Minizlot w Australii
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Minizlot w Australii
Australia leży daleko od Polski, ale chyba nie aż tak bardzo daleko, skoro Brunhilda odwiedza nasz kraj tak często. A więc i my polecieliśmy do Australii.
Lot jest długi, nie licząc przerw w podróży, trwa około 20 godzin
No ale w końcu dolecieliśmy i zostaliśmy ugoszczeni przez Brunhildę.
Wycieczkę po Australii zaczęliśmy od zwiedzenia Sydney. Naszym przewodnikiem była oczywiście Brunhilda. Relacja nie jest chronologiczna, zacznę ją od cmentarza.
Stare Sydney zostało wybudowane na skalistym gruncie i z tego powodu, 200 lat temu nie było możliwości założenia cmentarza w pobliżu centrum. Powstał kilkanaście kilometrów dalej a na pogrzeby jeździło się pociągiem. To chyba największy cmentarz na świecie, jeździ się po nim samochodem, mijając kolejne części – katolicką, protestancką, muzułmańską, żydowską, prawosławna i wiele innych.
Ale oto City, czyli ścisłe centrum
Oprócz współczesnych wieżowców są też zabytki, tu np. Katedra św. Pawła
A tu Uniwersytet
Obok uniwersytetu, w pobliżu wydziału medycznego, znajduje się Zakład Medycyny Sądowej
A to już ścisłe centrum, wybudowane nad zatoką
To jeden z symboli Sydney, most Harbor. Podobny mamy w Krakowie, ale ten jest dziesięć razy większy
Brunhilda mówi, że mieszkańcom miasta kojarzy się z wieszakiem na ubrania. Tu kolejny, młodszy most, ten z kolei kojarzy się z biustonoszem Madonny
A to kolejny symbol miasta i całej Australii – opera w Sydney
Sydney to nie tylko centrum. Przedmieścia są ogromne, dominują na nich osiedla domków jednorodzinnych. Podobne jak w Polsce, chociaż otoczenie przyrodnicze nieco inne, zamiast gołębi, na trawnikach panoszą się hałaśliwe stada kakadu
Innym uciążliwym ptakiem, jest ibis, posuwający się nawet do porywania jedenia z talerza
Typowym obrazkiem są też pająki, niektóre duże i liczne
Zwieńczeniem zwiedzania miasta, była kolacja w Sydney Tower. To nie tylko najwyższa budowla w mieście, ale nawet na całej południowej półkuli
Widok z wieży jest nieziemski, najwyższe wieżowce można oglądać z góry
Na najwyższym piętrze wieży mieści się restauracja, która obraca się dookoła z prędkością jednego obrotu na godzinę, co daje możliwość oglądania panoramy całego miasta
Moja żona miała w tym dniu urodziny i kiedy Brunhilda napomknęła o tym obsłudze, Beata dostała ciastko z czekoladowym napisem „happy birthday”.
Lot jest długi, nie licząc przerw w podróży, trwa około 20 godzin
No ale w końcu dolecieliśmy i zostaliśmy ugoszczeni przez Brunhildę.
Wycieczkę po Australii zaczęliśmy od zwiedzenia Sydney. Naszym przewodnikiem była oczywiście Brunhilda. Relacja nie jest chronologiczna, zacznę ją od cmentarza.
Stare Sydney zostało wybudowane na skalistym gruncie i z tego powodu, 200 lat temu nie było możliwości założenia cmentarza w pobliżu centrum. Powstał kilkanaście kilometrów dalej a na pogrzeby jeździło się pociągiem. To chyba największy cmentarz na świecie, jeździ się po nim samochodem, mijając kolejne części – katolicką, protestancką, muzułmańską, żydowską, prawosławna i wiele innych.
Ale oto City, czyli ścisłe centrum
Oprócz współczesnych wieżowców są też zabytki, tu np. Katedra św. Pawła
A tu Uniwersytet
Obok uniwersytetu, w pobliżu wydziału medycznego, znajduje się Zakład Medycyny Sądowej
A to już ścisłe centrum, wybudowane nad zatoką
To jeden z symboli Sydney, most Harbor. Podobny mamy w Krakowie, ale ten jest dziesięć razy większy
Brunhilda mówi, że mieszkańcom miasta kojarzy się z wieszakiem na ubrania. Tu kolejny, młodszy most, ten z kolei kojarzy się z biustonoszem Madonny
A to kolejny symbol miasta i całej Australii – opera w Sydney
Sydney to nie tylko centrum. Przedmieścia są ogromne, dominują na nich osiedla domków jednorodzinnych. Podobne jak w Polsce, chociaż otoczenie przyrodnicze nieco inne, zamiast gołębi, na trawnikach panoszą się hałaśliwe stada kakadu
Innym uciążliwym ptakiem, jest ibis, posuwający się nawet do porywania jedenia z talerza
Typowym obrazkiem są też pająki, niektóre duże i liczne
Zwieńczeniem zwiedzania miasta, była kolacja w Sydney Tower. To nie tylko najwyższa budowla w mieście, ale nawet na całej południowej półkuli
Widok z wieży jest nieziemski, najwyższe wieżowce można oglądać z góry
Na najwyższym piętrze wieży mieści się restauracja, która obraca się dookoła z prędkością jednego obrotu na godzinę, co daje możliwość oglądania panoramy całego miasta
Moja żona miała w tym dniu urodziny i kiedy Brunhilda napomknęła o tym obsłudze, Beata dostała ciastko z czekoladowym napisem „happy birthday”.
Ostatnio zmieniony 09 lut 2019, 21:56 przez TomaszK, łącznie zmieniany 1 raz.
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
Zaciekawił mnie ten cmentarz - Rookwood, rzeczywiście jest w czołówce ale nie jest największy na świecie.
Ciekawa jest lista znanych osób, pochowanych na tym cmentarzu - bushrangers, morderca, banita czy ekscentryczka, ale również politycy i twórcy, z tym że bardziej lokalni a nie globalni
Ciekawa jest lista znanych osób, pochowanych na tym cmentarzu - bushrangers, morderca, banita czy ekscentryczka, ale również politycy i twórcy, z tym że bardziej lokalni a nie globalni
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
teraz dopiero zaskoczyłam, ze piszemy rownolegle Tomaszku!! Pusto bez Was!!!
Jutro wylatuje do Hanoi i potem Kambodza. Bedzie kolejna relacja! mam nadzieje, ze Was drodzy forowicze to nie nudzi! Co prawda tym razem wyprawa trochę robocza bo chcemy odbudować gabinet w Kambodży. Lokalne władze nam zabrały , oczywiście w białawych rękawiczkach się to odbyło. Wiec chcemy odtworzyć gabinet. Trzeba będzie kupić sprzęt itp. Może właśnie w Wietnamie. Bedzie ciekawie.
Jutro wylatuje do Hanoi i potem Kambodza. Bedzie kolejna relacja! mam nadzieje, ze Was drodzy forowicze to nie nudzi! Co prawda tym razem wyprawa trochę robocza bo chcemy odbudować gabinet w Kambodży. Lokalne władze nam zabrały , oczywiście w białawych rękawiczkach się to odbyło. Wiec chcemy odtworzyć gabinet. Trzeba będzie kupić sprzęt itp. Może właśnie w Wietnamie. Bedzie ciekawie.
Ostatnio zmieniony 10 lut 2019, 06:10 przez Brunhilda, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
Ha! Ale przedstawiłeś cmentarz forowiczom, którzy nie sprawdza Twojego wpisu! Czuje się w obowiązku wpis sprostować! Bo Rokwood to nie miejsce pochówku dziwaków ale bardziej i mniej zwykłych i niezwykłych ludzi.PawelK pisze: Ciekawa jest lista znanych osób, pochowanych na tym cmentarzu - bushrangers, morderca, banita czy ekscentryczka, ale również politycy i twórcy, z tym że bardziej lokalni a nie globalni
Jasne, ze politycy i twórcy lokalni! A którzy polscy globalnie znani twórcy są pochowani nie w Polsce? Oprócz Chopina i Łempickiej i Poli Negri? O politykach nie wspomnę bo chyba żaden. Pomijając fakt, ze musiałby być taki polityk ekscentrykiem właśnie i mieć pokaźny portfel, żeby sobie zafunfować pochówek tysiące kilometrów od domu... a co do ekscentryków to domyślam się, ze masz na myśli Louise Lawson. Z tym, ze ona nie była ekscentryczka ale pisarka, poetka, feministka, sufrażystka, wydawczynią gazety, kobieta niezwykle wykształcona jak na owe czasy. Matka jednego z czołowych naszych pisarzy Henry Lawsona. Pisałam o nim kiedyś. Pisze to bo słowo „ekscentryczka” ma pejoratywny odcień a pamięć Louise Lawson na to nie zasługuje. Obok niej wielu innych zasłużonych dla kultury, nauki i polityki. I wielu emigrantów, mniej i bardziej w swoich krajach ważnych. Polscy żołnierze, lotnicy. To bym napisała przede wszystkim, wiesz? Bushrangers i banici pewnie tez tu leżą ale czemu zestawiać ich z mordercami? Bushrangers to skrzyżowanie lokalnych leśnikow z policjantami. Banici... pewnie tez tu leżą. Lokalni i emigranci. Na pewno Sybiracy, ktorych losy kiedyś sledziles, a którzy tez są w pewnym sensie wygnańcami właśnie. A tak na marginesie , gdzie w Polsce chowa się morderców?
Nie chciałabym, żeby ktoś kiedyś czytając, ze np któryś lotnik Dywizjonu 303 jest pochowany na Rokwood, pomyślał: acha! To na tym dużym cmentarzu gdzie leżą australijscy mordercy i banici.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Brunhilda, łącznie zmieniany 7 razy.
- Eksplorator63
- Zlotowicz
- Posty: 1650
- Rejestracja: 16 maja 2016, 18:45
- Miejscowość: Bydgoszcz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 1 raz
- Otrzymał podziękowań: 7 razy
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
Dzięki! No to od razu nabieram wiatru w żagle wyjazdowych rekacji. Lece jutro, Sydney - Hanoi. Wietnamskim liniami :shock: :shock: :shock: stram się o tym nie myśleć. Należy spodziewać się wszystkiego. Jedna z moich współtowarzyszek podróży będzie tez w Ho Chi Minh wiec musi mieć jakby dwie wizy (tez ciekawostka...), o które złożyła podanie online. Dostala promese rażem z wydrukiem, trzystronicowym, z nazwiskami , danymi wszystkimi innych osób, które tez wystąpiły o te wizę ostatnio istna komedia. Widać, ze ochrona danych osobowych tam jeszcze nie dotarła.....Eksplorator63 pisze:Brunhildo z twoimi relacjami zwiedzam świat .
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
Nie warto się zaperzać. Nie ja tworzyłem listę znanych ludzi pochowanych na tym cmentarzu, która jest dostępna w Internecie, nie ja umieszczałem tak z jakiegoś powodu bushrangers czy mordercę własnej żony. Nie znam historii Australii na tyle żeby ocenić czy byli to ważni ludzie czy tylko ktoś kto tworzył tę listę uznał, że jest ona zbyt krótka.Brunhilda pisze:Ha! Ale przedstawiłeś cmentarz forowiczom, którzy nie sprawdza Twojego wpisu! Czuje się w obowiązku wpis sprostować! Bo Rokwood to nie miejsce pochówku dziwaków ale bardziej i mniej zwykłych i niezwykłych ludzi.
Odwróciłaś temat, nie piszę, że znani Australijczycy nie są pochowani poza Australią, tylko że ludzie pochowani na Rookwood nie są raczej znani szerszej publiczności. Prawdę mówiąc żadne nazwisko nie zwróciło mojej uwagi. Zawsze jest tak, że "znane groby" na cmentarzu dzielą się na "znane globalnie" i "znane lokalnie", te na Rookwood są "znane lokalnie". Nie podważa to szacunku do wszystkich ludzi pochowanych na tym cmentarzu. Ot taka specyfika.Brunhilda pisze:Jasne, ze politycy i twórcy lokalni! A którzy polscy globalnie znani twórcy są pochowani nie w Polsce?
Dam przykład - gdyby na cmentarzu był pochowany np. George Young, który zmarł niecałe dwa lata temu, to pewnie bym zwrócił na to uwagę. Zmarł w Sydney ale nie udało mi się na szybko zidentyfikować miejsca jego pochówku.
Nie, mam na myśli Bea Miles i też nie ja oceniłem, że była ona ekscentryczką tylko tak jest przedstawiana w Internecie.Brunhilda pisze: a co do ekscentryków to domyślam się, ze masz na myśli Louise Lawson.
To myślę, że reklamacja nie powinna trafić do mnie tylko do administracji cmentarza, że w tak dziwny sposób dba/nie dba o opinię o cmentarzu.Brunhilda pisze:Nie chciałabym, żeby ktoś kiedyś czytając, ze np któryś lotnik Dywizjonu 303 jest pochowany na Rokwood, pomyślał: acha! To na tym dużym cmentarzu gdzie leżą australijscy mordercy i banici.
BTW, skoro już poruszyliśmy temat cmentarzy w Australii, może znasz jakiś indeks grobów w Hobart, bo dotychczas nie udało mi się wiarygodnego znaleźć.
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
Kurczę, cały czas podziwiam Cię za te wyprawy do Kambodży.Brunhilda pisze:Co prawda tym razem wyprawa trochę robocza bo chcemy odbudować gabinet w Kambodży. Lokalne władze nam zabrały , oczywiście w białawych rękawiczkach się to odbyło.
Zdarzenie smutne, ale to chyba nieodłączna cecha krajów na tym poziomie rozwoju. Znając życie ktoś zauważył, że jakość "twojego" gabinetu jest znacząco wyższa od tego dla lokalnych notabli...
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
A no właśnie. Na internecie można znaleźć różne rzeczy. Na moich nowych studiach nauczyłam się, ze jeśli nie mam wiedzy na jakiś temat to zanim podam za kimś jakaś informacje 100 razy upewniam się czy to rzetelne źródło. Informacje, które podałeś wyglądają na zaczerpnięte od jakiegos happy-go-lucky blogera.PawelK pisze:Nie ja tworzyłem listę znanych ludzi pochowanych na tym cmentarzu, która jest dostępna w Internecie, nie ja umieszczałem tak z jakiegoś powodu bushrangers czy mordercę własnej żony. Nie znam historii Australii na tyle żeby ocenić czy byli to ważni ludzie czy tylko ktoś kto tworzył tę listę uznał, że jest ona zbyt krótka.
Zerknęłam na oficjalna stronę cmentarza. Jeżeli masz na myśli, ze informacje czerpałes od nich to sam dokonałeś selekcji. Nigdzie tam nie ma informacji podanej w taki jak u Ciebie sposób. Owszem, osoby przez Ciebie wspomniane figurują w spisie między innymi postaciami , które zapisały się w historii Australii. To stary cmentarz. Nie są wymienione jako głowni lokatorzy cmentarza.PawelK pisze:To myślę, że reklamacja nie powinna trafić do mnie tylko do administracji cmentarza, że w tak dziwny sposób dba/nie dba o opinię o cmentarzu.
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
A nie, nie zaparzam się. Poczułam się dotknięta. Tam pochowani są moi znajomi, pacjenci i bliscy.PawelK pisze:Nie warto się zaperzać.
Nie będę więcej kontynuować tej wymiany uwag. Zreszta przykro mi, ze pojawiła się tutaj, w relacji Tomaszka.
Tomaszku, Czy będzie cis na temat chińskich pierożków? Po Waszym wyjeździe pojawiły nowe!!!!pyszne. Musicie wrócić!!
Ostatnio zmieniony 10 lut 2019, 13:04 przez Brunhilda, łącznie zmieniany 1 raz.
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
Skoro nie jest łatwo znaleźć takie informacje na oficjalnej stronie cmentarza to zazwyczaj posługuję się wikipedią. To źródło ma to do siebie, że możesz sama je skorygować, proponuję, zamiast obrażać się na moje analizy, wejść na wiki i wprowadzić poprawki. Usunąć morderców i dziwaków a wpisać wielkich ludzi, których groby warto odwiedzić. Sorka, ale przy tak wielkim cmentarzu 7 osób wskazanych na jakiejś stronie przyznającej się do cmentarza nie powala na kolana. Zauważyłem, że wszystkie strony, które dotyczą cmentarza skupiają się głównie na zarabianiu pieniędzy a nie na "reklamowaniu" nekropolii. Pewnie taki jest koloryt biznesu w Australii.Brunhilda pisze:Informacje, które podałeś wyglądają na zaczerpnięte od jakiegos happy-go-lucky blogera.
Poważnie nie wiem dlaczego masz do mnie pretensje o to, że cmentarz Rookwood źle się "reklamuje". Nawet trudno jest określić, która strona jest oficjalna bo mnóstwo stron się promuje samą nazwą.Brunhilda pisze:erknęłam na oficjalna stronę cmentarza. Jeżeli masz na myśli, ze informacje czerpałes od nich to sam dokonałeś selekcji. Nigdzie tam nie ma informacji podanej w taki jak u Ciebie sposób. Owszem, osoby przez Ciebie wspomniane figurują w spisie między innymi postaciami , które zapisały się w historii Australii. To stary cmentarz. Nie są wymienione jako głowni lokatorzy cmentarza.
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
A poza wszystkim, zamiast mnie kolejny raz postponować za podobno ignorancję, pewnie lepiej by było gdybyś postarała się opisać te wszystkie poważne, znane osoby, które leżą na tym cmentarzu. Z wielką przyjemnością poznam historie odkrywców, podróżników, przyrodników, żołnierzy, artystów, wynalazców i lekarzy, którzy są tam pochowani i warto ich groby odwiedzić. Chętnie zmienię zdanie.
Bardzo lubimy zwiedzać cmentarze, bo pokazują kawał historii odwiedzanego miejsca.
Bardzo lubimy zwiedzać cmentarze, bo pokazują kawał historii odwiedzanego miejsca.
Ostatnio zmieniony 10 lut 2019, 12:47 przez PawelK, łącznie zmieniany 1 raz.
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
Tomaszku, Eureka! Przypomniałam sobie! W Adelajdzie rzeczywiście jest taka niby zupa z groszku. Nazywa się pea floater. W takim gęstym pure groszkowym pływa właśnie ten pie, czyli farsz mięsny we francuskim cieście. Szukałam zdjęcia tego pie z groszkiem i zobaczyłam to i przypomniałam sobie Adelajdę!
Ostatnio zmieniony 10 lut 2019, 13:12 przez Brunhilda, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Nie będzie, bo zdjęcie wyszło nieostre. Ale Beata znalazła podobne w tym sklepie z egzotyczną żywnością, o którym opowiadała. Też pyszne.Brunhilda pisze:Tomaszku, Czy będzie coś na temat chińskich pierożków? Po Waszym wyjeździe pojawiły nowe!!!!pyszne.
Wyjaśnię, że Brunhilda pokazała nam pyszne, chińskie pierożki, które różnią się od polskich pierogów tym, że mają więcej farszu niż ciasta.
-
- Zlotowicz
- Posty: 7221
- Rejestracja: 10 lip 2013, 04:07
- Płeć: Kobieta
- Podziękował;: 90 razy
- Otrzymał podziękowań: 112 razy
Wiesz, że calkiem podobne? Nawet pudełko ma podobny wyglad! Probowaliscie juz? A ten sosik tez jest?TomaszK pisze:Nie będzie, bo zdjęcie wyszło nieostre. Ale Beata znalazła podobne w tym sklepie z egzotyczną żywnością, o którym opowiadała. Też pyszne.Brunhilda pisze:Tomaszku, Czy będzie coś na temat chińskich pierożków? Po Waszym wyjeździe pojawiły nowe!!!!pyszne.
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Dzisiaj kolej na australijską egzotykę.
Nazajutrz po przyjeździe, Brunhilda zawiozła nas w Góry Błękitne. To dość nietypowe góry bo nie mają szczytów i zdobywa się je odwrotnie niż np. Tatry czy Alpy - nie w górę, ale w dół.
Góry Błękitne zostały wyżłobione przez rzekę w rozległym płaskowyżu, zaliczanym do Wielkich Gór Wododziałowych. Coś jak Wielki Kanion Kolorado, z tym że tutaj system dolin jest dużo bardziej rozbudowany i porośnięty bujnym lasem.
Nawet kolejka linowa nie jedzie pod górę, tylko w dół.
Ale patrząc z dołu, są to dość wysokie góry, ze skalnymi ścianami
które miejscami tworzą ciekawe formacje, z których najbardziej znana, to „Trzy siostry”
(mina ponura, bo zgubiłem kartę płatniczą. Na szczęście Brunhilda odnalazła ją telefonicznie w ogrodzie zoologicznym, który zwiedzaliśmy kilka godzin wcześniej)
Las porastający zbocza też jest inny niż u nas, dominują takie drzewa jak te:
Wbrew pozorom to nie palmy ale sagowce, wielkie drzewiaste paprocie. To żywa skamieniałość. Po powrocie znalazłem w Wikipedii informację, że sagowce stanowiły podstawowe źródło pokarmu dla roślioneżernych dinozaurów.
Góry Błękitne zbudowane są piaskowca, między warstwami którego występuje węgiel, w XIX wieku istniały tu kopalnie
Węgiel tworzy warstwę rozciągniętą na dużej przestrzeni, ale grubą tylko na około metr. Tu na schemacie widać, że wydobycie prowadzono drążąc liczne krzyżujące się chodniki, pozostawiając między nimi prostokąty ściany węglowej, żeby wszystko się nie zapadło.
Kolejną egzotyczna podróż, Brunhilda zorganizowała do serca kontynentu, na pustynię. Lecąc samolotem można było obserwować, jak zielone wybrzeże
zmienia się w czerwoną pustynię
Po wylądowaniu okazało się, że ziemia naprawdę jest czerwona
Za to pustynia jest porośnięta roślinnością, inaczej niż funkcjonujący u nas stereotyp pustyni.
Niektóre z tych roślin są przydatne, np. ta, nazywana „Bush plum”, daje jadalne owoce
(w smaku paskudne ale słodkie), a z tej zwanej wanuru
Aborygeni wyrabiają bumerangi
Są tu też dzikie zwierzęta, widzieliśmy np. taką norę
Brunhilda mówi, że mógł tam być jadowity wąż, ale norę musiało wcześniej wygrzebać coś większego, np. ta walabia
To zdjęcie z ogrodu zoologicznego, ale na miejscu były tablice przy drodze, żeby zachować ostrożność, bo przebiegają przez jezdnię.
A oto i cel naszej podróży
Ayers Rock albo Uluru, niezwykła kopuła skalna wyrastająca ponad płaska pustynię. Jeden z symboli Australii, obok kangura i opery w Sydney. Nic dziwnego, że Brunhilda tak się cieszy
Są tu miliony malutkich, agresywnych muszek, wchodzących do ust, nosa i pod powieki. Stąd konieczność noszenia kapeluszy z siatką, o które Brunhilda zatroszczyła się jeszcze przed naszym przyjazdem
Skała Uluru zbudowana jest prekambryjskiego piaskowca i ma ponad miliard lat. Z uwagi na rzadkie opady, erozja wodna jej nie grozi, ale powoli ulega erozji związanej z wiatrem niosącym drobinki piasku. Skutki erozji wiatrowej są bardzo efektowne – od małych kulistych dziur
po rozległe, chociaż płytkie jaskinie
Te jaskinie były u Aborygenów miejscami kultu, do dzisiaj pozostały w nich rysunki naskalne
Deszcze, jak to na pustyni, padają tutaj rzadko, ale akurat poprzedniego dnia przeszła ulewa, a w niektórych zacienionych miejscach gromadzi się woda. Na większości obwodu Uluru nie można się zbliżać do skały, bo to święte miejsce Aborygenów, tu jednak wytyczono ścieżkę dla turystów
Oczko wodne wyglądało w tym upale bardzo orzeźwiająco, ale stała też tablica „No swimming”.
30 kilometrów od Uluru, znajduje się Kata Tjuta, podobny kompleks skalny, jednak mniej jednolity i zbudowany ze zlepieńca a nie piaskowca.
Kata Tjuta nie jest miejscem kultu Aborygenów, więc można się wspinać, z czego skorzystała ta niemiecka wycieczka. Dla nas było za gorąco.
Żelaznymi punktami zwiedzania Uluru, jest zachód słońca
oraz wschód słońca
Po okolicy jeździliśmy samochodem wynajętym przez Brunhildę, spaliśmy w miasteczku złożonym wyłącznie z hotelików i sklepów z pamiątkami. W całym miasteczku obowiązuje prohibicja. Jeszcze nakupiliśmy pamiątek (ja bumerang), narobiliśmy dużo zdjęć i pojechaliśmy na lotnisko.
Trzecią wyprawę po egzotycznej Australii, odbyliśmy do buszu, naszymi przewodnikami byli przyjaciele Brunhildy, Kazimierz i jego syn Michał. Tu na postoju dla truck-ów
Australijscy truckersi jeżdżą takimi potężnymi maszynami, ciągnącymi po dwie przyczepy
Ta wielka kratownica służy do ochrony samochodu, przed zwierzętami przebiegającymi przez drogę. W dalszej części podróży kilka razy widziałem martwe kangury na poboczu drogi.
Dwie godziny drogi samochodem od Sydney, krajobraz był już zupełnie inny, dominowały farmy, czyli w istocie regularne prostokąty pastwisk, rozgraniczone wąskimi pasami zarośli. Spotykane przez nas miasteczka (tu chyba nie funkcjonuje słowo „wioska”), to zgrupowania kilkunastu domów. W tym, był tylko jeden sklep, będący jednocześnie barem, pocztą i stacja benzynową
A to już busz. Busz to formacja roślinna typowa dla suchych obszarów strefy podrównikowej, głównie krzewy
miejscami z niskimi drzewami
tworzącymi czasem gęste zarośla
Beaty i Brunhildy nie ma na zdjęciach, bo usłyszawszy od Michała że są tu węże, odmówiły wychodzenia z samochodu. Samochód zresztą nie dał rady wszędzie wjechać, bo nagle na drodze pojawiały się miejsca zalane wodą, których nie dało się przejechać.
Trochę chodziliśmy z Michałem po buszu wypatrując węży, ale chyba pochowały się przed upałem. Znaleźliśmy za to norę wombata
Wombat to takie kluskowate zwierzę wielkości naszego borsuka, tu na zdjęciu z zoo
Koali też nie spotkaliśmy, chociaż na pewno są, bo w drodze powrotnej sfotografowaliśmy taki znak drogowy.
Nazajutrz po przyjeździe, Brunhilda zawiozła nas w Góry Błękitne. To dość nietypowe góry bo nie mają szczytów i zdobywa się je odwrotnie niż np. Tatry czy Alpy - nie w górę, ale w dół.
Góry Błękitne zostały wyżłobione przez rzekę w rozległym płaskowyżu, zaliczanym do Wielkich Gór Wododziałowych. Coś jak Wielki Kanion Kolorado, z tym że tutaj system dolin jest dużo bardziej rozbudowany i porośnięty bujnym lasem.
Nawet kolejka linowa nie jedzie pod górę, tylko w dół.
Ale patrząc z dołu, są to dość wysokie góry, ze skalnymi ścianami
które miejscami tworzą ciekawe formacje, z których najbardziej znana, to „Trzy siostry”
(mina ponura, bo zgubiłem kartę płatniczą. Na szczęście Brunhilda odnalazła ją telefonicznie w ogrodzie zoologicznym, który zwiedzaliśmy kilka godzin wcześniej)
Las porastający zbocza też jest inny niż u nas, dominują takie drzewa jak te:
Wbrew pozorom to nie palmy ale sagowce, wielkie drzewiaste paprocie. To żywa skamieniałość. Po powrocie znalazłem w Wikipedii informację, że sagowce stanowiły podstawowe źródło pokarmu dla roślioneżernych dinozaurów.
Góry Błękitne zbudowane są piaskowca, między warstwami którego występuje węgiel, w XIX wieku istniały tu kopalnie
Węgiel tworzy warstwę rozciągniętą na dużej przestrzeni, ale grubą tylko na około metr. Tu na schemacie widać, że wydobycie prowadzono drążąc liczne krzyżujące się chodniki, pozostawiając między nimi prostokąty ściany węglowej, żeby wszystko się nie zapadło.
Kolejną egzotyczna podróż, Brunhilda zorganizowała do serca kontynentu, na pustynię. Lecąc samolotem można było obserwować, jak zielone wybrzeże
zmienia się w czerwoną pustynię
Po wylądowaniu okazało się, że ziemia naprawdę jest czerwona
Za to pustynia jest porośnięta roślinnością, inaczej niż funkcjonujący u nas stereotyp pustyni.
Niektóre z tych roślin są przydatne, np. ta, nazywana „Bush plum”, daje jadalne owoce
(w smaku paskudne ale słodkie), a z tej zwanej wanuru
Aborygeni wyrabiają bumerangi
Są tu też dzikie zwierzęta, widzieliśmy np. taką norę
Brunhilda mówi, że mógł tam być jadowity wąż, ale norę musiało wcześniej wygrzebać coś większego, np. ta walabia
To zdjęcie z ogrodu zoologicznego, ale na miejscu były tablice przy drodze, żeby zachować ostrożność, bo przebiegają przez jezdnię.
A oto i cel naszej podróży
Ayers Rock albo Uluru, niezwykła kopuła skalna wyrastająca ponad płaska pustynię. Jeden z symboli Australii, obok kangura i opery w Sydney. Nic dziwnego, że Brunhilda tak się cieszy
Są tu miliony malutkich, agresywnych muszek, wchodzących do ust, nosa i pod powieki. Stąd konieczność noszenia kapeluszy z siatką, o które Brunhilda zatroszczyła się jeszcze przed naszym przyjazdem
Skała Uluru zbudowana jest prekambryjskiego piaskowca i ma ponad miliard lat. Z uwagi na rzadkie opady, erozja wodna jej nie grozi, ale powoli ulega erozji związanej z wiatrem niosącym drobinki piasku. Skutki erozji wiatrowej są bardzo efektowne – od małych kulistych dziur
po rozległe, chociaż płytkie jaskinie
Te jaskinie były u Aborygenów miejscami kultu, do dzisiaj pozostały w nich rysunki naskalne
Deszcze, jak to na pustyni, padają tutaj rzadko, ale akurat poprzedniego dnia przeszła ulewa, a w niektórych zacienionych miejscach gromadzi się woda. Na większości obwodu Uluru nie można się zbliżać do skały, bo to święte miejsce Aborygenów, tu jednak wytyczono ścieżkę dla turystów
Oczko wodne wyglądało w tym upale bardzo orzeźwiająco, ale stała też tablica „No swimming”.
30 kilometrów od Uluru, znajduje się Kata Tjuta, podobny kompleks skalny, jednak mniej jednolity i zbudowany ze zlepieńca a nie piaskowca.
Kata Tjuta nie jest miejscem kultu Aborygenów, więc można się wspinać, z czego skorzystała ta niemiecka wycieczka. Dla nas było za gorąco.
Żelaznymi punktami zwiedzania Uluru, jest zachód słońca
oraz wschód słońca
Po okolicy jeździliśmy samochodem wynajętym przez Brunhildę, spaliśmy w miasteczku złożonym wyłącznie z hotelików i sklepów z pamiątkami. W całym miasteczku obowiązuje prohibicja. Jeszcze nakupiliśmy pamiątek (ja bumerang), narobiliśmy dużo zdjęć i pojechaliśmy na lotnisko.
Trzecią wyprawę po egzotycznej Australii, odbyliśmy do buszu, naszymi przewodnikami byli przyjaciele Brunhildy, Kazimierz i jego syn Michał. Tu na postoju dla truck-ów
Australijscy truckersi jeżdżą takimi potężnymi maszynami, ciągnącymi po dwie przyczepy
Ta wielka kratownica służy do ochrony samochodu, przed zwierzętami przebiegającymi przez drogę. W dalszej części podróży kilka razy widziałem martwe kangury na poboczu drogi.
Dwie godziny drogi samochodem od Sydney, krajobraz był już zupełnie inny, dominowały farmy, czyli w istocie regularne prostokąty pastwisk, rozgraniczone wąskimi pasami zarośli. Spotykane przez nas miasteczka (tu chyba nie funkcjonuje słowo „wioska”), to zgrupowania kilkunastu domów. W tym, był tylko jeden sklep, będący jednocześnie barem, pocztą i stacja benzynową
A to już busz. Busz to formacja roślinna typowa dla suchych obszarów strefy podrównikowej, głównie krzewy
miejscami z niskimi drzewami
tworzącymi czasem gęste zarośla
Beaty i Brunhildy nie ma na zdjęciach, bo usłyszawszy od Michała że są tu węże, odmówiły wychodzenia z samochodu. Samochód zresztą nie dał rady wszędzie wjechać, bo nagle na drodze pojawiały się miejsca zalane wodą, których nie dało się przejechać.
Trochę chodziliśmy z Michałem po buszu wypatrując węży, ale chyba pochowały się przed upałem. Znaleźliśmy za to norę wombata
Wombat to takie kluskowate zwierzę wielkości naszego borsuka, tu na zdjęciu z zoo
Koali też nie spotkaliśmy, chociaż na pewno są, bo w drodze powrotnej sfotografowaliśmy taki znak drogowy.
Ostatnio zmieniony 12 lut 2019, 11:36 przez TomaszK, łącznie zmieniany 2 razy.
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Ostatnia część relacji, będzie o przyrodzie Australii, którą poznawaliśmy w ogrodzie zoologicznym, w oceanarium w Sydney i Australian Museum. Będzie też o australiskim jedzeniu.
Na początek ogród zoologiczny Featherdale Wildlife Park, gdzie zgromadzono prawie wszystkie australijskie zwierzęta. Odwiedziliśmy to miejsce jadąc w Góry Błękitne. Upał był ogromny, ponad 35 stopni, mimo to obydwie Beaty wystąpiły w czerni.
W nawiązaniu do poprzedniej części relacji, tak wygląda koala przechodzący przez jezdnię
Ale ten pluszak raczej rzadko schodzi z drzewa. Wszystkie koale w zoo wyglądały jak naćpane eukaliptusem, zresztą jadły liście przez cały czas
Z ciekawości nakupiliśmy olejku eukaliptusowego, muszę sprawdzić, jak to działa.
Inne zwierzęta były bardziej energiczne, np. ten pies dingo, jedyny australijski drapieżnik
Z ptaków były kazuary, żyjące na północy kraju, podobno niebezpieczne w bezpośrednim kontakcie
Potrafią kopnięciem złamać człowiekowi rękę, ale z drugiej strony od ludzi oddzielało je tutaj tylko metrowe ogrodzenie. Za to australijskie emu, jeszcze większe ptaszyska, były za siatką dwumetrową
Będąc w Australii, marzyłem o kupnie jaja emu, które są ptakami hodowlanymi, podobnie jak u nas strusie afrykańskie. Chciałem mieć taką wielką, naturalną pisankę, o pięknym zielonym kolorze, chociażby wydmuszkę
Niestety okazało się, że jajo emu z czasem brązowieje, tracąc atrakcyjny wygląd.
W zoo był ogromny krokodyl. Zastanawialiśmy się, czy zaatakowałby człowieka, chociaż ten był raczej nieruchawy
Było też sporo małych ptaków, tu np. Beata z Brunhildą próbowały zagadać kakadu, które czasem odzywają się do turystów
Ozdobą ogrodu zoologicznego były kangury różnych gatunków, spacerujące swobodnie między zwiedzającymi
Niestety nie było latających lisów, ogromnych nietoperzy, które kilka lat temu obsiadły drzewo w ogródku Brunhildy i hałasowały przez kilka dni, nie myśląc o odlocie. Nie było też dziobaków, ale był inny przedstawiciel stekowców, czyli ssaków znoszących jaja – kolczatka
Kolczatki nie są chyba wielką rzadkością, bo któregoś dnia zobaczyliśmy jak jedna przebiegała przez jezdnię. Jeden z kierowców zatrzymał samochody, a kolczatka przedreptała na drugą stronę.
Resztę fauny Australii poznaliśmy w Aquarium, podwodnym oceanarium zbudowanym w wodach zatoki Sydney Harbour
Zwiedzający chodzą podwodnymi tunelami, oglądając ryby niejako z ich punktu widzenia
Na przykład bajecznie kolorowe ryby rafy koralowej
Były manty, ptakopodobne ryby, machające płetwami jak skrzydłami
Z groźniejszych zwierząt rekiny z wielki zębami
i wielka płaszczka, ogończa, taka jak ta, która zabiła Steve Irvina, ale ta była pozbawiona kolca jadowego
W tej części Akwarium ćwiczyli jacyś płetwonurkowie i było widać, że czują respekt przed płaszczką i rekinami
Były też łagodniejsze stworzenia, np. diugoń, ssak morski, będący źródłem legend o syrenach
I na koniec rogoząb australijski, kolejna żywa skamieniałość. To ryba dwudyszna, która w okresach suszy, kiedy rzeka zamienia się w błoto, przechodzi na tryb oddychania powietrzem atmosferycznym.
Uczyłem się o tej rybie w liceum, nie sądziłem, że kiedyś zobaczę ją na żywo. Ten gatunek akurat wybrał spokojne życie w rzekach Australii, ale inni, bardziej nerwowi krewni wypełzli na ląd, dając początek płazom, potem gadom i ssakom.
Następne w kolejności, zwiedziliśmy Australian Museum, coś w rodzaju muzeum historii naturalnej
Na początek eksponaty spoza Australii, ale to raczej część historyczna, poświęcona australijskim zoologom
Ale tu już rogoząb australijski, oni są chyba dumni z tej ryby.
A tu dziobak, którego nie było w zoo, co prawda wypchany a nie żywy, ale dobre i to
Zaraz za nim wilk workowaty, jedyny drapieżny torbacz. Przez stulecia koegzystował z psem dingo, został wybity dopiero przez współczesnych hodowców owiec w XX wieku. Hańba ludzkości, niezwykłe zwierzę wytępiono dla owiec, których hodowla po kilkudziesięciu latach okazała się nieopłacalna.
A to największe na świecie jajko, kilkakrotnie większe od jaja strusia, zostało zniesione prze Epiornisa. Też wytępiony przez człowieka, chociaż kilkaset lat wcześniej.
ły
Tu Beata uwieczniła, jakim szacunkiem darzę takie znaleziska. Co ciekawe to nie skamielina, bo epiornisy wyginęły dopiero 900 lat temu
Beata mierzy się z krokodylem różańcowym, dorastającym do siedmiu metrów długości. To taki, jak na zdjęciach z zoo
Niestety dział mineralogiczny był zamknięty, zostały tylko dwie gabloty, ta z kolekcją kamieni szlachetnych
i meteoryty Australii
Na szczęście dział skamieniałości był otwarty. To Jeleń olbrzymi, o największym porożu wśród jeleni, wytępiony prawdopodobnie przez człowieka.
Szkielet 20-metrowego wieloryba podwieszony pod sufitem
Brontozaur, największy szkielet dinozaura w Australian Museum
Oglądałem kiedyś film dokumentalny o wydobywaniu tego szkieletu: na środku pustyni przed kilkudziesięciu laty znaleziono pojedynczą kość dinozaura. Kiedy w latach 90-tych zdecydowano się na dalsze poszukiwania, na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych, tuż pod powierzchnią ziemi odnaleziono prawie wszystkie kości szkieletu, chociaż chaotycznie rozrzucone. Takie coś jest możliwe tylko w Australii. W Europie w miejscu gdzie padł dinozaur, w międzyczasie wyrosłyby góry, które z kolei erozja zamieniałaby w równinę. Tutaj, gdzie nie ma ruchów górotwórczych, kości dinozaura rozwłóczone przez drapieżniki, przez kolejne 65 milionów lat leżały tam gdzie zdechł.
A to już król okresu jurajskiego, tyranozaur. Chyba nietutejszy, bo ich szkielety znajdywane są raczej po przeciwnej stronie globu, w Ameryce Północnej
Tuż obok ciekawostka – tyranozaur tuż po wykonaniu sekcji zwłok
Nie mogłem sobie tego darować. Obok na ekranie leciał film National Geographic, obrazujący sekcję w sposób bardzo realistyczny
Jak zwiedzałem działy, które nie interesowały mojej żony, siedziała w kawiarence obok jakiegoś mało rozmownego dżentelmena.
I na koniec australijskie jedzenie. Tak naprawdę, Australijczycy jedzą to co Europejczycy, ale specjalnością Sydney są owoce morza. Dla skosztowania tych smakołyków, Brunhilda zawiozła nas na miejsce będące czymś pośrednim między targowiskiem, a barem szybkiej obsługi - „Sydney fish market”. Jak mówi, przywozi tu wszystkich swoich gości i wszyscy są zachwyceni.
Zachęcani przez Brunhildę, zaczęliśmy od miejscowych ostryg
Otwarcie muszli ostrygi jest dość trudne, tutaj zajmował się tym pracownik lokalu, posługujący się specjalistycznym sprzętem, czymś w rodzaju imadła
Ostrygę należy pokropić cytryną i wlać sobie do ust. Ciekawe wrażenie
W targowisku w Fish markecie, jest nieprawdopodobny wybór ryb i owoców morza. O niektórych z nich słyszałem wcześniej, ale nie o wszystkich.
Brzytwa morska
słuchotki
jeżowce
skorpeny, spokrewnione z naszym karmazynem
odnóża czerwonego kraba królewskiego, dochodzące rozmiarami do 2 metrów
My jednak pozostaliśmy przy klasyce: krewetki, ośmiornice, kalmary i homar
Do tego pierwszy raz w życiu jadłem przegrzebki, zwane też muszlami św. Jakuba
A tak wyglądało to wszystko po usmażeniu
Jedząc te smakołyki, zastanawialiśmy się czy Czesio zjadłby z nami
Nie byłoby kuchni australijskiej bez kangura. Specjalnie dla nas Brunhilda zakupiła steki i usmażyła
A w jednym z supermarketów znalazłem taki towar:
Ostatniego wieczoru u Brunhildy doszliśmy do wniosku, że po Łodzi, Krakowie i Bydgoszczy, najczęstszym miejscem minizlotów jest Australia. Przed nami był tu Zbychowiec i PawelK, typowaliśmy kto będzie następny.
Na początek ogród zoologiczny Featherdale Wildlife Park, gdzie zgromadzono prawie wszystkie australijskie zwierzęta. Odwiedziliśmy to miejsce jadąc w Góry Błękitne. Upał był ogromny, ponad 35 stopni, mimo to obydwie Beaty wystąpiły w czerni.
W nawiązaniu do poprzedniej części relacji, tak wygląda koala przechodzący przez jezdnię
Ale ten pluszak raczej rzadko schodzi z drzewa. Wszystkie koale w zoo wyglądały jak naćpane eukaliptusem, zresztą jadły liście przez cały czas
Z ciekawości nakupiliśmy olejku eukaliptusowego, muszę sprawdzić, jak to działa.
Inne zwierzęta były bardziej energiczne, np. ten pies dingo, jedyny australijski drapieżnik
Z ptaków były kazuary, żyjące na północy kraju, podobno niebezpieczne w bezpośrednim kontakcie
Potrafią kopnięciem złamać człowiekowi rękę, ale z drugiej strony od ludzi oddzielało je tutaj tylko metrowe ogrodzenie. Za to australijskie emu, jeszcze większe ptaszyska, były za siatką dwumetrową
Będąc w Australii, marzyłem o kupnie jaja emu, które są ptakami hodowlanymi, podobnie jak u nas strusie afrykańskie. Chciałem mieć taką wielką, naturalną pisankę, o pięknym zielonym kolorze, chociażby wydmuszkę
Niestety okazało się, że jajo emu z czasem brązowieje, tracąc atrakcyjny wygląd.
W zoo był ogromny krokodyl. Zastanawialiśmy się, czy zaatakowałby człowieka, chociaż ten był raczej nieruchawy
Było też sporo małych ptaków, tu np. Beata z Brunhildą próbowały zagadać kakadu, które czasem odzywają się do turystów
Ozdobą ogrodu zoologicznego były kangury różnych gatunków, spacerujące swobodnie między zwiedzającymi
Niestety nie było latających lisów, ogromnych nietoperzy, które kilka lat temu obsiadły drzewo w ogródku Brunhildy i hałasowały przez kilka dni, nie myśląc o odlocie. Nie było też dziobaków, ale był inny przedstawiciel stekowców, czyli ssaków znoszących jaja – kolczatka
Kolczatki nie są chyba wielką rzadkością, bo któregoś dnia zobaczyliśmy jak jedna przebiegała przez jezdnię. Jeden z kierowców zatrzymał samochody, a kolczatka przedreptała na drugą stronę.
Resztę fauny Australii poznaliśmy w Aquarium, podwodnym oceanarium zbudowanym w wodach zatoki Sydney Harbour
Zwiedzający chodzą podwodnymi tunelami, oglądając ryby niejako z ich punktu widzenia
Na przykład bajecznie kolorowe ryby rafy koralowej
Były manty, ptakopodobne ryby, machające płetwami jak skrzydłami
Z groźniejszych zwierząt rekiny z wielki zębami
i wielka płaszczka, ogończa, taka jak ta, która zabiła Steve Irvina, ale ta była pozbawiona kolca jadowego
W tej części Akwarium ćwiczyli jacyś płetwonurkowie i było widać, że czują respekt przed płaszczką i rekinami
Były też łagodniejsze stworzenia, np. diugoń, ssak morski, będący źródłem legend o syrenach
I na koniec rogoząb australijski, kolejna żywa skamieniałość. To ryba dwudyszna, która w okresach suszy, kiedy rzeka zamienia się w błoto, przechodzi na tryb oddychania powietrzem atmosferycznym.
Uczyłem się o tej rybie w liceum, nie sądziłem, że kiedyś zobaczę ją na żywo. Ten gatunek akurat wybrał spokojne życie w rzekach Australii, ale inni, bardziej nerwowi krewni wypełzli na ląd, dając początek płazom, potem gadom i ssakom.
Następne w kolejności, zwiedziliśmy Australian Museum, coś w rodzaju muzeum historii naturalnej
Na początek eksponaty spoza Australii, ale to raczej część historyczna, poświęcona australijskim zoologom
Ale tu już rogoząb australijski, oni są chyba dumni z tej ryby.
A tu dziobak, którego nie było w zoo, co prawda wypchany a nie żywy, ale dobre i to
Zaraz za nim wilk workowaty, jedyny drapieżny torbacz. Przez stulecia koegzystował z psem dingo, został wybity dopiero przez współczesnych hodowców owiec w XX wieku. Hańba ludzkości, niezwykłe zwierzę wytępiono dla owiec, których hodowla po kilkudziesięciu latach okazała się nieopłacalna.
A to największe na świecie jajko, kilkakrotnie większe od jaja strusia, zostało zniesione prze Epiornisa. Też wytępiony przez człowieka, chociaż kilkaset lat wcześniej.
ły
Tu Beata uwieczniła, jakim szacunkiem darzę takie znaleziska. Co ciekawe to nie skamielina, bo epiornisy wyginęły dopiero 900 lat temu
Beata mierzy się z krokodylem różańcowym, dorastającym do siedmiu metrów długości. To taki, jak na zdjęciach z zoo
Niestety dział mineralogiczny był zamknięty, zostały tylko dwie gabloty, ta z kolekcją kamieni szlachetnych
i meteoryty Australii
Na szczęście dział skamieniałości był otwarty. To Jeleń olbrzymi, o największym porożu wśród jeleni, wytępiony prawdopodobnie przez człowieka.
Szkielet 20-metrowego wieloryba podwieszony pod sufitem
Brontozaur, największy szkielet dinozaura w Australian Museum
Oglądałem kiedyś film dokumentalny o wydobywaniu tego szkieletu: na środku pustyni przed kilkudziesięciu laty znaleziono pojedynczą kość dinozaura. Kiedy w latach 90-tych zdecydowano się na dalsze poszukiwania, na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych, tuż pod powierzchnią ziemi odnaleziono prawie wszystkie kości szkieletu, chociaż chaotycznie rozrzucone. Takie coś jest możliwe tylko w Australii. W Europie w miejscu gdzie padł dinozaur, w międzyczasie wyrosłyby góry, które z kolei erozja zamieniałaby w równinę. Tutaj, gdzie nie ma ruchów górotwórczych, kości dinozaura rozwłóczone przez drapieżniki, przez kolejne 65 milionów lat leżały tam gdzie zdechł.
A to już król okresu jurajskiego, tyranozaur. Chyba nietutejszy, bo ich szkielety znajdywane są raczej po przeciwnej stronie globu, w Ameryce Północnej
Tuż obok ciekawostka – tyranozaur tuż po wykonaniu sekcji zwłok
Nie mogłem sobie tego darować. Obok na ekranie leciał film National Geographic, obrazujący sekcję w sposób bardzo realistyczny
Jak zwiedzałem działy, które nie interesowały mojej żony, siedziała w kawiarence obok jakiegoś mało rozmownego dżentelmena.
I na koniec australijskie jedzenie. Tak naprawdę, Australijczycy jedzą to co Europejczycy, ale specjalnością Sydney są owoce morza. Dla skosztowania tych smakołyków, Brunhilda zawiozła nas na miejsce będące czymś pośrednim między targowiskiem, a barem szybkiej obsługi - „Sydney fish market”. Jak mówi, przywozi tu wszystkich swoich gości i wszyscy są zachwyceni.
Zachęcani przez Brunhildę, zaczęliśmy od miejscowych ostryg
Otwarcie muszli ostrygi jest dość trudne, tutaj zajmował się tym pracownik lokalu, posługujący się specjalistycznym sprzętem, czymś w rodzaju imadła
Ostrygę należy pokropić cytryną i wlać sobie do ust. Ciekawe wrażenie
W targowisku w Fish markecie, jest nieprawdopodobny wybór ryb i owoców morza. O niektórych z nich słyszałem wcześniej, ale nie o wszystkich.
Brzytwa morska
słuchotki
jeżowce
skorpeny, spokrewnione z naszym karmazynem
odnóża czerwonego kraba królewskiego, dochodzące rozmiarami do 2 metrów
My jednak pozostaliśmy przy klasyce: krewetki, ośmiornice, kalmary i homar
Do tego pierwszy raz w życiu jadłem przegrzebki, zwane też muszlami św. Jakuba
A tak wyglądało to wszystko po usmażeniu
Jedząc te smakołyki, zastanawialiśmy się czy Czesio zjadłby z nami
Nie byłoby kuchni australijskiej bez kangura. Specjalnie dla nas Brunhilda zakupiła steki i usmażyła
A w jednym z supermarketów znalazłem taki towar:
Ostatniego wieczoru u Brunhildy doszliśmy do wniosku, że po Łodzi, Krakowie i Bydgoszczy, najczęstszym miejscem minizlotów jest Australia. Przed nami był tu Zbychowiec i PawelK, typowaliśmy kto będzie następny.
Ostatnio zmieniony 12 lut 2019, 21:50 przez TomaszK, łącznie zmieniany 4 razy.
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
Ja z pewnością bym spróbował...TomaszK pisze:Jedząc te smakołyki, zastanawialiśmy się czy Czesio zjadłby z nami
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
- Eksplorator63
- Zlotowicz
- Posty: 1650
- Rejestracja: 16 maja 2016, 18:45
- Miejscowość: Bydgoszcz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 1 raz
- Otrzymał podziękowań: 7 razy
- irycki
- Zlotowicz
- Posty: 2767
- Rejestracja: 22 cze 2016, 12:05
- Tytuł: Pan Motocyklik
- Miejscowość: Legionowo
- Podziękował;: 84 razy
- Otrzymał podziękowań: 145 razy
świetny ten piesek. Ciekawe czy są "oswajalne"?
Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna.
Moje fotoszopki (aktualiz. 13.11.2022)
.
- Czesio1
- Administrator
- Posty: 16445
- Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
- Tytuł: Ojciec Prowadzący
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 423 razy
- Otrzymał podziękowań: 211 razy
Nie bała się Beata, że szczęka opadnie?TomaszK pisze: Beata mierzy się z krokodylem różańcowym, dorastającym do siedmiu metrów długości. To taki, jak na zdjęciach z zoo
Chociaż przedstawił się?TomaszK pisze: Jak zwiedzałem działy, które nie interesowały mojej żony, siedziała w kawiarence obok jakiegoś mało rozmownego dżentelmena.
I na pewno szybko odpowiedzieliście sobie na to pytanie.TomaszK pisze: Jedząc te smakołyki, zastanawialiśmy się czy Czesio zjadłby z nami
-
- Forowy Badacz Naukowy
- Posty: 8891
- Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 50 razy
- Otrzymał podziękowań: 404 razy
Teoretycznie wszystko jest dostępne w Polsce, ale jakoś inaczej smakuje. Może decydujące jest doświadczenie tamtejszych kucharzy, którzy smażą to przez cały czas, a my robimy to okazjonalniejohny pisze:Ja z pewnością bym spróbował...
Tego nie wiem, ale moi rodzice swojego psa nazwali Dingo, właśnie ze względu na podobieństwo.irycki pisze:świetny ten piesek. Ciekawe czy są "oswajalne"?
DziękiPawelK pisze: Dobrze, że wszystko się udało, mocno trzymaliśmy kciuki.
No pewnie Ale jeszcze nad Tobą popracujemyCzesio1 pisze:I na pewno szybko odpowiedzieliście sobie na to pytanie.TomaszK pisze:Jedząc te smakołyki, zastanawialiśmy się czy Czesio zjadłby z nami
- PawelK
- Moderator
- Posty: 6423
- Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
- Podziękował;: 217 razy
- Otrzymał podziękowań: 152 razy
- Kontakt:
Chyba jednak ze względu na środki konserwujące oraz przygotowanie do transportu.TomaszK pisze: ale jakoś inaczej smakuje. Może decydujące jest doświadczenie tamtejszych kucharzy, którzy smażą to przez cały czas, a my robimy to okazjonalnie
irycki pisze: świetny ten piesek. Ciekawe czy są "oswajalne"?
Tomkowi Wilmowskiemu się udało.TomaszK pisze:Tego nie wiem, ale moi rodzice swojego psa nazwali Dingo, właśnie ze względu na podobieństwo.
Za oknem skoro świt Kilimandżaro...