazwami i w różnych zestawach kolorystycznych.
Inne składniki zupy, to trawa cytrynowa, liście kafiru (cokolwiek to jest) i sok z limonki – wszystko o cytrynowym aromacie. Zupa jest boska ! Dodatkowo wrzuca się do niej kawałki kurczaka lub owoce morza i jarzyny. Podaje się ją z ryżem.
Ten sam zestaw smaków występuje w potrawach o zbiorczej nazwie „curry”, bardziej gęstych i z większą ilością mięsa.
Inna zupa, podobno bardzo tutaj popularna, to rodzaj rosołu rybnego
Dobry może dla urozmaicenia, ale to nie mój smak.
Natomiast zdecydowanie w moim guście, jest makaron Pad Thai, ryżowy makaron z usmażonym jajkiem, sosem sojowym i dodatkami.
[/url]
Dodatki bardzo różne, najczęściej warzywa, kurczak albo krewetki
Owoce morza mają duże znaczenie w taskiej kuchni, może dlatego że kraj jest prawie otoczony morzem, a krewetki pozyskuje się nie tylko z połowów, ale także z hodowli. Jedliśmy zatem:
małże:
kalmary:
homara:
Beacie bardzo smakował, dopóki nie dowiedziała się, że to nie homar tylko langusta, ale powiedziała, że nie odpuści i musi spróbować homara. Nie wiecie, gdzie w Polsce można to zjeść ? (tanio )
Były też inne potrawy, np. krewetki z jarzynami
Prawdę mówiąc zamówiłem to przez pomyłkę. Ja wyjadłem krewetki a Beata jarzyny. Nawiasem mówiąc jako małżeństwo, uzupełniamy się w tym zakresie. Ja zjadałem zupę albo sos i mięso, a Beata jarzyny 
Jedliśmy też inne potrawy, np. tajskie sajgonki.
Ale to niestety nędzna podróba tego co można zjeść w krakowskich wietnamskich restauracjach – mało farszu, dużo ciasta.
Był też ryż z różnymi dodatkami, tu np. podawany w skorupie ananasa
Natomiast moim ulubionym daniem na gorąco (zaraz po zupie), okazały się kwadrciki z kalmarów panierowane i smażone w głębokim tłuszczu
Być może smakowały mi dlatego, że to zestawienie polskiego smaku (kotlety) z tajskim (kalmary). Już kupiłem mrożone kalmary, spróbuję to przyrządzić w domu.
Jedliśmy również mielone z krewetek. Też super.
Słodycze, prawdę mówiąc mają tu nijakie, głównie europejskie. Praktycznie nie jedzą wędlin, może poza parówkami. Jedyna swoista, tajska wędlina jaką tu znalazłem, okazała się dość dziwna.
Była tylko w wersji paczkowanej (chociaż dość różnorodna), po angielsku opisana jako „fermented sausage”, w smaku kwaśna i pieprzna.
Ale były też jajka leżakowane w jakiejś zaprawie. Tak wyglądają po obraniu ze skorupki:
A tak po przekrojeniu
W smaku słodkie.
Jutro napiszę o jedzeniu ulicznym.
Kuchnia dalekowschodnia to nie robaki ani inne dziwactwa, ale swoisty zestaw składników i przypraw. Ze wszystkiego co tam jadłem najbardziej smakowała mi zupa występująca pod różnymi nazwami, ale której podstawą smaku, jest pasta curry i mleczko kokosowe.
Jedliśmy ją wielokrotnie pod różnymi nazwami i w różnych zestawach kolorystycznych.
Inne składniki zupy, to trawa cytrynowa, liście kafiru (cokolwiek to jest) i sok z limonki – wszystko o cytrynowym aromacie. Zupa jest boska ! Dodatkowo wrzuca się do niej kawałki kurczaka lub owoce morza i jarzyny. Podaje się ją z ryżem.
Ten sam zestaw smaków występuje w potrawach o zbiorczej nazwie „curry”, bardziej gęstych i z większą ilością mięsa.
Inna zupa, podobno bardzo tutaj popularna, to rodzaj rosołu rybnego
Dobry może dla urozmaicenia, ale to nie mój smak.
Natomiast zdecydowanie w moim guście, jest makaron Pad Thai, ryżowy makaron z usmażonym jajkiem, sosem sojowym i dodatkami.
[/url]
Dodatki bardzo różne, najczęściej warzywa, kurczak albo krewetki
Owoce morza mają duże znaczenie w taskiej kuchni, może dlatego że kraj jest prawie otoczony morzem, a krewetki pozyskuje się nie tylko z połowów, ale także z hodowli. Jedliśmy zatem:
małże:
kalmary:
homara:
Beacie bardzo smakował, dopóki nie dowiedziała się, że to nie homar tylko langusta, ale powiedziała, że nie odpuści i musi spróbować homara. Nie wiecie, gdzie w Polsce można to zjeść ? (tanio )
Były też inne potrawy, np. krewetki z jarzynami
Prawdę mówiąc zamówiłem to przez pomyłkę. Ja wyjadłem krewetki a Beata jarzyny. Nawiasem mówiąc jako małżeństwo, uzupełniamy się w tym zakresie. Ja zjadałem zupę albo sos i mięso, a Beata jarzyny 
Jedliśmy też inne potrawy, np. tajskie sajgonki.
Ale to niestety nędzna podróba tego co można zjeść w krakowskich wietnamskich restauracjach – mało farszu, dużo ciasta.
Był też ryż z różnymi dodatkami, tu np. podawany w skorupie ananasa
Natomiast moim ulubionym daniem na gorąco (zaraz po zupie), okazały się kwadrciki z kalmarów panierowane i smażone w głębokim tłuszczu
Być może smakowały mi dlatego, że to zestawienie polskiego smaku (kotlety) z tajskim (kalmary). Już kupiłem mrożone kalmary, spróbuję to przyrządzić w domu.
Jedliśmy również mielone z krewetek. Też super.
Słodycze, prawdę mówiąc mają tu nijakie, głównie europejskie. Praktycznie nie jedzą wędlin, może poza parówkami. Jedyna swoista, tajska wędlina jaką tu znalazłem, okazała się dość dziwna.
Była tylko w wersji paczkowanej (chociaż dość różnorodna), po angielsku opisana jako „fermented sausage”, w smaku kwaśna i pieprzna.
Ale były też jajka leżakowane w jakiejś zaprawie. Tak wyglądają po obraniu ze skorupki:
A tak po przekrojeniu
W smaku słodkie.
Jutro napiszę o jedzeniu ulicznym.
Ostatnio zmieniony 27 kwie 2018, 20:46 przez TomaszK, łącznie zmieniany 1 raz.
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
Ja bym z tego zjadł prawie wszystko.Yvonne pisze: Chociaż nie wiem, czy ja cokolwiek bym z tego zjadła ...
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
- Czesio1
- Administrator
- Posty: 16445
- Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
- Tytuł: Ojciec Prowadzący
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 423 razy
- Otrzymał podziękowań: 211 razy
Pierwszy zestaw dań czyli zupy bardzo mnie zaciekawiły. Natomiast te krewetki, kalmary i inne wynalazki to
Ja się piszę na to danie.TomaszK pisze: Myślę, że by Ci jednak smakowało. Tą tajską zupę (dla chętnych nawet w wersji wegetariańskiej) możemy z Beatą przyrządzić na zlocie, z ryżem, jako danie jednogarnkowe
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
Ja również z wielką chęcią.Czesio1 pisze:Pierwszy zestaw dań czyli zupy bardzo mnie zaciekawiły. Natomiast te krewetki, kalmary i inne wynalazki to
Ja się piszę na to danie.TomaszK pisze: Myślę, że by Ci jednak smakowało. Tą tajską zupę (dla chętnych nawet w wersji wegetariańskiej) możemy z Beatą przyrządzić na zlocie, z ryżem, jako danie jednogarnkowe
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Specyfiką Tajlandii (i podobno jeszcze Filipin), jest jedzenie uliczne, czyli swoiste fast foody, ale oferujące bardzo urozmaicone jedzenie. Możemy tu zjeść nie tylko hamburgery i Hot dogi czy ich azjatyckie odpowiedniki, ale normalne obiady. Podobno spora część mieszkańców Tajlandii, nie gotuje jedzenia w domach, ale kupuje gorące posiłki na ulicy. Rzeczywiście kuchnie uliczne widzieliśmy, nie tylko w dużych miastach, ale także w wioskach.
Tak wygląda typowy uliczny stragan kulinarny
Je się z ręki
W plastikowych tackach
Albo w porządniejszych naczyniach, tu np. zupa sporządzona na łódce
W restauracji bym pewnie tego nie zjadł, ale przygotowane na łodzi i zjedzone na ulicy, smakuje genialnie.
Potrawy są przygotowywane w ruchomych kramach, które dysponują różnymi rodzajami obróbki termicznej:
Gotowanie:
Grillowanie:
Smażenie:
Smażenie w woku:
Smażone w głębokim tłuszczu:
Składniki jedzenia wybiera się na miejscu:
Skorupiaki:
Małże i ślimaki:
Kalmary i inne owoce morza:
Ale także bardziej europejskie składniki, np. ryby
Drób (tu kaczki) :
Wieprzowina:
Ogony świńskie:
Albo skwarki:
Nieodzowną częścią tajskiego jedzenia, jest ryż:
Albo makaron:
Sosy:
Oraz warzywa, których nie fotografowałem, ponieważ ich nie jadam.
Na ulicy można też zjeść inne fast foody, nie tylko całe obiady, a więc
np. drobiowe ostatki (końcówki skrzydełek, żołądki i kuperki):
Kurze łapki (tego nie jadłem):
Pierożki smażone w głębokim tłuszczu, a z jajkiem na twardo, farszem z kurczaka albo krewetkami
Skrzypłocze (to taka żywa skamieniałość), a w właściwie ich ikra, ale podawana w skorupie skrzypłocza
I na koniec ulubione przez Czesia robaki (chociaż on nie lubi nawet krewetek):
Tak naprawdę, to nikt tu tego paskudztwa nie jada, przygotowywane jest tylko dla turystów, takich jak ja. Ale skosztowałem np. smażonego węża
…i szarańczy
Wszystko smakuje jak suche skwarki, może z wyjątkiem larw jedwabnika. Może dlatego, że larwy jedwabnika to zwierzę hodowlane, tuczone porządnym pokarmem, podczas gdy wszystkie pozostałe zwierzęta to dziczyzna, żywiąca się byle czym.
Jutro napiszę o egzotycznych owocach.
Tak wygląda typowy uliczny stragan kulinarny
Je się z ręki
W plastikowych tackach
Albo w porządniejszych naczyniach, tu np. zupa sporządzona na łódce
W restauracji bym pewnie tego nie zjadł, ale przygotowane na łodzi i zjedzone na ulicy, smakuje genialnie.
Potrawy są przygotowywane w ruchomych kramach, które dysponują różnymi rodzajami obróbki termicznej:
Gotowanie:
Grillowanie:
Smażenie:
Smażenie w woku:
Smażone w głębokim tłuszczu:
Składniki jedzenia wybiera się na miejscu:
Skorupiaki:
Małże i ślimaki:
Kalmary i inne owoce morza:
Ale także bardziej europejskie składniki, np. ryby
Drób (tu kaczki) :
Wieprzowina:
Ogony świńskie:
Albo skwarki:
Nieodzowną częścią tajskiego jedzenia, jest ryż:
Albo makaron:
Sosy:
Oraz warzywa, których nie fotografowałem, ponieważ ich nie jadam.
Na ulicy można też zjeść inne fast foody, nie tylko całe obiady, a więc
np. drobiowe ostatki (końcówki skrzydełek, żołądki i kuperki):
Kurze łapki (tego nie jadłem):
Pierożki smażone w głębokim tłuszczu, a z jajkiem na twardo, farszem z kurczaka albo krewetkami
Skrzypłocze (to taka żywa skamieniałość), a w właściwie ich ikra, ale podawana w skorupie skrzypłocza
I na koniec ulubione przez Czesia robaki (chociaż on nie lubi nawet krewetek):
Tak naprawdę, to nikt tu tego paskudztwa nie jada, przygotowywane jest tylko dla turystów, takich jak ja. Ale skosztowałem np. smażonego węża
…i szarańczy
Wszystko smakuje jak suche skwarki, może z wyjątkiem larw jedwabnika. Może dlatego, że larwy jedwabnika to zwierzę hodowlane, tuczone porządnym pokarmem, podczas gdy wszystkie pozostałe zwierzęta to dziczyzna, żywiąca się byle czym.
Jutro napiszę o egzotycznych owocach.
Ostatnio zmieniony 27 kwie 2018, 20:46 przez TomaszK, łącznie zmieniany 5 razy.
- Eksplorator63
- Zlotowicz
- Posty: 1650
- Rejestracja: 16 maja 2016, 18:45
- Miejscowość: Bydgoszcz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 1 raz
- Otrzymał podziękowań: 7 razy
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
A czemu? To tylko kwestia psychiki. Ja w Chorwacji spróbowałem prawie wszsytkiego co było dostępne z owoców morza i wszystko bardzo mi smakowało, no może z wyjatkiem ośmiornic, które były trochę gumowate.Barabasz pisze:Tomaszku, co jak co ale tych wielkich karaluchów to bym nie zjadł. Próbowałeś je?
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
- Mysikrólik
- Zlotowicz
- Posty: 5306
- Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
- Tytuł: harcerz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 19 razy
- Otrzymał podziękowań: 109 razy
- grim_reaper
- Zlotowicz
- Posty: 629
- Rejestracja: 27 cze 2017, 22:53
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 107 razy
- Otrzymał podziękowań: 72 razy
- Eksplorator63
- Zlotowicz
- Posty: 1650
- Rejestracja: 16 maja 2016, 18:45
- Miejscowość: Bydgoszcz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 1 raz
- Otrzymał podziękowań: 7 razy
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Dzisiaj będzie o egzotycznych owocach.
Jakkolwiek jarzyny zjadam tylko wtedy, kiedy nie wypada ich zostawić na talerzu, to owoce jem chętnie, zwłaszcza te soczyste. Lubię wypróbowywać owoce egzotyczne i kupuję je jak tylko pokażą się w sprzedaży w Polsce. Tak skosztowałem mango, marakuji, orzecha kokosowego, pitahaja, kumkwatu, papaji, granatu, ananasa i paru innych.
Te powyższe, pozwolę sobie pominąć, ale i tak w Tajlandii skosztowałem wielu nowych owoców .
Młody orzech kokosowy
Prawdopodobnie teraz jest na nie sezon. Nawiasem mówiąc, kiedy jechaliśmy autobusem przez Tajlandię, mijaliśmy całe plantacje kokosów, drzew kauczukowych i palmy oleistej, posadzone podobno w miejsce wyciętej w pień puszczy tropikalnej.
Młode orzechy kokosowe spożywa się przez wypicie soku z wnętrza orzecha, podobno to popularny, orzeźwiający napój.
Pije się przez rurkę. Mnie to średnio smakowało ale musiałem przecież zaliczyć.
Kolejnym obowiązkowym owocem był durian. śmierdzi paskudnie (coś jakby zepsuta cebula), nie wolno przynosić ich do hotelu pod karą grzywny. Skosztowaliśmy i przekonaliśmy się, że smakuje podobnie.
Tym niemniej, nasi znajomi z wycieczki stwierdzili, że pili napój z duriana i jedli lody, i było to całkiem dobre.
A to jest mangostan
Od dzieciństwa znałem ten owoc z Wielkiej Encykolpedii Powszechnej PWN, ale dopiero teraz mogłem go skosztować.
Wielkości mandarynki, z grubą skórzastą skórą, ale biały miąższ bardzo soczysty, słodko-kwaskowaty. Znaleźliśmy nawet mangostanowe wino
Jednym z największym owoców, podobnym do duriana, ale bez zapachu, jest jackfruit
Tu Beata pokazuje owoc, który wpadł do basenu hotelowego
Bardzo duży jest też owoc drzewa chlebowego, niestety nie jadłem go, sfotografowałem tylko na bazarze. Traktowany jest chyba bardziej jak warzywo.
Langsat, to owoc trochę większy od czereśni, skorupka cienka jak w jajku, a wewnątrz słodki miąższ na kształt liczi.
Podobnie wygląda salak:
Pod cienką, kolczastą skorupką, kryje się soczysty, kwaskowaty miąższ. Podobno te owoce zabierają ze sobą muzułmanie pielgrzymujący do Mekki.
Następny owoc to sapodilla, wielkości śliwki, ale o skórce niejadalnej jak w kiwi. Wnętrze soczyste, o smaku suszonych fig.
Kolejny owoc, to jujuba.
Wielkości śliwki i o podobnej pestce, ale o konsystencji chrupiącego jabłka.
Dalej bergamotka, odmiana pomarańczy, ale wykorzystywana tylko jako aromatyczny dodatek do potraw.
Pomelo są dużo większe niż u nas i bardziej soczyste. Ten owoc często jedliśmy, bo był sprzedawany obrany i podzielony na cząstki.
Oskomian (albo karambola), gwiaździsty owoc, dobry do dekoracji drinków.
Na miejscowym bazarze oglądaliśmy też miejscowe warzywa, a kilka z nich nawet kupiliśmy.
Bataty
Surowych batatów wprawdzie nie kupiliśmy, bo mamy je w Polsce, ale są tam świetne chipsy z batatów.
Bambus:
Zielony pieprz (zrobimy z niego sos pieprzowy z białym winem):
Galangal, podstawa tutejszej zupy, o której pisałem na wstępie.
A także szereg innych warzyw, których nazw nie udało mi się ustalić:
Te ostatnie nawet kupiliśmy nie znając nazwy, bo Beacie smakowały pokrojone w ćwiartki w tajskiej zupie.
Kupiliśmy też gotową porcję warzyw, coś jak u nas „jarzyny do rosołu”, tyle, że tu jest galangal, trawa cytrynowa, papryczka, listek kafiru (cokolwiek to jest) i limonka.
Obok dla porównania porcja rosołowa z naszego sklepu osiedlowego.
Jutro napiszę o kilku niekulinarnych wspomnieniach z wyprawy do Tajlandii.
Jakkolwiek jarzyny zjadam tylko wtedy, kiedy nie wypada ich zostawić na talerzu, to owoce jem chętnie, zwłaszcza te soczyste. Lubię wypróbowywać owoce egzotyczne i kupuję je jak tylko pokażą się w sprzedaży w Polsce. Tak skosztowałem mango, marakuji, orzecha kokosowego, pitahaja, kumkwatu, papaji, granatu, ananasa i paru innych.
Te powyższe, pozwolę sobie pominąć, ale i tak w Tajlandii skosztowałem wielu nowych owoców .
Młody orzech kokosowy
Prawdopodobnie teraz jest na nie sezon. Nawiasem mówiąc, kiedy jechaliśmy autobusem przez Tajlandię, mijaliśmy całe plantacje kokosów, drzew kauczukowych i palmy oleistej, posadzone podobno w miejsce wyciętej w pień puszczy tropikalnej.
Młode orzechy kokosowe spożywa się przez wypicie soku z wnętrza orzecha, podobno to popularny, orzeźwiający napój.
Pije się przez rurkę. Mnie to średnio smakowało ale musiałem przecież zaliczyć.
Kolejnym obowiązkowym owocem był durian. śmierdzi paskudnie (coś jakby zepsuta cebula), nie wolno przynosić ich do hotelu pod karą grzywny. Skosztowaliśmy i przekonaliśmy się, że smakuje podobnie.
Tym niemniej, nasi znajomi z wycieczki stwierdzili, że pili napój z duriana i jedli lody, i było to całkiem dobre.
A to jest mangostan
Od dzieciństwa znałem ten owoc z Wielkiej Encykolpedii Powszechnej PWN, ale dopiero teraz mogłem go skosztować.
Wielkości mandarynki, z grubą skórzastą skórą, ale biały miąższ bardzo soczysty, słodko-kwaskowaty. Znaleźliśmy nawet mangostanowe wino
Jednym z największym owoców, podobnym do duriana, ale bez zapachu, jest jackfruit
Tu Beata pokazuje owoc, który wpadł do basenu hotelowego
Bardzo duży jest też owoc drzewa chlebowego, niestety nie jadłem go, sfotografowałem tylko na bazarze. Traktowany jest chyba bardziej jak warzywo.
Langsat, to owoc trochę większy od czereśni, skorupka cienka jak w jajku, a wewnątrz słodki miąższ na kształt liczi.
Podobnie wygląda salak:
Pod cienką, kolczastą skorupką, kryje się soczysty, kwaskowaty miąższ. Podobno te owoce zabierają ze sobą muzułmanie pielgrzymujący do Mekki.
Następny owoc to sapodilla, wielkości śliwki, ale o skórce niejadalnej jak w kiwi. Wnętrze soczyste, o smaku suszonych fig.
Kolejny owoc, to jujuba.
Wielkości śliwki i o podobnej pestce, ale o konsystencji chrupiącego jabłka.
Dalej bergamotka, odmiana pomarańczy, ale wykorzystywana tylko jako aromatyczny dodatek do potraw.
Pomelo są dużo większe niż u nas i bardziej soczyste. Ten owoc często jedliśmy, bo był sprzedawany obrany i podzielony na cząstki.
Oskomian (albo karambola), gwiaździsty owoc, dobry do dekoracji drinków.
Na miejscowym bazarze oglądaliśmy też miejscowe warzywa, a kilka z nich nawet kupiliśmy.
Bataty
Surowych batatów wprawdzie nie kupiliśmy, bo mamy je w Polsce, ale są tam świetne chipsy z batatów.
Bambus:
Zielony pieprz (zrobimy z niego sos pieprzowy z białym winem):
Galangal, podstawa tutejszej zupy, o której pisałem na wstępie.
A także szereg innych warzyw, których nazw nie udało mi się ustalić:
Te ostatnie nawet kupiliśmy nie znając nazwy, bo Beacie smakowały pokrojone w ćwiartki w tajskiej zupie.
Kupiliśmy też gotową porcję warzyw, coś jak u nas „jarzyny do rosołu”, tyle, że tu jest galangal, trawa cytrynowa, papryczka, listek kafiru (cokolwiek to jest) i limonka.
Obok dla porównania porcja rosołowa z naszego sklepu osiedlowego.
Jutro napiszę o kilku niekulinarnych wspomnieniach z wyprawy do Tajlandii.
Ostatnio zmieniony 27 kwie 2018, 20:47 przez TomaszK, łącznie zmieniany 4 razy.
- GrzegorzCh
- Forowy Lektor
- Posty: 168
- Rejestracja: 17 sty 2014, 19:30
- Miejscowość: Wrocław / Pęgów
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 1 raz
- Otrzymał podziękowań: 1 raz
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
I na zakończenie, niekulinarne wspomnienia z Tajlandii.
Niewiele jeżdżę po egzotycznych krajach, a Tajlandię wybraliśmy z uwagi na niskie ceny w biurach turystycznych (tylko tak podróżujemy), cywilizowany kraj, no i jednak tę swoistą kuchnię. Dominującym punktem naszej wycieczki, były świątynie i pałace królewskie:
… i ich ruiny:
W tych ostatnich można było spotkać małpy
Ta tutaj, zaatakowała mnie zaraz po zrobieniu tego zdjęcia
A ta figura, którą początkowo wziąłem za jakiegoś chińskiego władcę, okazała się być XVIII-wieczną karykaturą Europejczyka, wykutą w kamieniu
Jednym z przyjemniejszych punktów wycieczki do Tajlandii, okazała się jazda na słoniach
Jak słoń zaczął iść po schodach w dół do rzeki, to bałem się, że razem z nami przekopyrtnie się do przodu przez głowę.
Innym super punktem wycieczki, była wyprawa do nieprawdopodobnej jaskini. Najpierw łodzią motorową trzeba było przedostać się na skalistą wyspę
… o plaży porośniętej palmami
Potem trzeba się wspiąć prawie na szczyt wyspy, przy różnicy poziomów kilkuset metrów
Przy temperaturze powietrza 35 stopni i wilgotności przekraczającej 80%, jest to nie lada przedsięwzięcie. Byłem mokry już na początku wspinaczki, ale warto było. W okolicach szczytu zaczynają się głębokie szczeliny skalne
… przechodzące w ogromną jaskinię
Aż wreszcie gdzieś w głębi góry otwiera się nieziemski widok
Strop jaskini zapadł się setki tysięcy lat temu i powstała ogromna, oświetlona słońcem studnia, w której kilkaset lat temu wybudowano małą świątynię.
Innym wspaniałym punktem wycieczki, był rejs na wyspy Phi Phi
Wyspy Phi Phi, to skały wystające z morza, o pionowych ścianach, z urokliwymi plażami w zatoczkach i jaskiniami
To jaskinia piratów
Współcześnie okupowana przez poszukiwaczy jaskółczych gniazd. Zbierają gniazda salangan, ptaków lepiących je ze śliny, będące lokalnym przysmakiem.
Tak naprawdę podobno są bez smaku, taka galaretka, ale ceny jakie osiągają są wielokrotnie wyższego od każdego innego jedzenia jakie tu zaprezentowałem. Podobno nawet opłaca się zakładać hodowle salangan, które lepią te gniazda w specjalnie wybudowanych budynkach udających jaskinie.
Na tej plaży był kręcony jakiś film z Leonardem di Caprio
Częścią zwiedzania wysp było nurkowanie na rafie koralowej
Niestety nie mam aparatu fotograficznego do podwodnych zdjęć, ale widoki były mniej więcej takie
I na zakończenie, kąpiel w wodospadzie. Najpierw wędrówka w góry, w jednym z tutejszych parków narodowych, wzdłuż górskiego potoku
Nagle ni stąd, ni z owąd, pojawiają się ludzie w kostiumach kąpielowych
… aż wreszcie ukazuje się wodospad
Inaczej niż Tatrzańskim Parku Narodowym, kąpiel jest dozwolona, a nawet zalecana. Takich wodospadów jest na tym potoku siedem, najwyższy 700m wyżej. My poprzestaliśmy na najniższym, tam w głębi kąpie się moja żona
Zachęcamy z Beatą do podróży w tamte strony. To co prawda drożej niż podróż do któregoś z krajów europejskich, ale za to tanio, jak na podróż na drugi koniec świata.
Niewiele jeżdżę po egzotycznych krajach, a Tajlandię wybraliśmy z uwagi na niskie ceny w biurach turystycznych (tylko tak podróżujemy), cywilizowany kraj, no i jednak tę swoistą kuchnię. Dominującym punktem naszej wycieczki, były świątynie i pałace królewskie:
… i ich ruiny:
W tych ostatnich można było spotkać małpy
Ta tutaj, zaatakowała mnie zaraz po zrobieniu tego zdjęcia
A ta figura, którą początkowo wziąłem za jakiegoś chińskiego władcę, okazała się być XVIII-wieczną karykaturą Europejczyka, wykutą w kamieniu
Jednym z przyjemniejszych punktów wycieczki do Tajlandii, okazała się jazda na słoniach
Jak słoń zaczął iść po schodach w dół do rzeki, to bałem się, że razem z nami przekopyrtnie się do przodu przez głowę.
Innym super punktem wycieczki, była wyprawa do nieprawdopodobnej jaskini. Najpierw łodzią motorową trzeba było przedostać się na skalistą wyspę
… o plaży porośniętej palmami
Potem trzeba się wspiąć prawie na szczyt wyspy, przy różnicy poziomów kilkuset metrów
Przy temperaturze powietrza 35 stopni i wilgotności przekraczającej 80%, jest to nie lada przedsięwzięcie. Byłem mokry już na początku wspinaczki, ale warto było. W okolicach szczytu zaczynają się głębokie szczeliny skalne
… przechodzące w ogromną jaskinię
Aż wreszcie gdzieś w głębi góry otwiera się nieziemski widok
Strop jaskini zapadł się setki tysięcy lat temu i powstała ogromna, oświetlona słońcem studnia, w której kilkaset lat temu wybudowano małą świątynię.
Innym wspaniałym punktem wycieczki, był rejs na wyspy Phi Phi
Wyspy Phi Phi, to skały wystające z morza, o pionowych ścianach, z urokliwymi plażami w zatoczkach i jaskiniami
To jaskinia piratów
Współcześnie okupowana przez poszukiwaczy jaskółczych gniazd. Zbierają gniazda salangan, ptaków lepiących je ze śliny, będące lokalnym przysmakiem.
Tak naprawdę podobno są bez smaku, taka galaretka, ale ceny jakie osiągają są wielokrotnie wyższego od każdego innego jedzenia jakie tu zaprezentowałem. Podobno nawet opłaca się zakładać hodowle salangan, które lepią te gniazda w specjalnie wybudowanych budynkach udających jaskinie.
Na tej plaży był kręcony jakiś film z Leonardem di Caprio
Częścią zwiedzania wysp było nurkowanie na rafie koralowej
Niestety nie mam aparatu fotograficznego do podwodnych zdjęć, ale widoki były mniej więcej takie
I na zakończenie, kąpiel w wodospadzie. Najpierw wędrówka w góry, w jednym z tutejszych parków narodowych, wzdłuż górskiego potoku
Nagle ni stąd, ni z owąd, pojawiają się ludzie w kostiumach kąpielowych
… aż wreszcie ukazuje się wodospad
Inaczej niż Tatrzańskim Parku Narodowym, kąpiel jest dozwolona, a nawet zalecana. Takich wodospadów jest na tym potoku siedem, najwyższy 700m wyżej. My poprzestaliśmy na najniższym, tam w głębi kąpie się moja żona
Zachęcamy z Beatą do podróży w tamte strony. To co prawda drożej niż podróż do któregoś z krajów europejskich, ale za to tanio, jak na podróż na drugi koniec świata.
Ostatnio zmieniony 27 kwie 2018, 20:47 przez TomaszK, łącznie zmieniany 1 raz.